Rozdział 15

413 51 4
                                    

Nadszedł upragniony weekend. Keith nie mógł wysiedzieć, w domu. Cały czas, go gdzieś nosiło. Po prostu nie mógł znieść tego, że Lance idzie jednak na tę imprezę.

-Ech, a tobie co?-Zapytał Shiro, siedzący w salonie z laptopem na kolanach-Już po raz tysięczny tędy przechodzisz.

-Nieważne.

-Znowu się, coś stało?

-Ech...Po prostu dzisiaj jest pewna impreza. No i Lance, na nią idzie...

-A ty nie możesz, też iść?

-A mogę? Myślałem, że masz zamiar mnie pilnować...-Powiedział, sceptycznie.

-Możesz iść...Bo już, zaczynasz mnie irytować-Odpowiedział, wracając ponownie do przeglądania stron w internecie-Przy okazji cię podwiozę.

-Nie mogę jechać motorem? Przecież nie zabrali mi prawka...

-A co, jeśli znowu się schlasz? Później zadzwonisz i przyjadę po ciebie. Co za problem-Wzruszył ramionami.

O godzinie 17 wyjechali z domu. A 15 min potem czarne Mitsubishi Outlander zajechało, na podjazd.

-Tylko pamiętaj...Góra dwa piwa i shot wódki, jak już musisz. I najlepiej, przed 23 bądź w domu albo po prostu po mnie zadzwoń.

-Jesteś naprawdę świetnym bratem-Stwierdził Keith, z sarkazmem.

-Staram się, jak mogę.

>...<

-Echh?! Keith? A co ty, tu robisz?-Zawołał Lance, na widok chłopaka.

Dzisiaj miał na sobie niebieską kurtkę, podkreślającą jego kolor oczu.

-Myślałem, że nie chciałeś tu przychodzić...

Keith spojrzał na niego, pijąc alkoholowy napój. I tak nigdy, nie słuchał Shiro.

-Przyszedłem, bo ty też tu przyszedłeś...No i się nudziłem-Odparł co było, po części prawdą.

-Oh...Ty również pijesz?-Zapytał, krzywiąc się.

-Ech nie pouczaj mnie. To jest impreza.Tutaj każdy pije...A poza tym, jestem już pełnoletni-Wzruszył ramionami.

Chciał dodać, że również ''odpowiedzialny'' jednak się powstrzymał. Przypomniał sobie co zrobił ostatnim razem. Znaczy...Co robił, za każdym razem,gdy się schlał.
Wobec tego, resztę wieczoru spędzili rozmawiając ze sobą. Keith co jakiś czas, sięgał po nowego drinka. Lance tylko przyglądał, mu się z niesmakiem. Po pewnym czasie, był już dość wstawiony. A wtedy Latynos zrozumiał jedną rzecz. Pijany Keith stawał się całkiem inną osobą, niż był na co dzień. Był bardziej przymilny i otwarty. A szczególnie kleił się do Lance'a, który był mocno zażenowany jego zachowaniem. W końcu gospodarz imprezy, odezwała się:

-Hej chodźcie, tu wszyscy! Zaczynamy 7 minut w niebie!-Zawołała.

-Ohh-Lance, był wyraźnie ucieszony.

Może w końcu uda mu się zwiać, od Keith'a? Jednak czując na szyi gorący oddech chłopaka, szybko zmienił zdanie.

-Laancee...Powinniśmy zagraćcc-Szepnął obejmując go w pasie.

Latynos poczuł się zagrożony. Rumieniec wpełz, na jego policzki. Szybko wyplątał się, z jego objęć. Odwrócił się, w jego stronę.

-Nie będziemy, tego robić-Powiedział stanowczym tonem.

Keith spojrzał, na niego miną zbitego psa. Do tego, te jego duże oczy...

-Nawet tak, na mnie nie patrz. Nie robi to, na mnie żadnego wrażenia-Powiedział chociaż chłopak wydał, mu się w tym momencie, taki słodki.

Pijany i słodki. To bardziej brzmi, jak tytuł jakiegoś yaoica lub mangi od Aoi Hashimoto. Otrząsnął się.

-Przyniosę ci trochę wody. Zaczekaj na mnie-Powiedział i poszedł po papierowy kubeczek.

Na szczęście, nie musiał długo szukać. Butelka wody stała, na najbliższym stole. Widać dziewczyna, zadbała nawet o to. Nalał płynu do połowy kubka i wrócił do Keith'a.

-Proszę. Wypij-Podał mu, papierowy kubeczek.

-Ohh, jesteś taki słodkii. Jeśli to wypiję, to zagramy??

-Nie. Jesteś pijany. Najpierw to wypij-Skrzyżował ręce, na piersi.

''Gorzej, niż z dzieckiem''przemknęło mu, przez myśl.

-Ale Laancee...Innii też w to grają i też są pijanii-Wybełkotał przysuwając się, bliżej niego.

-Masz rację. A co powiesz na to, by zawieźć cię teraz do domu?

-Nie! Proszę, proszę, proszę nie. Mój brat mnie zabije, jak mnie zobaczy w takim stanie! Zabierz mnie w inne miejsce, niż mój dom. Proszęęę!-Zaczął panikować.

-Oh...Eee...Mogę cię zabrać do siebie, jeśli chcesz...-Powiedział niepewnie Latynos.

-Tak!

-Uh...No to chodźmy...Przyjechałem samochodem...

>...<

Wyciągnął kluczyki, z kieszeni. Drzwi do niebieskiego Forda Focusa, otworzyły się. Pomógł mu wsiąść do auta, a następnie sam to zrobił. Przekręcił kluczyki w stacyjce. Poprawił lusterko i wykierował samochodem, wyjeżdżając z podjazdu.

-Zapnij pasy-Mruknął, do Keith'a.

Chłopak kompletnie, go nie słuchał.Westchnął niezadowolony i sam to zrobił. Przez następne kilka minut, jechali w ciszy, która jednak nie trwała zbyt długo. Keith odezwał się w końcu:

-Laancey...Zimno mi-Marudził.

Latynos nie patrząc, na niego odparł:

-Przecież masz własną kurtkę...

-Ale chcę założyć, twoją...

-A co złego, jest z twoją kurtką?-Jego głos, był spokojny i cierpliwy.

-Należała do mojego ojca...Ale nie chcę jej nosić...-Jego głos wydał mu się przepełniony smutkiem.

-Ale ty zawsze masz, ją na sobie...Mogę podkręcić klimatyzację jeśli chcesz...-Zerknął, na niego z ukosa.

-Znaczy...Noszę ją, jako pewne wspomnienia o nim...Ale teraz nie jestem w nastroju, by o tym mówić...Chcę być szczęśliwy, w tej chwili...W końcu jestem, z tobą...-Powiedział cicho.

-Twój tata...Nie żyje, prawda?-Zapytał, wpatrując się przed siebie.

Nie odpowiedział. Nie odezwał się też, aż do końca drogi do domu Lance'a.



Strawberries and Cigarettes//Klance♣️Where stories live. Discover now