Rozdział 2

1K 98 16
                                    

Nienawidzę poniedziałków. Obudziłem się z kacem, bez jednego buta i jakiegokolwiek pojęcia, gdzie aktualnie jestem. Przetarłem jeszcze zaspane oczy i zmarszczyłem brwi, dochodząc do wniosku, że to mój własny pokój. Odetchnąłem z ulgą. Sypianie w obcych domach, nie było w moim stylu, toteż byłbym bardzo zdziwiony, jeżeli kiedykolwiek by do tego doszło. Leżałem na wygniecionej pościel, ubrany tak samo, jak poprzedniego wieczoru i cholernie potrzebowałem czegoś na ból głowy. Naprawdę niewiele pamiętałem z tego, co wydarzyło się po tym, jak wyszedłem z pogrzebu. Strzelam, że poszedłem do klubu, upiłem się i jakimś cudem trafiłem do własnego domu, gdzie odnalazłem drogę do pokoju. Zdjąłem drugiego buta i na boso opuściłem pokój. Trzymając się barierki, zszedłem po schodach, próbując jednocześnie cały czas przypomnieć sobie wczorajszy wieczór. Zniosłem pogrzeb gorzej, niż mi się wydawało. Myślałem, że tydzień leżenia pod kołdrą i słuchania depresyjnych piosenek wystarczy, aby pogodzić się ze stratą. Myliłem się. Obecnie nie potrafiłem znaleźć sposobu, by wrócić do normalności. Wszystkie codzienne czynności wydawały mi się bez sensu. A jeśli już nigdy go nie odnajdę? Czy zawsze będę już nieszczęśliwym Harrym z tragicznie zakończonym związkiem? Przestałem na moment zadręczać się myślami z chwilą, kiedy pojawiłem się w kuchni. Moja mama czytała gazetę, popijając herbatę i próbując udawać, że wszystko jest w porządku i wcale nie tęskni za tatą, który zostawił nas rok temu dla jednej ze swoich studentek. Od tamtego czasu widziałem go, co najwyżej dwa razy i nie mam pojęcia czy przypadkowe spotkania się liczą. Według plotek przeprowadził się i zaczyna zupełnie nowe życie ze swoją dziewczyną. Mama myśli, że nie widzę jak po kryjomu łyka tabletki przeciwdepresyjne. Wiem, że nie chce mnie martwić, ale w ogóle o tym ze mną nie rozmawia. Tak jakby tata nigdy nie istniał w naszym życiu.
- Wstałeś. – zauważyła, unosząc swój wzrok znad gazety. – Zjedz coś. – wskazała ruchem głowy na lodówkę. – A potem się przebierz.
- Po co? – wzruszyłem ramionami. – Dla kogo mam ładnie wyglądać? Dla mojego chłopaka? Nie, czekaj. On nie żyje.
Mama przewróciła oczami. Nie przepadała, kiedy ironizowałem, ale to był mój mechanizm obronny.
- Za godzinę idziesz na grupę terapeutyczną. – spojrzała na zegarek, ale głównie dla efektu, gdyż nie działał od miesiąca, a żadne z nas nie pomyślało o tym, aby wymienić baterie.
- Nie jest mi potrzebna. – stwierdziłem, otwierając lodówkę. Zacząłem się zastanawiać nad tym, na co mam ochotę, aż doszedłem do wniosku, że wcale nie jestem głodny, więc ją zamknąłem i wstawiłem wodę na herbatę.
- Napisałeś w pamiętniku, że zamierzasz się zabić.
Gwałtownie odwróciłem się w jej stronę, nie mogąc uwierzyć, że pogwałciła moją prywatność w tak okrutny sposób.
- Czytałaś mój pamiętnik? Jak mogłaś? – pokręciłem głową, będąc jednocześnie wściekłym i zirytowanym jej zachowaniem. – Poza tym, napisałem, że jeżeli nikt nie zwróci mi Iana, to się zabije. – powiedziałem, otwierając górną szafkę i uśmiechnąłem się pod nosem, już wyobrażając sobie jej minę na te słowa.
- To równoznaczne z popełnieniem samobójstwa. Harry, może nie czujesz, że jest ci potrzebna pomoc, ale uwierz mi, tak jest. I gdzieś w środku na pewno to wiesz. – starała się mnie przekonać na dosyć marny sposób, tekstami zapewne ściągniętymi z seriali, które tak uwielbiała oglądać. Westchnąłem, dając jej do zrozumienia, że nie zamierzam tam iść i jedyne, co ode mnie usłyszy w tej sprawie to słowa protestu.
- Wczoraj uderzyłem Louisa i czuje się po tym znacznie lepiej, dlatego odpuść.
Woda w czajniku zaczęła się gotować, dając swój upust gwizdaniem, dlatego wyłączyłem ją i zalałem herbatę.
