Rozdział 16

371 32 8
                                    

~ Eren ~

Trochę głupio mi się zrobiło, gdy kapitan mówił o zrobionych przeze mnie błędach. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak słabo sobie poradziłem, dlatego tak jak wspomniał kapitan, będę musiał być uważniejszy na przyszłość. Potem wyjąłem mojej klaczy siano z ogona, a kiedy ją wyprowadziłem, kapitan przytrzymał mi ją, bo się kręciła.

W końcu mogliśmy wyruszyć w podróż. Najpierw przejeżdżaliśmy przez gęsty las z bardzo krętą drogą, dlatego nie mogliśmy nawet kusować. Potem jednak zrobiło się luźniej, więc przyspieszyliśmy nieco. Nie wiem czemu, ale czułem jakiś niepokój, jakby niedaleko stąd czaiło się jakieś niebezpieczeństwo. Rozejrzałem się dyskretnie. Niczego nie zauważyłem podejrzanego. Może to tytani? Ale skąd oni by się tu wzięli, skoro jesteśmy chronieni przez mury? Nagle usłyszałem łamiącą się gałąź. Szybko odwróciłem głowę w tamtą stronę, zatrzymując się. Znów niczego nie zobaczyłem.

- Eren, coś się stało? - zapytał zaniepokojony Armin, również się zatrzymując.

- No chodźże, hamujesz ruch - naglił mnie Jean, na co ja rzuciłem mu chłodne spojrzenie. Od razu skulił po sobie uszy. - Usłyszałeś coś, prawda? Wiesz... Może to był dzik?

Nie wiedziałem, że Jean potrafi być dla mnie miły.

- No właśnie, pewnie to było jakieś zwierzę przebiegające akurat tędy.- Sam nie wiem - mruknąłem, po czym ruszyłem znów naprzód.

Nie wiedziałem, co o tym myśleć. To mi wyglądało tak, jakby ktoś nas śledził, a raczej ,,ktosie", bo miałem wrażenie, że jest ich więcej. Podejrzewałem, że są to bandyci. Nie miałem pojęcia ilu mogło ich być, a najgorsze było to, że nie wiedziałem, czy to nie jest przypadkiem moja chora wyobraźnia. Zerknąłem na kapitana. Wydawał się być spokojny, albo udawał, że taki jest, zresztą ciężko się przy nim stwierdza takie rzeczy. Odetchnąłem głęboko, rozluźniając się, lecz w razie czego zachowałem czujność.

~ Levi ~

Siedziałem pewnie i spokojnie, dając Närze luźną, długą wodzę. Patrzyłem przed siebie, słuchając tego co wokół, na pozór nie zwracając na nic uwagi. Ale było inaczej. Coś ewidetnie było nie tak. Trzask gałęzi tylko mi to potwierdził – to nie było żadne zwierze, jak sugerował Jean. Eren postąpił pochopnie, odwracając tam głowę. Ja obserwowałem wszystko dyskretnie, niezauważony, na pozór obojętny. Ale byłem czujny. Zamknąłem oczy, odrzucając niepotrzebne bodźce i widok; wyostrzyłem za to węch i słuch. Liczyłem w myślach. Dwóch... Pięciu... Ośmiu... Ośmiu i jeden kulawy. Czyli dziewięciu, więcej niż nas.

Otworzyłem oczy, dyskretnie wyjmując nóż z kieszeni i chowając go w rękawie. To samo zrobiłem drugą ręką, wodze puszczając wolno na szyi Näry. Wyglądało to, jakbym był bardzo rozluźniony i spokojny, choć tylko udawałem. Bardzo dobrze udawałem. Muszę znaleźć dobre miejsce do przeprowadzenia walki, zanim oni wybiorą to za nas.

Zatrzymałem się, reszta też stanęła. Rozejrzałem się na boki, jakby nie wiedząc, którą z dwóch dróg wybrać. Potem, nagle zdecydowany i jakby pod wpływem chwili, skręciłem w lewo – po tamtej stronie była piątka ludzi, z tym kulawym. Wiedziałem, że na końcu jest strome wzgórze, na które się nie wespniemy, a wokół będzie las. Nie zajdą nas od tyłu, będziemy mogli łatwiej się obronić. Nie było szans na ucieczkę, byliśmy za daleko skraju lasu, by się udało. A tę szajkę trzeba było wyeliminować.

— Szybciej! — krzyknąłem w pewnym momencie.

Droga była w miarę równa i z miejsca ruszyłem galopem, pochylając nad szyją klaczy. Słyszałem, jak konie, nawet bez popędzenia przez jeźdźców, ruszyły za mną. Po kilkudziesięciu metrach byliśmy pod ścianą. Zeskoczyłem jeszcze podczas jazdy i wyszedłem na przód. Minęli mnie, stałem teraz przed całą grupą. W dłoniach miałem noże.

Wiatr w skrzydłach ||Riren||Where stories live. Discover now