Rozdział 17

423 45 11
                                    

     Była godzina 10:32, kiedy rozdzwonił się telefon Keith'a. Chłopak leniwie otworzył oczy. To co ujrzał,  przeszło jego najśmielsze przekonania. Bowiem obudził się, obok Lance'a! A dokładniej, to spał przytulony do niego. Jego mózg jeszcze, nie przyswajał pewnych informacji. Do tego cholernie bolała go głowa. Zamrugał powiekami spędzając z nich resztki snu. Poczuł obcy zapach. Był w jego kurtce. Wstał sięgając, po komórkę. To był Shiro. Może i to nie byłoby, tak przerażające, gdyby na wyświetlaczu nie widniało 7 nieodebranych od niego połączeń! On już był martwy. Już na luzie, mógł wybierać sobie trumnę.

''Muszę wrócić, do domu...Kurwa, kurwa, kurwa'' myślał, zbiegając szybko ze schodów. Nagle zatrzymał się, w ich połowie.''Wciąż mam na sobie jego kurtkę, kurwa''

-Ooo popatrz kto, już wstał .Przytulaśny przyjaciel Lance'a-Zaśmiała się, Rachel.

Do salonu, wkroczyła brązowowłosa starsza Latynoska. Wszystkie jej dzieci były niezwykle do niej podobne. Z jej twarzy nie schodził promienny uśmiech. Kobieta w żadnej mierze, nie przypominała jego matki. Wyglądała bardzo poczciwie i życzliwie, podczas gdy pani Kogane rzadko okazywała jakiekolwiek emocje.

-W sam raz, na śniadanie-Pani McClain, uśmiechnęła się ciepło.

-Oh uh...Naprawdę dziękuję, ale już muszę iść...

-Ależ nalegam. Już dzwoniłam do twojej mamy, że tu jesteś.

-Uh...-Poczuł się niezręcznie.

-Co się stało?-Lance schodził ze schodów, ziewając szeroko.

-*¿Puedes explicar esta situación?-Zapytała pani McClain, zdenerwowanym tonem.

Keith nic nie zrozumiał, z jej wypowiedzi. W niemej odpowiedzi, spojrzał na Lance'a.

-Uhh...Mamá...On był pijany i w dodatku się mnie uczepił...No i przede wszystkim chciałem, być miły...-Jęknął.

-Dobrze...W takim razie idź przygotować śniadanie. A później pozmywasz-Mówiąc to odeszła w sobie wiadomym kierunku.

-Ughh...-Jęknął ponownie udając się, do kuchni.

-Jeszcze raz dzięki, za ofertę, jednak naprawdę muszę już wracać-Ściągnął kurtkę Lance'a i odrzucił na kanapę-Przekaż mu, że dziękuję, za to, że się mną zaopiekował-Rzucił w stronę, zdziwionej Rachel.

Następnie wyszedł, na zewnątrz. Zaczął się rozglądać, po podjeździe. Nigdzie nie mógł dostrzec, swojego motoru.

-O cholera...-Jęknął, gdy zaczął sobie przypominać wczorajszy wieczór.

Był na imprezie, na której się schlał. Co jest żadną nowością. Ale miał zadzwonić, do Shiro,  by go przywiózł. Właśnie! Shiro! 7 nieodebranych połączeń złowrogo migotało, na wyświetlaczu. Z bijącym mocno serce, zadzwonił pod jego numer.

-Uhh...Hej Shiro...

-Keith! Dlaczego do jasnej cholery, nie odbierałeś swojego telefonu? Ugh...Martwiłem się o ciebie! Miałeś zadzwonić wczoraj!-Jego ból głowy nasilił się, od krzyków Shiro.

-Ech...Po prostu wczoraj wróciłem, z  Lance'm do jego domu. Jestem pewny, że nic nie zaszło...No, ale dobrze by było, gdybyś po mnie przyjechał...

Westchnął.

-Zaraz będę. Podaj mi adres-Powiedział i się rozłączył.

Keith szybko znalazł nazwę ulicy, którą następnie wysłał Shiro. Teraz pozostało mu, tylko czekać. Usłyszał kroki. Odwrócił się, w stronę Lance'a.

-Uhh, zapomniałeś swojej kurtki...I moja mama chce, żebyś wszedł do środka na śniadanie-Powiedział, uśmiechając się niepewnie.

-Mój brat już, jest w drodze-Oznajmił mu.

-Ah, ah, ah...Moja mama chce, żebyś z nami zjadł...No i Shiro jeszcze nie ma, więc...Możesz wejść do środka-Powiedział.

Z pewnym ociąganiem, wszedł za nim do budynku. Poszedł za chłopakiem, w kierunku sporej kuchni. W środku była już, cała rodzina Lance'a.

-Jestem zadowolona, że jednak postanowiłeś zostać...Mam nadzieję, że będzie ci smakować-Powiedziała stawiając, przed nim talerz z jajkami na bekonie.

Jego matka, nigdy tak nie mówiła. W sumie, niewiele z nią rozmawiał. Była jedną, z przyczyn przez, które zamknął się w sobie.

-Dziękuję...Chyba nie będę mógł zostać, zbyt długo...Mój brat niedługo będzie...

-Im więcej, tym weselej-Kobieta machnęła ręką, posyłając mu ciepły uśmiech.

Jego matka, też prawie się nie uśmiechała. Czuł się, tak strasznie niezręcznie. Przy tym stole, panował ogólny gwar i słychać było urywki rozmów, do tego w tle grało radio. W ich domu radio praktycznie, nie było używane. Tutaj było tak dziwnie obco, dla niego. Nie był przyzwyczajony, do czegoś takiego.

Nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Melodia rozeszła się, po całym domu. Poczuł wielką ulgę, chciał jak najszybciej wrócić do domu.

-Oh, to pewnie Shiro...To ja już-

-Siedź siedź. Veronica pójdzie otworzyć-Kobieta poklepała dziewczynę, po ramieniu.

Latynoska z miną typu ''dlaczego ja?'' wyszła z kuchni. Po chwili wróciła prowadząc, za sobą Adama i Shiro.

-Uh...Dzień dobry...Ja przyszedłem, po tego ancymona...Mam nadzieję, że nie narobił niepotrzebnych kłopotów....-Powiedział nieśmiało Shiro.

-Oh, wcale nie! To taki milutki chłopak-Powiedziała, z uśmiechem.

Shiro sądził, że się przesłyszał. Wobec tego, odezwał się:

-Um...To my, już pójdziemy...Nie chcemy robić kłopotu...-Powiedział Adam, zerkając na swojego chłopaka.

-Ależ proszę, zostańcie na śniadaniu...Będzie mi bardzo miło-Zachęcała ich.

Długo nie musiała. Zaraz zasiedli, do stołu. Przez całą noc, zamartwiali się o Keith'a. Także, kiedy zadzwonił, nie mieli nawet czasu, by coś przekąsić. Wobec tego zjedli śniadanie, w miłej atmosferze.

-Oh naprawdę, dziękujemy-Powiedział Shiro.

-Ależ, nie ma za co. Zrobiłam naprawdę, dużo jedzenia-Powiedziała, jakby to była u niej codzienność.

A oni już wiedzieli, że tak szybko nie wrócą, do domu.

*¿Puedes explicar esta situación?-Czy możesz mi wyjaśnić, tę sytuację?    

Strawberries and Cigarettes//Klance♣️Where stories live. Discover now