- Co zrobiłeś? – zapytała po dłuższej chwili milczenia. Moje słowa dopiero do niej dotarły, a ja czułem, że mam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. Nie zrobiłem tego. Złapałem za ucho kubka i starając się nie wylać parującej herbaty, poszedłem w stronę stołu. Mama rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie przez ramię, a ja udawałem, że go nie widzę.
- Zasłużył sobie. – powiedziałem cicho.
- Rzuciłeś pracę. – przypominała mi, a jej głos wskazywał na to, że była zmęczona moim wiecznym buntowaniem się w każdej sprawie. – Po tym, jak... wiesz... – urwała raptownie. – Utrzymuje nas tylko ja, więc jeżeli chcesz, aby nadal tak pozostało, to idź na tę cholerną grupę.
Zgaduje, że ciężko być matką wiecznie buntującego się 22-latka, który nawet nie chce sobie pomóc, ale taki już byłem. Od zawsze miałem taki charakter i nie miałem zamiaru się zmieniać. Ian kochał mnie takiego, jakim jestem i nie oczekiwał zmian. To on nauczył mnie, że należy kochać ludzi bez warunkowo, zarówno z ich wadami, jak i zaletami.
- A czy wtedy przestaniesz zrzędzić? – zapytałem, a ona uniosła wzrok znad gazety, posyłając mi karcące spojrzenie. – W porządku. – uniosłem obie ręce w obronnym geście. – Pójdę tam. – zapewniłem ją, zakładając nogi na stół i krzyżując ręce. – Ale do pracy nie zamierzam iść. Życie jest zbyt krótkie na tracenie go w miejscu, w którym nie chcę być.
- Rozumiem, że to twój wyraz buntu przeciwko przewrotności losu, jak i życiu, które potrafi być niezłym bagnem, ale... - nie dokończyła, gdyż nie mogłem słuchać tych bzdur. Gwałtownie podniosłem się z krzesełka i rzuciłem jej długie spojrzenie.
- Nie, właśnie nic nie rozumiesz! Wiesz, to zabawne... - w tym momencie uśmiechnąłem się smutno. – Wychowywałaś mnie przez tyle lat, a nadal nie masz pojęcia o moich marzeniach i pragnieniach. Nie umiałabyś odpowiedzieć na pytanie, gdzie chciałbym pracować, czy myślałem kiedykolwiek o studiach... po prostu odcięłaś się od mojego życia. – pstryknąłem palcami. – Kiedy zaczęło być dla ciebie niewygodne.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła. Kiwnąłem głową. Tak jak myślałem. Znałem ją lepiej niż ona siebie. Ciężko nam dojść do porozumienia, szczególnie po odejściu taty, a teraz, kiedy nie ma Iana... wątpię, abyśmy kiedykolwiek znaleźli wspólny język.
- Spóźnisz się na grupę. – powiedziała, wskazując wyraźnie ruchem głowy, że powinienem już wyjść i przestać próbować rozmawiać z nią na uciążliwe dla niej tematy. Wzruszyłem ramionami i opuściłem pomieszczenie, pozostawiając herbatę stojącą na stole nietkniętą.
*
Ciepłe powietrze przyjemnie muskało moją twarz, a promienie słoneczne bez powodzenia próbowały oślepić moje oczy. Na szczęście miałem na sobie okulary, chroniące mnie przed nim. Dłonie schowałem do kieszeni spodni, próbując zbyt wiele nie myśleć o moim popieprzonym życiu. Jedyne, co poprawiało mi znacznie humor, to było wyobrażenie sobie Louisa z wielkim siniakiem, którego próbuje zakryć na wszelkie możliwe sposoby.
Ludzie mijali mnie, jedni uśmiechali się, drudzy przechodzili obok ze spuszczonymi głowami, a jeszcze inni byli zbyt pochłonięci rozmową telefoniczną, by zauważyć chłopaka, pod którego uśmiechem, kryje się niewyobrażalny ból, spowodowany stratą bliskiej osoby. Ale nieznajomi nie mogli tego wiedzieć, bo skąd? Jeżeli nawet bliskie mi osoby wolały żyć w błogiej nieświadomości, udając, że otaczające ich problemy nie istnieją. Prawda tego świata jest jedna: jeżeli wypierasz od siebie problem, jak najdalej, w końcu zaczynasz żyć w iluzji, gdzie go nie ma, a ty jesteś szczęśliwy, przynajmniej tak ci się wydaje. Ja tak zamierzałem żyć. Wolę udawać, że czegoś nie pamiętam, niż zadręczać się tym. Dlaczego los pozwala nam najpierw skosztować szczęścia, by potem brutalnie je od nas odebrać? Gdzie w tym wszystkim jest sens?
