Rozdział 25

181 14 19
                                    

Tobias POV

Budzę się wcześnie rano, przez pogodę, która nie daje spać. Wstaję z łóżka, ściągając z siebie nadal śpiącą Lily i podchodzę do okna. Odsłaniam zasłony i marszczę brwi. Pocieram oczy, bo chyba jeszcze nie do końca się rozbudziłem, ale kiedy otwieram je ponownie, widzę to samo. Na zewnątrz szaleje deszcz, ale jest inny, chmury mają brudnożółty odcień. Na domiar złego wszystko spowite jest mgłą w tym samym kolorze, że ledwo co widać.

- Już nie śpisz? - Pyta Lily, obejmując mnie od tyłu. Nawet nie usłyszałem, kiedy wstała, tak bardzo pogrążony byłem w swoich myślach.

- Nie mogłem spać - odwracam się do niej. Od razu chce mnie pocałować, ale zanim nasze usta się stykają, dziewczyna zatyka swoje i biegnie w kierunku łazienki.

Marszczę czoło i idę za nią. Widzę, że wymiotuje, więc zaczynam się martwić i analizować, czy mogła się czymś zatruć.

Podchodzę do niej, przetrzymuję jej włosy i czekam aż skończy. Kiedy to robi, pomagam jej wstać i prowadzę ją do zlewu. Jest blada jak trup.

- Chyba coś mi zaszkodziło - odzywa się w końcu. Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywa.

- Nie pójdziesz dziś do pracy, powiem Johannie, że jesteś chora.

- Zaraz mi przejdzie, to nie był pierwszy raz, od jakiegoś czasu czuję się fatalnie.

- Kładziesz się do łóżka - mówię stanowczo, a ona przewraca oczami i robi to, co jej każę. - Czemu nic mi nie mówiłaś, że źle się czujesz? I jak długo to trwa?

- Kilka tygodni. Starałam się to przed tobą ukryć, bo miałeś swoje problemy. I jeszcze powrót Tris... nie chciałam ci jeszcze dowalać tego.

- Masz mi mówić o takich rzeczach, zrozumiano? - Unoszę brew, a ona się uśmiecha.

- Lubię, gdy jesteś taki stanowczy i opiekuńczy.

Przerywa jej pukanie do drzwi. Jest siódma rano, kogo to może być o tej porze?

Okazuje się, że to Tyler. Nie wygląda najlepiej, wydaje się zielonkawy na twarzy.

- Coś się stało? - Pytam, kiedy wchodzi bez zaproszenia do środka.

- Widziałeś co się dzieje na zewnątrz? - Odpowiada pytaniem i rozsiada się na kanapie.

- Wygląda to dziwnie, ale dlatego przyszedłeś tu tak wcześnie?

- Moi szpiedzy, dawni Erudyci na mój rozkaz monitorują pogodę. Już od kilku tygodni do powietrza dostaje się szkodliwa substancja, ale się rozpływała. Dopiero dzisiaj nie ma wiatru i całe to powietrze stoi. Ludzie zaczynają się skarżyć i chorować. Niektórzy nawet myślą o wyjeździe z miasta.

- Nie mamy wpływu na pogodę - wzruszam ramionami.

- Pobudka, Cztery! - Pstryka mi palcami przed oczami, za co mam ochotę mu jebnąć. - My nie. Ale jestem przekonany, że Agencja maczała w tym palce.

- Niby w jaki sposób?

- Skoro mogą sprawić, że po naciśnięciu jednego guzika całe miasto straci pamięć, to nie mogą nas powoli truć?

- Po co mieliby nas truć?

- Tego jeszcze nie wiem - wzrusza ramionami. - Chcą się nas pozbyć, ale dlaczego?

- Zanim się tego dowiemy, trzeba ostrzec ludzi.

- Erudyci pracują nad specjalnymi maskami, żeby można było normalnie chodzić po mieście. Mam nadzieję, że wiatr niedługo to wszystko rozdmucha. Sam czuję się jak gówno.

- Lily też jest chora.

- Niech nie wychodzi z domu, żeby jej się nie pogorszyło.

- Nie miałem zamiaru wypuszczać jej dziś z domu.

- Dobra - Tyler wstaje. - Pójdę teraz do dziewczyn. Tris na pewno nie może wychodzić, nadal jest strasznie słaba, chociaż już kilkukrotnie prosiła mnie, żebym ją trenował.

- Prosiła cię o treningi? - Pytam zaskoczony. Kiedy ją ostatni raz widziałem, wydawała się całkiem zrezygnowana.

- Kiedyś jej wspomniałem, że jak wydobrzeje to pomogę jej wrócić do formy, a teraz mnie męczy - puszcza mi oczko.

- Często się widujecie? - Pytam chłodno.

- Coraz częściej. Wiesz, jestem samotny i ona jest samotna... Mógłbym się nią zaopiekować. Kiedyś mi się podobała, ale była z tobą. Teraz jest sama, więc muszę spróbować. Chyba nie masz nic przeciwko?

- Nie - odpowiadam szybko.

- To dobrze. Będziemy w kontakcie - żegna się i wychodzi.

Co za chuj - myślę ze złością.

CDN.

HOW IT ENDSOnde histórias criam vida. Descubra agora