-09-

932 82 115
                                    

MINGHAO

Następnego dnia czekała nas sesja zdjęciowa, przez co wypadałoby pójść dzisiaj wcześniej spać. To zdecydowanie nie było w moim stylu - nawet, gdy byłem bardzo zmęczony, nie potrafiłem tak po prostu zasnąć. Wyjątek stanowiła jazda samochodem, która niesłychanie szybko mnie usypiała, nie wiem nawet jak. Mam naprawdę ogromne szczęście, że nie cierpię na chorobę lokomocyjną. (a/n nie to co autorka)

Kiedy tylko znaleźliśmy się w hotelu, okazało się, że mam mieć pokój z Junem. Nie żeby mnie to szczególnie zdziwiło. Na co dzień nie mieliśmy osobnych pokoi. No dobra, ja mam swój prywatny azyl, ale to trzeba być VIP-em. Taka odmiana nie będzie niczym złym.

Od progu Junhui rzucił się na materac, jakby nie doświadczał takich luksusów od lat. Co też podróże robią z człowiekiem, niesamowite. Z ciszy przyglądałem się chłopakowi, który ciągle obracał się z pleców na brzuch, aż w końcu z hukiem spadł na podłogę.

- To było zamierzone działanie - oznajmił, unosząc jedną rękę, jakby na znak tego, że żyje i prawdopodobnie nie skręcił sobie karku. Jak zawsze. Z naprawdę ledwo widocznym uśmiechem podszedłem i pochyliłem się nad nim, unosząc jedną brew.

- Jak tak teraz na ciebie patrzę, to nie dziwię się, że twoim znakiem rozpoznawczym są kotki - stwierdziłem, pochylając głowę w lewo. Może powinienem pomóc mu wstać czy coś? 

- Jestem taki słodki? - zapytał, nadymając policzki. Pewnie każda Carats umierałaby teraz ze słodyczy, ale ja znam go zbyt dobrze i już to na mnie nie działa.

- Nie, taki giętki - powiedziałem, wzdychając z dezaprobatą. Wyciągnąłem w jego stronę rękę, bo nie wiadomo, jak często tutaj odkurzają podłogi. Nie może mi tu złapać żadnej alergii, jutro sesja, na której mamy wyglądać jeszcze lepiej niż zwykle. Co z tego, że i tak pomoże nam w tym Photoshop. - Jesteś jedyną osobą, która po takim eleganckim upadku nie jęczy ani nic, nawet jeszcze kokietuje - gdy starszy chwycił moją pomocną dłoń, pociągnąłem go w swoją stronę, przez co niemal sam wylądowałem na ziemi. Na szczęście jakoś złapałem równowagę.

- Uwaga, żebyś ty dzisiaj nie jęczał - Wen uniósł znacząco brwi. Boże drogi, jakie mnie w tamtej chwili złapało zażenowanie. Nie wiedziałem, kto powinien się rzucić z okna - ja czy on.

- Chłopie, ile ty masz lat? Dwadzieścia trzy czy trzynaście? - zapytałem z politowaniem, nieświadomie opierając czoło na jego ramieniu. Z kim ja muszę żyć.

- Ej, a może ja po prostu też cię zwalę z łóżka czy coś, bez podtekstów mi tu - fuknął, a ja jedynie prychnąłem i cofnąłem się o krok. Serio dzieciak, pozamieniał się rozumami z Dino. Bez obrazy dla Chana.

- Ty może weź już lepiej idź się myć - założyłem ręce i ruchem głowy odgarnąłem sobie grzywkę z oczu. Niedługo przez nią oszaleję czy coś. 

- Może chcesz iść ze mną? - zaproponował z tym głupim uśmiechem. Takie rzeczy niech wali na fansignach, tutaj chcę mieć święty spokój.

- Nie masz dziś zbyt dobrego humoru? - dopiero po tym pytaniu nareszcie uciekł do łazienki. To będą ciekawe cztery dni. 

✯✯✯

Noc, wbrew groźbom szatyna, spędziliśmy naprawdę spokojnie. Junhui padł pierwszy, zasypiając w pozycji embrionalnej, co wyglądało całkiem uroczo. Gorzej, że zwalił z siebie pościel, którą chciałem mu poprawić. Wtedy złapał mnie za rękę i chciał, żebym coś mu zaśpiewał. Ach, wspomniałem już, że to wszystko gadał przez sen? Do tego miał taki mocny uścisk, że musiałem mu przez kilka minut nucić kołysanki, by wreszcie pozwolił mi odejść. Dorosły facet.

ᴏɴʟʏ ᴛʀᴜᴇ ᴘᴀɪʀɪɴɢ ─ junhaoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz