[24,0] - Sleepwalking

111 11 0
                                    

(Shion's pov)

Wpatrywałam się w twarz nieprzytomnego Tae, który leżał bezwładnie na szpitalnym łóżku. Oddychał płytko, jego klatka piersiowa owinięta tonami bandaży unosiła się i opadała niemal niewidocznie. Trzymałam delikatnie jego dłoń, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch, żeby mu nie zaszkodzić. Westchnęłam cicho, poprawiając się nieco na krześle, które Jin przystawił mi do łóżka Taehyunga. Tak strasznie bałam się, że ten może się już więcej nie obudzić. Na samą myśl o tym, jak i o wydarzeniach sprzed kilku godzin łzy cisnęły mi się do oczu. Mimo, że Seokjin zapewnił mnie, że stan Tae jest stabilny, pikanie przeróżnej aparatury, do której starszy Kim podłączył młodszego wcale mnie nie uspokajało.

Nagle drzwi do pomieszczenia się uchyliły, a do środka wsunął się Park.

- Co z nim? - spytał, siadając ciężko na sąsiednim łóżku. Wyglądał na wykończonego, był cały brudny od zaschniętej krwi, a na dodatek po jego optymizmie i uśmiechu nie było śladu.

- Jin mówił, że z tego wyjdzie - mruknęłam cicho, na co chłopak tylko kiwnął głową.

- Wrócili - rzucił nagle, przez co wyprostowałam się jak struna. - Jeszcze się z nimi nie widziałem, Navy mi mówiła. Tylko dwójka.

- Kto? - wstałam, podchodząc do niego szybko. - Jimin, gadaj!

- Monster i Hyun - z jednej strony ogarnęła mnie ulga, ale z drugiej...

- A Suga? - usiadłam obok niego, a ten objął mnie lekko ramieniem, przytulając do swojego boku. Tego potrzebowałam.

- Nie wiadomo czy żyje, ale nie wiadomo też, czy go nie zabili - odpowiedział, na co tylko skinęłam, mocniej się w niego wtulając.

A potem nie hamowałam już łez, dając im swobodnie spływać po policzkach i moczyć czarny golf Chima.

(Namjoon's pov)

- To już chyba ostatni, szefie - spojrzałem na Yeonjuna, który razem z Jungkookiem wynosił zwłoki z rezydencji i wrzucał je do ogromnego kontenera, który potem zostanie wywieziony w odpowiednie miejsce. Skinąłem im jedynie głową, stając w progu i obserwując ich sylwetki.

Obaj chłopcy mocno zmężnieli w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Nabrali krzepy, spoważnieli. Szczególnie ogromny postęp Jungkooka mnie zaskoczył. Spodziewałem się raczej, że będzie buntownikiem i nie da się tak łatwo do nas przekonać. Jednak został, nawet w tak trudnej sytuacji, jak teraz.

Gdy uporali się ze wszystkim i podeszli do mnie, było już dawno po świcie, może około siódmej. Weszliśmy do środka, mijając się z kilkoma innymi ludźmi, którzy wychodzili na swoją zmianę posterunków. Nie mogłem uwierzyć, że nasza ochrona zawiodła. Zawsze dbałem o wyszkolenie podopiecznych, a ci zbyt bardzo bali się konsekwencji, by nawet pomyśleć o zdradzie. Co poszło nie tak? Jak Hope zdołał to wszystko ukartować za moimi plecami? Kogo jeszcze będę musiał się pozbyć?

Wszedłem do mojej sypialnia, z myślą o nadchodzących dniach, które będą bez wątpienia ciężkie. Jednak widok, który zastałem, ruszył moje serce o wiele bardziej niż trupy zarówno moich ludzi jak i tych Jamesa, które wraz z chłopakami wynosiłem z posiadłości przez ostatnią godzinę.

Na skraju łóżka leżał skulony Seokjin, obejmując ciasno ramionami moją poduszkę. Spojrzał na mnie opuchniętymi od płaczu oczyma, ale nie wydał z siebie najcichszego dźwięku. Lekko się podniósł, przez co szybko ruszyłem w jego stronę, bojąc się, że zaraz mógłby zlecieć z posłania. Złapałem go mocno, na co ten jedynie cicho wypuścił wstrzymywane powietrze.

- Jinnie... - szepnąłem, siadając na pościeli z mężczyzną w ramionach. Wydawał się być teraz o wiele mniejszy niż w rzeczywistości. Faktycznie, miał drobne ciało, ale byliśmy prawie równego wzrostu. Teraz czułem, jakby zmalał o paręnaście centymetrów, próbując schować się przed światem w moich objęciach. - Jinnie, chodźmy się wykąpać.

Różowowłosy mruknął cichutko na zgodę, po czym dał mi się zanieść do łazienki połączonej z sypialnią. Postawiłem go na kafelkach, rozbierając najpierw jego, potem siebie. Seokjin stał, beznamiętnie patrząc przed siebie i starając się nie rozpłakać. Nie poruszył się, dopóki nie napuściłem wody do ogromnej wanny wbudowanej w podłogę i nie pociągnąłem go za rękę, by wszedł do niej za mną. Posadziłem go sobie na kolanach, a on nagle oplótł mnie nogami w pasie, zmniejszając przestrzeń między naszymi ciałami do zera. Często robił tak podczas stosunków, bo uwielbiał naszą bliskość, co za każdym razem mi powtarzał. Tym razem jednak nie było w tym ruchu niczego erotycznego. Po prostu chciał mnie mieć jak najbliżej siebie się dało.

Ucałowałem czule jego czoło, odgarniając z niego niesforne, lekko spłowiałe kosmyki. Seokjin był piękny. Filigranowe ciało, duże oczy, pulchne usta i miękkie włosy były niebywale wspaniałym połączeniem. Do tego jego charakter był równie niesamowity. Często grał śmieszka czy zirytowanego lekarza, ale tak naprawdę był strasznie delikatny i uczuciowy. Zawsze stawiał siebie na ostatnim miejscu, dbając o dobro innych, wszystkim przejmując się aż za bardzo. Jego wrażliwość była równie piękna jak jego ciało, jednak czasami zbyt mocno szarpała mu nerwy. Miałem okropne szczęście, że ktoś taki jak on pozwolił mi żywić do siebie jakiekolwiek uczucia.

- Dziękuję, Joonie - mruknął cicho, układając głowę na moim barku.

- Nie masz za co dzięk...

- Dziękuję, że nie dałeś się zabić - przerwał mi, odzywając się o wiele bardziej stanowczo. - Ale za teraz też. Cholernie mi cię ostatnio brakowało, wiesz?

- Przepraszam, słońce. Miałem strasznie dużo pracy - muskałem delikatnie ustami jego szyję, przez co uzyskałem kilka pomruków zadowolenia z jego strony.

- Wiem, to nic... Nie rób tak, nie mam ochoty - złapał mnie za włosy, lekko odsuwając moją głowę od swojej skóry.

- Ja też. Chciałem tylko, żeby było ci przyjemnie - spojrzałem mu prosto w oczy, uśmiechając się słabo, co mniejszy odwzajemnił, na powrót się we mnie wtulając.

- Kocham cię, Joonie.

- Ja ciebie bardziej, Jinnie.


Surrender | BTS x Reader | ZakończoneNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