Rozdział 18

733 51 30
                                    

- Co? O czym ty mówisz? – zapytałem, nie będąc do końca pewnym, czy to, co przed chwilą usłyszałem zostało wypowiedziane czy było to tylko w mojej głowie.

- Proszę, wejdźmy do środka. – powiedziała, uchylając szerzej drzwi i wyciągnęła w moją stronę dłoń, ale cofnąłem się o krok.

- Nie wierzę. Nie, nie, nie. To wszystko to jakiś chory żart, prawda? Błagam, powiedz, że żartujesz. – mówiłem desperackim głosem, chodząc w jedną i drugą stronę, trzymając palce we włosach i mocno za nie pociągając.

- Wszystko ci wyjaśnię, tylko wejdźmy do środka, proszę. – starała się mnie uspokoić, ale byłem w zbyt wielkiej panice, aby myśleć w tym momencie rozsądnie. Co miała na myśli mówiąc, że to przez nią Ian zginął? Obawiałem się najgorszego i nie byłem pewien czy chcę wiedzieć więcej.

- Jak chcesz to wyjaśnić? No powiedz, jak chcesz wyjaśnić te słowa? – zapytałem ją, przystając na chwilę, a dziewczyna patrzyła na mnie tylko w milczeniu. - Boże, co ty zrobiłaś Bethany? – szepnąłem.

- To nie jest tak myślisz. Nie odcięłam mu hamulców w samochodzie, czy coś w tym stylu, ale...chyba przyczyniłam się do jego śmierci. – powiedziała załamując głos przy wypowiadaniu ostatniego zdania. – Długo starałam się sobie wmawiać, że to nie prawda, ale... uświadomiłam sobie, że gdybym nie wtykała nosa w nie swoje sprawy i po prostu odpuściła... Ian nadal by żył. I wszystko byłoby dobrze. – mówiła, a wraz z wypowiadaniem kolejnym słów, do jej oczu zaczęły napływać łzy. Coraz więcej i więcej, aż w końcu nie była w stanie ich powstrzymać i po prostu się rozpłakała. A ja stałem naprzeciwko niej jak idiota i po prostu na nią patrzyłem, nie wiedząc jak mam zareagować? W normalnych okolicznościach na pewno bym ją przytulił, ale teraz?

- Nie jestem pewien czy w tej chwili chciałbym tego. – mruknąłem, nadal myśląc o niedawnym wyznaniu, które cały czas zaprzątało moją głową. Dlaczego to sobie robiłem? Dlaczego się tym zadręczałem? Ale problem polegał na tym, że nie potrafiłem inaczej.

- Co? – spytała uspokajając się na moment i patrząc na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem. Westchnąłem.

- Nie jestem pewien czy chciałbym, żeby żył. Wiem, że to brzmi brutalnie, ale... - urwałem, ponieważ przerwała mi słowami:

- Czyli już wiesz?

*

Nie pamiętałem tego, co nastąpiło po tym, jak Bethany zadała to pytanie. Wiem jedynie, że byłem w szoku i cały czas powtarzałem „wiem co?", ale nie mogłem przypomnieć sobie jej odpowiedzi. Teraz siedziałem na kanapie w jej salonie, z kubkiem parującej herbaty naprzeciwko, kompletnie nie wiedząc, co powiedzieć lub zrobić. Miałem ochotę się rozpłakać, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłem. Prawdopodobnie będąc jeszcze w zbyt wielkim szoku po tym, co usłyszałem.

- Błagam, wytłumacz mi to. – powiedziałem cicho, wpatrując się w ulatującą parę. Bethany jednak zamiast spełnić moją prośbę, usiadła obok i zapytała:

- Jak się domyśliłeś?

Westchnąłem. To nie było trudne. Wystarczyło tylko przez moment skupić się na czymś innym niż na myśleniu o tym jak bardzo chciałem go z powrotem i jak bardzo nienawidziłem świata za to, że mi go zabrał. Prawdopodobnie rozwiązałbym to dużo wcześniej, gdyby nie to.

- A w jaki sposób dowiedziałem się o pierwszym liście? – spytałem zerkając na nią. – Ty mi go dałaś. Zawsze byłaś taka zaabsorbowana moim życiem i tym co się ze mną dzieje, a mimo to nie drążyłaś dalej tego tematu. Nie zapytałaś czy dostałem więcej podobnych wiadomości. Zupełnie nic. – wzruszyłem ramionami. - No i magicznym sposobem listy przestały przychodzić na jakiś czas, w momencie gdy wyjechaliśmy do domku letniskowego. Zacząłem się wtedy zastanawiać, a co jeśli to ktoś z was? Oczywiście najpierw nie chciałem brać tego pod uwagę, ale... wiedziałem, że coś jest nie tak w tym wszystkim.

Letters to you | Larry StylinsonWhere stories live. Discover now