Pożegnanie

3.9K 113 5
                                    

Cordelia

Leżałam nieprzytomna dłuższy czas, po czym zaczęło mi się kręcić w głowie. Byłam zmęczona. Powoli otworzyłam jedno oko i zobaczyłam, gdzie się znajduję. Jechałam w czarnym samochodzie, leżąc bez ruchu w poprzek, a głowę trzymałam na jakimś wzniesieniu. Delikatnie ją odchyliłam i ujrzałam, że opieram się na kolanach nieznajomego chłopaka. Szybko wstałam i usiadłam jak najdalej od niego, przyciskając moje ciało do drzwi. Głowa pulsowała mi bólem.

- O obudziłaś się - powiedział Cassian, znajdując się na przednim miejscu pasarzera - Lepiej siedź bądź leż, jak Ci lepiej, tylko nie sprawiaj kłopotów, bo pośpisz sobie dłużej.

Odwrócił głowę w moją stronę, po czym znowu na drogę przed siebie.

- To teraz mam prawo wyboru? - wymamrotałam pod nosem. Siedzący przede mną Cassian był nieporuszony moimi słowami i udawał, że ich nie słyszał.

- pfff nie - powiedział chłopak siedzący obok mnie na tylnym siedzeniu. Jeszcze przed chwilą trzymałam na nim głowę. Patrzył na mnie z mrużonymi oczami. Nadal dwójka z nich siedziała w kapturach i maskach, w których jedynie odkryte były ich oczy.

- Co ja tu robię?! - szarpnęłam za fotel przed siebie - Dlaczego mnie porwaliście. Co ja wam takiego zrobiłam?!

W głowie miałam już same mroczne scenariusze.

- Niedługo się przekonasz.

- A ty kim jesteś? - spytałam chłopaka obok mnie.

Odpowiedziała mi cisza.

-Chyba mogę wiedzieć jak macie na imię, czy języki nagle połknęliście.

- Ten obok ciebie to Colin, a kierowca ma na imię Klaus - Casaian przedstawił ich - skącz z tymi pytaniami, dowiesz się, kiedy będziemy na miejscu. Więcej nie musisz wiedzieć.

- Ale ja chce, żebyście mnie zostawili w spokoju, niczego więcej. Chcę wrócić do domu i żyć swoim życiem, a wy mi to uniemożliwiacie. - i teraz zaczęła się przebudzać moja panika - Nigdy bym nie poszła na dach sama, gdybym wiedziała, że to się tak skończy. Wypuście mnie!

Krzycząc na porywaczy, nie było mądrym posunięciem, ale byłam zbyt przerażona zaistniałą sytuacją i musiałam dać upust moim emocją.

- To i tak by się stało, czy byś tam poszła, czy nie.

- Dlaczego? - zasłoniłam dłonią twarz- dlaczego ja?

- Spokój.

W jego głosie było słychać rozdrażnienie. Może nie powinnam zadawać dalszym pytań, ale pragnęłam tylko wrócić do domu.
Kręciło mi się w głowie, więc postanowiłam to podkoloryzować, żeby mieć okazję na ucieczkę.

Jechaliśmy chwilę w ciszy, kiedy postanowiłam odegrać dobrą scenkę aktorską.

- Nie dobrze mi, zatrzymaj samochód- powiedziałam zakrywając dłonią usta - zatrzymaj go, albo będziesz zaraz sprzątać te zadbane skóry.

Cassian ruchem dłoni przekazał kierowcy, żeby się zatrzymał na poboczu.

Stanęliśmy w środku ciemnego lasu. Pośpiesznie złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi, nadal zakrywając usta.
Szłam przed siebie, oddalając się od porywaczy.

- Ejj a ty do kont? - krzyknął Colin. Całą trójką wyszła z auta i spojrzała na mnie.

Ugięłam się w pół i złapałam się lewą ręką za brzuch. Zatrzymałam się, by zrobić odruch wymiotny, po czym zaczęłam iść dalej przed siebie.

- Niech idzie - Cassian oparł się o auto i zwrócił swoje słowa do Colina - Nie chcę na to patrzeć.

- Ale ona ucieknie - zaczął iść za mną, kiedy Cassian złapał go za ramie.

- Owszem, ale może się zmęczy i przekona się na własnej skórze, że od nas nie ma ucieczki.

Już ich nie słyszałam. Byłam już dalej od nich, lecz nie wystarczająco. Ciągle za sobą widziałam światła samochodu. Szłam głębiej w las. Znowu zakręciło mi się w głowie, więc zatrzymałam się i oparłam o drzewo obok, żeby nie zjechać na ziemię. Teraz nie mogłam sobie pozwolić na żadną słabość.

- Dosyć tego, wracaj!- krzyknął Colin.

Odwróciłam się, po czym odepchnęłam się od drzewa i zaczęłam biec. Biegłam, jak najszybciej mogłam omijając po drodze drzewa. Nagle poczułam mocny uścisk na mojej tali i zaciskającą się wokół niej dłoń. Szarpnęła mnie i w kilka sekund byłam w środku jakiegoś domku.
To było dziwne, kiedy biegłam, nie widziałam go, więc jak to się stało, że teraz w nim jestem. Był niewielkim domkiem letniskowym, w którym ściany, podłoga i meble były zrobione z drewna. Obejrzałam się, a na ścianach wisiały głowy martwych saren, jeleni a tak, że dzika.

- Cordelia - obróciłam się i od razu była w ramionach Kama. Przytulił mnie mocno jakby miał mnie zaraz udusić - Nie puszczę cię, nie pozwolę, by ktoś cię zabrał.

Klęczeliśmy na zimnych panelach, a Kam nie miał zamiaru mnie puścić.
W pewnym momencie położył swoją rękę na moją głowę i zaczął mnie po niej gładzić, chcąc mnie tym uspokoić.
Objęłam go jak najmocniej, ciesząc się że przybył mi na ratunek.

- Jak mnie znalazłeś? - obróciłam głowę, żeby spojrzeć w jego zatroskane oczy.

- To nie ma znaczenia, ważne, że nic ci nie jest.

W tej chwili usłyszeliśmy trzask łamanych drzwi, a do środka weszli moi porywacze. Obróciliśmy się twarzami do nich.

- Pewnie, że nic jej nie jest, za kogo ty nas uważasz? - syknął Cassian, który już stał przed nami z arogandzką miną - Dostaliśmy zadanie, żeby przywieść ją " bezpiecznie" a nie zabić i zakopać.

Kam podniósł się z ziemi, łapiąc mnie za łokieć i unosząc do góry. Był wściekły.

- Co to ma znaczyć Cassian! Jak śmiesz ją zabierać, nie informując mnie o tym. Traktuje to jako porwanie, więc wam jej nie oddam - Ręka Kam zacisnęła się w pięść.

- pfff, czy ty naprawdę sądzisz, że potrzebujemy na to twojej zgody! - podszedł do nas powoli. - Dostaliśmy rozkaz, stając na drodze nam, stajesz przeciwko królowi. Czy na pewno tego chcesz?

Kam odsłonił swoje zęby, chcąc pokazać swoją złość, a ja mogłabym przysiąść, że przez chwilę jego oczy błysnęły na czerwono.

- Ona zostaje ze mną.

- A kim ty jesteś, żebym się ciebie słuchał! Jesteś tylko jednym z wielu pionków króla i nikim więcej.

- Nie muszę być kimś, żeby bronić kogoś, o kogo dbałem przez te wszystkie lata - jego determinacja rosła, a ja stałam za nim - nie jestem jak w twoim przypadku w radzie, ale nie myśl sobie, że z tego powodu będę się przed tobą płaszczył.

Stałam i przyglądałam się całemu zajściu. Nie wiem, o czym oni mówią, ale pewnie nie długo się dowiem. Jednego jednak byłam pewna, Kam i Cassian się znali i sądząc po ich zachowaniu nie lubili się.

- Masz dwie możliwości Kam - uniósł dłoń i pokazał dwa palce u prawdę ręki - pierwsza jest taka, że oddasz ją i nie będziesz sprawiał kłopotów, a druga, że dziewczyna i tak pojedzie z nami, a ty będziesz martwy leżał w tym domku. Wybieraj.

- Chce być przy niej.

- To nie zależy ode mnie ani od ciebie. Czy możesz, czy też nie, jest decyzją rady i króla.

Kam spojrzał na mnie smutnymi oczami i położył mi dłoń na ramieniu.

- Kam dobrze wiesz, że ze mną nie wygrasz, a jest nas trzech. Narobisz sobie też niepotrzebnych kłopotów u władcy, jak się o tym dowie. Wierz mi, nie będzie z tego zadowolony. Nie ważne, jaką decyzję podejmiesz dziewczyna i tak pojedzie z nami, a ty możesz tylko zadecydować o sobie samym.

- Po co królowi ona jest, przecież nie pozwoliłbym jej skrzywdzić.

- Zrozum tu nie chodzi o ciebie, ani o opiekę, jaką jej zagwarantujesz, tylko o bezpieczeństwo, nie tylko jej, ale i naszej rasy.

Przyjaciel pochylił się nade mną i pocałował mnie w czoło.
Jego oczy były smutne jakby miały się napełnić łzami.

- Zobaczymy się jeszcze, w lepszych okolicznościach Cordelio, pamiętaj to dla twojego dobra - Mocno mnie przytuli i odszedł kilka kroków dalej.

- Kam? Dlaczego, jakie dobro? Mówiłeś, że mnie nigdy nie zostawisz, a pozwolisz, żeby obcy ludzie zabrali mnie? - Do moich oczy zaczęły napływać łzy. Patrzyłam na niego błagająco, ale on na mnie nie spojrzał. Wzrok miał utkwiony w panelach i tylko pochylił głowę niżej.

Należysz do mnie KOCHANIE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz