Rozdział 30

174 17 14
                                    

Tobias POV

- Myślisz, że możemy już zrobić jakieś zakupy dla małej? - Pyta Lily, kiedy wracamy z Erudycji.

Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że będę ojcem dla małej dziewczynki. Słyszałem, że u ojców jest inaczej. Więź między nimi, a dziećmi rodzi się kiedy pierwszy raz wezmą je na ręce. Niby czuję jakieś delikatne ruchy, kiedy przykładam dłonie do brzucha Lily, ale wciąż nie mieści mi się to w głowie. Dziecko. Ja ojcem.

- Zostało nam jeszcze niecałe pięć miesięcy, wystarczy nam czasu - odpowiadam, gasząc jej entuzjazm. - Zresztą, nie wiadomo, co się z nami stanie. Może za miesiąc Agencja wymyśli lepszy sposób, żeby nas stąd przegonić.

- Nie musisz być takim pesymistą.

- Chyba zapomniałaś dać mi dziś serum Serdecznych.

Lily wzdycha i chwyta mnie za rękę. Nie mogę poradzić nic na to, że moje myśli wciąż zaprząta Tris. Nie potrafię cieszyć się dzieckiem, bo myślę o innej. Spędzam z nią czas, kiedy tylko mogę, a potem czuję się winny, bo czy to nie wygląda tak, jakbym zdradzał Lily? Między mną a Tris do niczego nie dochodzi, ale wolę siedzieć z nią niż z matką mojego dziecka. Czasami boję się, że powiem jej imię przez sen. Nie chcę zranić Lily. Ale przeszłość powoli do mnie wraca, uczucie, które było uśpione tak długo, budzi się do życia...

- Musisz wracać do pracy? - Pyta Lily, zatrzymując się. Obejmuje mnie, co jest krępujące. Nie lubię okazywać uczuć w miejscu publicznym.

- Niestety. Ty zrób sobie dzisiaj wolne, odpocznij. Ogarnę twoje sprawy.

- Nie chcę na ciebie zwalać całej roboty, przeze mnie siedzisz w pracy do nocy.

- Odpocznij - całuję ją w czoło. - Wieczorem chyba pójdę z Zeke'm na piwo, chyba że masz coś przeciwko? - Patrzę na nią pytająco.

- Nie, oczywiście. Zasługujesz na wypad z kumplem. Ja i nasza córeczka sobie poradzimy - całuje mnie w usta. Po chwili kończę pocałunek i macham jej. Idę do pracy z ciężkim sercem.

>>>

Nadzorujemy budowę bazy wojskowej przy wjeździe do Chicago, więc raz na jakiś czas musimy tam jeździć. Uwijają się z tym w naprawdę szybkim tempie. Baza jest ogromna, jakby miała pomieścić dziesiątki tysięcy żołnierzy. Po co mieliby stacjonować tutaj? Nie wiem dlaczego Johanna wciąż pozostaje ślepa na wszelkie sygnały.

Kiedy jeden z budowlańców podaje mi kask, prycham tylko i przechodzę dalej. Johanna jednak posłusznie zakłada swój, jakby zaraz coś miało zwalić jej się na głowę. Jeśli tak się stanie, kask i tak jej nie pomoże. 

Budowlańcy pokazują nam kolejne pomieszczenia, tłumacząc, co będzie w środku. Zastanawia mnie jeden ogromny pokój, który wygląda na w pełni wyposażony. Problem polega na tym, że nie potrafię zrozumieć, po co w bazie wojskowej znajdują się setki inkubatorów. Zanim jednak zdążę się nad tym głębiej zastanowić, drzwi zostają zamknięte. Zerkam na Johannę, żeby wybadać, czy ma takie same wątpliwości, ale jej twarz pozostaje niewzruszona.

Budują to dla armii. Ale może dla innej niż myślimy? Armia noworodków... to brzmi niedorzecznie.

- Witam - mówi uprzejmie elegancki mężczyzna w garniturze, który nas mija. Za rękę trzyma małego chłopca, który może mieć nie więcej niż dwa lata. Ma jasne, krótkie włosy i szare oczy. Jednak najbardziej co się rzuca w oczy to... smutek? Lęk? Ten mały chłopiec wydaje się czymś przerażony. Sam nie wiem dlaczego tak mu się przyglądam.

Mijają nas, a ja instynktownie odwracam głowę, żeby jeszcze raz spojrzeć na chłopca. On również się ogląda i wpatruje się we mnie, jakby chciał mi coś przekazać. Ale co może mieć mi do przekazania takie dziecko?

CDN.

HOW IT ENDSWhere stories live. Discover now