Rozdział 19

475 32 13
                                    

Mawiają, że połowa sukcesu to przyznanie się przed samym sobą, że ma się problem. Dla mnie połową sukcesu było samo pojawienie się ponownie na terapii na której połowa osób wpatrywała się we mnie bez skrępowania, a druga zerkała na mnie ukradkiem. Zapewne domagali się przeprosin. Nie zamierzałem tego robić. Byłem wtedy naprawdę w złym stanie. Każdy na moim miejscu byłby sfrustrowany, a ja... ja po prostu potrzebowałem kogoś na kim mógłbym się wyżyć. W tamtym momencie – nienawidziłem ich. Pomimo faktu, iż byli dla mnie zupełnie obcy. Obarczałem ich winą za to, że moja matka kazała mi chodzić na tę przeklętą terapię. I byłem wściekły, że miałem zwierzać się nieznajomym z moich problemów, którzy oceniali mnie w milczeniu.

- Może teraz ty, Harry. – powiedział Pan Cooper, po tym jak niska blondynka skończyła opowiadać o tym jak nienawidzi chodzić do szkoły i czasami wymusza wymioty, tylko po to, aby się tam nie pojawić. Oczywiście jeśli ja miałbym ją diagnozować, stwierdziłbym, że szkoła jest tylko wymówką, by nie przyznać się przed samym sobą, że ma się o wiele poważniejszy problem niż nauka.

Podniosłem na niego wzrok i uniosłem brwi. A więc zapamiętał moje imię. Z drugiej strony chyba trudno było o mnie zapomnieć.

- Ja? – wskazałem na siebie palcem. Kilka osób zachichotało.

Dasz radę, dasz radę, dasz radę. – powtarzałem sobie. – Tylko nie uciekaj. Błagam.

- Wiem, że uważasz, iż każdy z nas traci tutaj czas na słuchanie problemów osób, które nas nie obchodzą, ale czasami w życiu innych ludzi, znajdujemy cząstkę siebie, która może nam pomóc poradzić sobie z tym, z czym się zmagamy na co dzień.

Przysięgam. Resztkami sił powstrzymywałem się przed nie przewróceniem oczami. W jaki sposób bulimia, o ile dobrze pamiętam Anabelle ma pomóc poradzić mi sobie ze zdradą i śmiercią chłopaka? Tak bardzo miałem ochotę zadać mu to pytanie, ale wiedziałem, że naraziłbym się jeszcze bardziej. Chyba nie dorosłem do terapii grupowej.

Otworzyłem usta, aby zacząć opowiadać o Ianie, ale... nie mogłem się przełamać. Bałem się, że inni zaczną mnie oceniać. Potępiać. Bałem się, że usłyszę coś, co mi się nie spodoba i już nigdy nie zmuszę się, aby zwrócić się o pomoc do kogokolwiek.

- Ja... - mój wzrok sunął po każdym z osobna, a ja miałem wrażenie, że każdy z nich ma już wyrobioną opinie na mój temat i żadna ckliwa historyjka tego nie zmieni. Ale nie byłem tu dla tych ludzi. Tylko dla siebie. By coś zmienić w s w o i m życiu. – Ja... - nie mogłem wykrztusić z siebie nic więcej, a ich wyczekujące spojrzenia tylko pogarszały sprawę. To było straszne. – Przepraszam. – pokręciłem w końcu głową zrezygnowany. – To nie jest dla mnie. Myślałem, że tak jest, ale... ja tu chyba po prostu nie pasuje. Tak jak wszędzie zresztą. – ostatnie zdanie mruknąłem pod nosem, ale i tak byłem pewien, że wszyscy je usłyszeli. Wstałem z siedzenia, mówiąc zanim wyjdę: – Zazdroszczę wam, że potraficie się otworzyć przed obcymi ludźmi, ale... byłem w swoim życiu już tyle razy oceniany i poniżany, że... czuje, że jest to dla mnie po prostu nie wykonalne. – wzruszyłem ramionami i odwróciłem się na pięcie.

Gdy byłem w połowie drogi ciszę w pomieszczeniu przerwał czyjś głos:

- Byłem alkoholikiem. - Gwałtownie przystanąłem. – Piłem więcej niż możesz sobie wyobrazić. Potrafiłem zalać się w trupa nawet na urodzinach mojej trzy letniej córki. – ponownie się odwróciłem. Głos należał do Pana Coopera. - Było ze mną tak źle, że nawet moja żona - która jest najbardziej wspierającą i opiekuńczą osobą jaką znam – zostawiła mnie. Przeprowadziła się z Katy – moją córką do jej rodziców. Myślisz, że to sprawiło, że przestałem pić? Że zdałem sobie sprawę z tego co straciłem? – parsknął. – Wręcz przeciwnie. Piłem jeszcze więcej. By o nich zapomnieć. Straciłem przez to pracę, rodzinę, dom... wszystko. – urwał, a ja stałem w tym samym miejscu, czekając na dalszą część.

Letters to you | Larry StylinsonWhere stories live. Discover now