Rozdział 17

659 51 26
                                    

Wybiegając z domu wsiadłem do przypadkowego autobusu, który podjechał na przystanek. Chciałem znaleźć się jak najdalej od tego miejsca i nie obchodziło mnie dokąd zmierzał. Czułem się oszukany i zawiedziony i nie wiedziałem czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie komuś zaufać. Nie miałem przy sobie ani jednej osoby z którą chciałbym w tym momencie porozmawiać. Wiedziałem, że nikt nie byłby w stanie mnie zrozumieć. Bałem się, że wpadłbym w szał, gdyby ktokolwiek zaczął bronić Louisa i tego, co zrobił. Dla mnie nie było żadnego wytłumaczenia dla jego zachowania. Miał okazję i skorzystał z niej. Nie zależało mu na mnie, ani moich uczuciach. Nie liczyłem się dla niego. I nadal bym się nie liczył, gdyby tylko Ian go nie skrzywdził. To chyba bolało najbardziej. I to okropne, przeszywające uczucie zazdrości. Byłem cholernie zazdrosny i nic nie mogłem na to poradzić. Louis chował w sobie to uczucie przez tyle lat, a teraz ono nagle dosięgło mnie i zrobiłbym wszystko, żeby się go pozbyć. Oboje mnie tak bardzo zawiedli i gdy myślałem nad tym dłużej, czułem jak niemal się duszę. Znowu pojawiał się ten straszliwy ból w klatce piersiowej, a ja miałem wrażenie, że już nigdy nie zniknie i zostanie ze mną na zawsze. Uśmiechnąłem się przez łzy, gdy pomyślałem sobie o tym, iż może to wieczny ból i cierpienie są mi pisani. Może to z nimi powinienem związać swoją przyszłość? I nagle, przez jedną, jedyną sekundę poczułem, że mogę jednak być kiedyś szczęśliwy. Nawet jeśli do końca życia miałbym pozostać sam, ponieważ bycie samemu nie wykluczało szczęścia, a przynajmniej tak mi się wydawało przez ten krótki czas. Bo później przypomniałem sobie o tym, jaki byłem szczęśliwy będąc z Ianem i jak bardzo go kochałem i jak wiele planów z nim wiązałem. Później przypomniałem sobie o Edzie z którym uwielbiałem odbywać długie konwersacje i jak dużo się z nim śmiałem. A na końcu... próbowałem z całych sił wyprzeć obraz Louisa z głowy, ale nie mogłem. Za bardzo myślałem o ustach, które całowały mnie w taki sposób, że nawet nie byłem w stanie opisać tego, co czułem w chwili, gdy stykały się z moimi, bo prawda była taka, że czułem wtedy wszystko. Szczęście, radość, podniecenie, ekscytacje, wewnętrzny spokój, uczucie spełniania, beztroskę a także pewnego rodzaju przygnębienie, że kiedyś to się będzie musiało skończyć. Po moim policzku spłynęła kolejna łza, gdy przypomniałem sobie o wszystkich towarzyszących mi emocjach w chwili, gdy był blisko. Nie miałem nawet czasu zastanowić nad tym, co konkretnie do niego czułem, ponieważ to, co nas łączyło dobiegło końca tak szybko... Naprawdę nie chciałem, żeby nasza historia potoczyła się w ten sposób i gdybym mógł zrobić cokolwiek, sprawiłbym, żebym zapomniał o wszystkim, co mi powiedział. Prawda była taka, że byłem o wiele bardziej szczęśliwszy niż teraz. Owszem, dręczyło mnie to czasami, ale to nie było nic z czym nie dało się żyć. Tak jak teraz.

Dlaczego tak szybko wyszedł? Dlaczego nie został i nie zaczął mnie przepraszać? Dlaczego tego nie zrobił? Może tak naprawdę nie było mu przykro? Może tylko udawał, że tak jest, ponieważ nie chciał być sam? Może to wszystko, co mówił, było kłamstwem?

Parsknąłem.

Kłamał od dziesiątego roku życia. I każda z rzeczy w której dopuścił się kłamstwa była ważna, więc dlaczego nie miałby zrobić tego znowu? Bo jestem wyjątkiem?

Kolejny raz parsknąłem.

Mogłem sobie to wmawiać, udawać, że to właśnie była prawda, ale czy był sens? Jeżeli zranił mnie tyle razy i za każdym razem świadomie... po prostu byłem pewien, że zrobi to znowu. Co go powstrzymywało?

Oparłem czoło o szybę i patrzyłem na spadające krople z nieba, próbując ponownie się nie rozkleić.

Ale poległem. Jak zawsze.

*

Zasnąłem. Obudziłem się jakiś czas później, zdając sobie sprawę, że znajduje się dość daleko od domu. Przetarłem oczy palcami, postanawiając wysiąść na następnym przystanku. Wiedziałem, że spacer dobrze mi zrobi, szczególnie tak długi.

Letters to you | Larry StylinsonWhere stories live. Discover now