*
- Harry. – gruby głos oderwał mnie od myśli, które były aktualnie o wiele ciekawsze niż to, co działo się dookoła. Pozostali członkowie grupy spojrzeli na mnie wyczekująco, a ja natychmiast poczułem potrzebę wyjścia stąd i niewracania. Połowa osób jest tutaj, bo musi, a druga połowa żyje w swoim wykreowanym świecie, gdzie takie gówna komukolwiek pomagają. – Podzielisz się z nami swoimi przeżyciami?
- Tak, tak oczywiście. – odchrząknąłem.– Więc... ostatnio straciłem bardzo ważną dla mnie osobę. – spojrzałem na pozostałych, chcąc zobaczyć ich reakcję. Tak jak podejrzewałem. Większość wyglądała na winnych, że muszę opowiadać o tym przy nich. – Znaliśmy się od 16 roku życia, ale... wasz kochany Bóg postanowił mi go odebrać. To było parę dni temu. Znalazłem Iana w łazience. Leżał w wannie pełnej krwi, trzymając w zwisającej ręce małą żyletkę. Zupełnie taką samą, jaką dał mi na urodziny, mówiąc, że będzie moim nowym przyjacielem, kiedy go nie będzie w pobliżu. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Na zawsze pozostanie w mojej pamięci, a ja nie wiem, czy pozbieram się po tak traumatycznym wydarzeniu. – zasłoniłem ręką oczy, udając, że płaczę i wręcz widziałem pełne współczucia twarze znajdujących się tutaj osób. Chyba nie sądzili, że opowiem nieznajomym moją prawdziwą historię? Ludzie są do bani. Potrafią tylko oceniać i krytykować, a kiedy potrzebujesz ich pomocy, nie dostajesz jej chyba że wiedzą, iż otrzymają z tego jakieś korzyści.
- Harry. – pan Cooper, terapeuta, dotknął mojego ramienia z takim uczuciem, próbując udawać jak bardzo mnie rozumie, że nie potrafiłem powstrzymać się przed wpadnięciem w śmiech. Spojrzałem na resztę zgromadzonych, którzy wyglądali na zdezorientowanych.
- Naprawdę w to uwierzyliście? – zapytałem, kręcąc głową. – Chcecie usłyszeć coś prawdziwego? – popatrzyłem na każdą z osób po kolei. – Tracicie czas na słuchanie problemów ludzi, którzy was nawet nie obchodzą, dlatego nie wiem jak wy, ale ja tutaj się więcej nie pojawię. – wstałem z siedzenia i pozostawiając ich jeszcze w otępieniu, opuściłem budynek, próbując znaleźć dobrą wymówkę dla ukochanej mamy.
*
- Jestem. – oznajmiłem, trzaskając mocno drzwiami, aby pokazać ogarniającą mnie złość na wszystkich dookoła, a szczególnie na niż, matkę, która siedziała na kanapie, pod kocem z dużymi okularami na nosie, trzymając na kolanach książkę. Rzuciła mi krótkie spojrzenie, ale udawałem, że go nie widzę. Kiedy byłem w połowie drogi na schody, które pokonywałem, co dwa stopnie, chcąc jak najszybciej zaszyć się w moim pokoju ze słuchawkami na uszach i muzyką puszczoną na pełny regulator, mama oznajmiła:
- Dostałeś list.
Parsknąłem. Dlaczego miałbym iść i go odczytać? Kto mógł do mnie pisać? Ojciec? Pewnego słonecznego poranka obudził się i zdał sobie sprawę, że być może jego dorosły syn potrzebuje jego uwagi? Absurd.
Chwile jeszcze wahałem się, co powinienem zrobić, aż w końcu odwróciłem się na pięcie i zbiegłem na dół, starając się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z matką, o ile mogłem ją tak nazywać. Może lepiej byłoby zwracać się do niej po imieniu?
List znajdował się na stole w kuchni na samej górze innych wiadomości. Były to w większej mierze niezapłaconego rachunki albo wezwania do sądu, ewentualnie mogły znajdować się wśród nich papiery rozwodowe.
Zaschło mi w gardle, kiedy na czysto białej kopercie dostrzegłem inicjały H.S. Były identyczne jak te na pogrzebie. Czy to możliwe, aby tajemniczy nieznajomy znów do mnie napisał z kolejnym zadaniem? Drżącą ręką sięgnąłem po kopertę i obejrzałem ją z każdej strony, oczekując, że tym razem znajdę adres, albo chociażby nazwisko nieznajomego. Zacisnąłem usta w wąską linię i rozerwałem papier, wyjmując ze środka śnieżnobiałą kartkę. Tym razem tusz długopisu był czarny, ale litery tak samo idealnie napisane, jakby ktoś siedział i pisał je pod linijkę.

Letters to you | Larry StylinsonWhere stories live. Discover now