XXVI

1.5K 147 59
                                    

**pov. Dipper**
Siedzę w kącie łazienki, już ubrany i myślę. Moje serce zaraz wyrwie się z piersi. Moje policzki aż pieką. Tak nie powinno być, muszę się jakoś ogarnąć. Dzisiaj jest kawalerski Soosa, jedziemy do innego miasta do jakiegoś klubu. Może tam o tym zapomnę.
Wstałem już pewniejszy siebie, to pewnie jakiś jego urok czy coś. Po prostu nie mogę się tym przejąć, on chce żebym tak reagował.
Wyszedłem z łazienki i spojrzałem w stronę Billa, zobaczyłem coś czego zupełnie się nie spodziewałem. Bill siedział, z rumieńcem (oczywiście żółtym ale nie czepiajmy się małych dziwactw demonów) i unikał mojego wzroku.
-Idziesz na śniadanie? Pewnie Mabel już od dawna siedzi w kuchni. - spytałem udając, że nic się nie wydarzyło.
Widocznie mu ulżyło, uśmiechnął się i skinął głową. Zeszliśmy na dół a Mabel posłała mi znaczące spojrzenie, nie wiem o co chodzi ale to mi się nie podoba.
-Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć? - spytała z wyrzutem kładąc trzy talerze naleśników na stole.
Spojrzałem na Billa a on na mnie.
-O czym tak dokładnie? - spytał Bill wyraźnie zakłopotany, tak samo jak ja.
-O tym, że ze sobą sypiacie. - powiedziała z uśmiechem.
O mało nie zeszłem przy stole pijąc kawę.
-Jezu, ci na prawdę odwaliło? - wydarłem się wypluwając resztki kawy.
-Ubrudziłeś stół. - powiedział Bill.
-No, weszłam dzisiaj żeby was obudzić i zobaczyłam jak śpicie obok siebie, wtuleni, z uśmiechem. To chyba jednoznaczny sygnał. - stwiedziła z uśmiechem.
-To nie tak. Rozmawialiśmy do późna i po prostu jakoś tak wyszło, że zasnęliśmy. - zacząłem się tłumaczyć, było słychać, że jestem zakłopotany.

-Jeśli jesteś gejem to możesz mi powiedzieć...

-Mabel, nie. - uderzyłem w stół.
Zdenerwowałem się.

-Zostawcie ten stół w spokoju.

Zjedliśmy w ciszy, nikt się nie odzywał.

-Przepraszam... - powiedziała, po dłuższej chwili...

-Też się nie potrzebnie uniosłem... Słuchaj Mabel, nie będzie nas cały dzień, będziemy na kawalerskim Soosa.

-Ja będę na panieńskim Melody więc, też mnie nie będzie... - powiedziała biorąc łyk kawy.

Bill przyglądał się nam z podziwem. Widocznie nie był przyzwyczajony do takich sytuacji.
Zjedliśmy w spokoju śniadanie. Nie wiem czy to napomknąłem ale Mabel świetnie gotuje. Na prawdę, sam Gordon Ramsay by się zawstydził.

Poszedłem na górę i powoli zabrałem się za sprzątanie. Bill usiadł na moim łóżku i zaczął się bawić kostką Rubika. Moją kostką Rubika.

-Może byś tak się ruszył i mi pomógł? To w końcu nasz pokój.

-Powinieneś być wdzięczny, rozbrajam maszynę zagłady. - powiedział w pełni poważny.

-co. - mam nadzieję, że się przesłyszałem.

-Rozbrajam. Bombę.

-No. Chyba. Nie. - Nie mam już do niego siły. To nie jest żaden Rick i Morty.

-Bill... To jest kostka Rubika, ty już na prawdę tracisz zmysły, pobyt tutaj ci nie służy. - powiedziałem biorąc od niego kotkę Rubika.

-Jesteś pewien? - spytał podejrzliwie.

-Bill, rusz się i mi po prostu pomóż. - powiedziałem rzucając mu szmate.

-Nie mam zamiaru ścielić sobie łóżka i torować sobie drogę do niego po pijaku, to się mija z celem. - stwierdziłem zabierając pudła z najprostszej drogi do łóżka.

Nagle poczułem coś mokrego na szyi.
Szmata. Tak dosłownie szmata, oberwałem szmatą.

Bill roześmiał się głośno a ja spojrzałem na niego zabójczo.

-Tak się bawimy Cipher? - powiedziałem dźgając go w brzuch kijem od mopa.
Zgiął się w pół i spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Zacząłeś wojnę. A ja ją skończę. - krzyknął skacząc na mnie.
Zaśmiałem się, wyglądało to komiczne. Obydwoje po drodze wywróciliśmy wiadro z pianą i wodą, wszystko, łącznie my, było zalane.
Tym razem na prawdę skończyliśmy na łóżku, wywróciliśmy się.
-To wygląda okropnie. - mówił śmiejąc się, złapał się za głowę.
Tak w sumie, z tej perspektywy, mogę powiedzieć, że jest przystojny. Lekko zaryowane kości policzkowe, złote oczy, dołeczki.
-Tak, zgadzam się. - powiedziałem z uśmiechem.

|| Endless Deal ||Where stories live. Discover now