9 II 2020

40 9 3
                                    

Jestem w szoku, jak bardzo ten weekend poszedł po mojej myśli. Do tego stopnia, że zacząłem robić notatki w telefonie tego, co się wydarzyło, żeby wszystko zapamiętać, bo w to nie dowierzałem. Jednak od początku.

Przetrwałem jakoś piątek i wszystkie wykłady. W międzyczasie notowałem, gdzieś na boku plan na wyjazd do LA. Jeśli miałem przekonać Lily, po tym jak nie odzywaliśmy się do siebie przez miesiąc, wolałem mieć szczegółowy plan. Wyszło mi, że będziemy jechać jakieś sześć godzin, co nie jest jakoś specjalnie dużo. Bilety kosztują grosze, więc jedyny wydatek to nocleg. O ile będą go chcieli. Nie jest to droga wyprawa.

Później poszedłem do kawiarni, żeby spotkać Jaimiego. Akurat przypadkiem w godzinach, kiedy tam pracował. Jakbym nie znał na pamięć rozkładu godzin, kto, kiedy pracuje... Wracając, poszedłem więc do kawiarni. Otwarcie go przeprosiłem za to, że byłem nieprzyjemny ostatnio. Zacząłem mu tłumaczyć, że w stresowych sytuacjach zaczynam się zamykać w sobie i izolować od ludzi. Co właściwie jest prawdą. Bardzo tego w sobie nie lubię, szczególnie że później jest ciężko wyjść z tego stanu. Powiedziałem również, że zrozumiem, jeśli nie będzie chciał mnie już więcej widzieć, przynajmniej nie tak jak teraz. Bolałoby, gdyby wtedy powiedział, że nic między nami nie będzie, ale poczułabym ulgę, że mam o jedną osobę mniej do okłamywania. O jedną osobę mniej, która musi się martwić, czy wszystko ze mną w porządku. Ale nie zrobił tego. Powiem więcej, żeby przerwać moją paplaninę, pocałował mnie. I to publicznie. Przy ludziach. Których on znał. Ja trochę też. Tego się nie spodziewałem. Trochę to potwierdziło wszystkim, że jesteśmy razem. I choć nie czuję się w pełni swobodnie z określeniem "mój chłopak", kiedy myślę o Jaimim, tak myślę, że mogę się do tego przyzwyczaić. Tylko potrzebuję czasu. Zareagował też bardzo pozytywnie na wiadomość o pojechaniu do LA. Ten człowiek jest dla mnie za dobry. Mam wrażenie, że nie zasługuję na niego. Znowu.

Sobota zleciała mi na przygotowaniu Timothy'ego na spotkanie z Lily. Przynajmniej nie musiałem mu uświadamiać, że ją kocha. To wiedział od samego początku.

Poczytałem trochę ich wiadomości, a później kazałem mu je przeczytać, żeby choć trochę sobie przypomniał swój styl mówienia. Nie był jakoś wyszukany, odkrywczy, czy oryginalny, ale każdy ma swój. I musiał umieć nim mówić. Pokazałem mu też, jak się ubierał (poprawiłem jego styl, ale tylko odrobinę). Wszystko, co związane z wyglądem i stylem bycia. A to wszystko w jakąś dobę. Byłem zaskoczony, że faktycznie udało mi się tego dokonać. Jedyna zauważalna różnica była w tym, jak odzywał się do mnie. Na to nie potrafiłem wpłynąć. Choć nie wiem, jak bardzo się starałem, nie udało mi się go zmusić dotąd do powiedzenia przez niego, czegoś chamskiego w moją stronę. A nie jestem złym człowiekiem, nie będę go wyzywać i denerwować bez powodu. Znaczy, raz faktycznie się na niego wydarłem. Poczułem się, jakbym krzyczał na dziecko albo bezbronne zwierzę. Skulił się i usiadł w kącie, prawie płacząc pod nosem. To nie było przyjemne. Przez jego smutek nie mogłem później spać w nocy. Wczoraj w ostatnim momencie się powstrzymałem, żeby go nie obrazić. Niby było to humorystyczne, ale sarkazm... To też coś, czego jeszcze nie rozumiał.

Ustawiłem ich spotkanie na niedzielę w parku. Powiedzmy, że taki punkt wyjściowy. Tyle że tutaj wchodzi mój plan spotkania się z Lily. Napisałem jej, żeby pojawiła się w parku o szesnastej. Timothy'emu natomiast powiedziałem, żeby pojawił się o siedemnastej. Dałem więc sobie godzinę na to, żeby z nią porozmawiać.

O dziwo mój plan przebiegł całkiem dobrze. Lily spóźniła się jakieś dziesięć minut, co trochę było do przewidzenia. Czekałem na nią na ławce. Cóż dość mocno się zdziwiła na mój widok. W tym negatywnym sensie. Trochę mnie po obrażała niby w tej inteligentny sposób.

– Też cię lubię, Lily. Żebym ja cię zaraz nie zaczął obrażać.

– Co tu robisz?

– To pewnie nowość, ale chcę się pogodzić.

– Jasne... W sumie mam lepsze pytanie. Skąd wiedziałeś, że akurat tutaj będę? O tej godzinie.

A mogłem powiedzieć, że dlatego, że ustawiałem to spotkanie. Mogłem, ale dobrze, że tego nie zrobiłem.

– Przypadkowo Timothy mi powiedział. Trochę starałem się z nim pogodzić... Od kilku dni.

Grunt, że nie kłamałem. Widziałem wtedy, że nie podobało jej się to, że widziałem się z jej chłopakiem przed nią.

– To świetnie, możesz już sobie iść.

– Jesteś niezwykle męcząca. Nie mam zamiaru przepraszać, za to, co powiedziałem. Tak samo, jak ty nie przeprosisz mnie. I fajnie. Nie mam jednak zamiaru odpuszczać na dobre znajomości prawie tak długiej, jak moje życie. Nie przez coś takiego.

– Dobrze ci idzie to pogodzenie się, Victor. Oby tak dalej.

W tamtym momencie chciała odejść, ale złapałem ją za rękę. Mogła mnie nienawidzić, a przynajmniej tak to mogło wyglądać, ale wiedziałem, że ma słabość do mnie. I do mojego dotyku.

– Nie będę cię zmuszał do rozmowy ze mną. Pamiętaj, że nikt cię nie zna tak jak ja. I nigdy się przed nikim się tak nie otworzysz. Obrażenie się na mnie nie jest twoją najlepszą opcją.

– Zatem mamy się udawać, że nic się nie stało?

– Jakbyśmy już wcześniej tego nie robili. Ale okey, będę tą dobrą osobą. Co powiesz na pojednanie poprzez pojechanie na koncert Avalanche?

– Avalanche? Pamiętasz, że taki zespół w ogóle istnieje?

– Mówiłaś o nim od dłuższego czasu, a podczas świąt spodobał mi się ich cover Rewrite the Stars. I parę innych. A skoro będą grać w LA, aż głupio nie skorzystać.

Dalej wyjaśniłem, czemu tak bardzo mi na tym zależy. Oczywiście nie tę prawdziwą wersję. Tę oficjalną.

Ostatecznie się zgodziła.

Kocham ją i nienawidzę zarazem. Ale jedziemy do LA. Obym tego później nie żałował.

Pamiętnik Victora (Franken)SteinaWhere stories live. Discover now