27 XI 2019

93 14 0
                                    

Przyznam, odpuściłem sobie przez kilka dni pisanie. Raz nic się nie działo, dwa nie chciało mi się. Zaraz miną dwa tygodnie od czasu kiedy miałem zacząć go prowadzić i świetnie mi idzie.

Co się jednak dziś stało, anonimowy czytelniku, który nie powinien tego czytać?

Mamusia zadzwoniła. Czyli ostatnie, co było mi potrzebne do życia. Powód? Nie powiedziała, jedyne co wiem, to to, że mam obowiązkowo przyjechać na święta do domu. Oczywiście nie chodziło o Dziękczynienie.

To tego jeszcze wrócę, znowu ktoś coś ode mnie chce.


*parę godzin później*


Obiecałem wrócić do tematu i to zrobię. Ale najpierw coś miłego.

Jako student medycyny mam w swoim planie dużo lekcji poświęconym przyrodniczych zagadnień. Jako że brakuje mi empatii do bycia najlepszym lekarzem, to po roku zacząłem skracać w bardziej teoretyczną część, naukową. Tą gdzie faktycznie liczy się twoja wiedza, a nie przypadkowość i umiejętności kontaktowania się z innymi.

Moim ulubionym blokiem jest chemia. Ale żeby to była zwykła chemia. Osoby, które uczestniczą w wykładach profesora Krempe'a nazywają go Alchemikiem. Jego podejście do nauki jest wspaniałe, to, z jaką fascynującą opowiada o najróżniejszych zjawiskach czy ekspertach to istna poezja. Po roku tych niesamowitych wykładów uznał, że nasza wiedza jest wystarczająca, żebyśmy sami prowadzili własne doświadczenie.

Wyglądało to mniej więcej tak, że na blok dwuipółgodzinny, przez około dwie godziny mamy sami dojść do tego, co chce mam przekazać. W specjalnym laboratorium jest piętnaście miejsc. Na każdym stanowisku oprócz podstawowych narzędzi czy substancji, mamy wskazówki dotyczące tematu zajęć. Osoba, której najwięcej razy w semestrze uda się odgadnąć, o co mu chodziło, ma podwyższaną ocenę o jedną. I możliwości porozmawiania z Alchemikiem na osobności przy kolacji, którą stawia.

Oznacza to w skrócie, że to:

zajęcia dla bardzo ambitnych,

bardzo mało osób ma szansę się tam dostać,

mam cholernego farta, że mogę w tym uczestniczyć.

Choć nie udało mi się jeszcze wygrać, bo zazwyczaj ignoruje te wskazówki i robię, co mi się podoba, to nie wyobrażam sobie tygodnia tez tego.

A do końca tego semestru będziemy się zajmować zależnością między chemią a fizyką.

Cytując profesora:

– Pierwsze, o czym nie powinniście pomyśleć to nekromancja, bo tym się nie będziemy zajmować.

Fakt nie pomyślałem o tym, ale po jego słowach czułem na sobie wzrok każdego.

– Pewnie Victor coś wie na ten temat.

O to słowa jednego z najbardziej irytujących bytów we wszechświecie. A przynajmniej w Stanford. Felix Cunningham. Jak ja go kurwa nienawidzę. To mogą być za mocne słowa, ale no typ jest nie do zniesienia czasami.

Nie dość, że udaje, jakim to on nie zostanie wspaniałym chirurgiem, to uważa, że ludzi wciąż bawi nawiązanie do Frankensteina. Bo wiecie, tam był Victor Frankenstein, a ja to oficjalnie w papierach Victor Stein. Przednia zabawa.

– Do Einsteina też byś tak powiedział? Był w końcu naukowcem i miał w nazwisku "Stein". – To nie był mój życiowy tekst. Jednak nie mogłem sobie pozwolić na zbyt wiele, by później nie mieć problemów.

Pamiętnik Victora (Franken)SteinaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz