Rozdział 6

897 20 2
                                    

rok poźniej

                  To był ten dzień. Tak długo przez wszystkich wyczekiwany. Oficjalnie, miałam zostać  Melissą Mendes. Emocje tego dnia były nie do opisania. Szczęście, strach, radość, obawa wzajemnie się ze sobą przeplatały.
                 Od samego rana trwały intensywne przygotowania, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ślub odbywał się o godzinie piętnastej, więc wbrew pozorom, miałam bardzo napięty grafik. O ósmej  byłam umówiona na manicure, dwie godzinki później na fryzurę, a  potem jeszcze na makijaż. Tego dnia wszystko musiało być robione według planu, bo nikt nie mógł pozwolić sobie na  jakikolwiek błąd. Niby jest to najpiękniejszy dzień w życiu każdej kobiety, a jednak tak się stresujesz, że nie możesz się na niczym skupić.
                  Ustaliliśmy  z Shawnem, że według starej tradycji, nie będziemy się widzieć do czasu przekroczenia progu kościoła. W zasadzie był to mój pomysł, bo przecież oglądanie panny młodej przed ślubem przynosi pecha. A ja stanowczo nie chciałam go mieć. Tak więc, ja ubierałam się w swoim domu, a Shawn w swoim.                                                                                                                    W przygotowaniach pomagała mi oczywiście moja mama i Lana. 

- Melissa, gdzie jest welon? - zapytała Lana

- No w moim pokoju! 

- Ale tu go nie ma...

- Musi być! - krzyknęłam i zaczęłam nerwowo szperać po całym pokoju nie zważając na to, że mogę pognieść czy wybrudzić suknię, którą miałam już na sobie.

- Usiądź, spokojnie.  My poszukamy - powiedziała moja mama

- Jak mam być spokojna skoro za niecałą godzinę jest ślub, a ja nie mam welonu.

Siedziałam cała w nerwach.  Nagle usłyszałam głos dobiegający z łazienki.

- Chyba jednak nie był w sypialni - powiedziała Lana - Co on robił w wannie?!

Zastanowiłam się przez chwilę.

- A  no tak, teraz pamiętam, mierzyłam go rano i Shawn akurat wszedł do łazienki i go tam rzuciłam. Nieważne. Pomóżcie mi go ubrać.

Na szczęście, sprawnie to wszystko poszło, więc zdążyłam szybko założyć biżuterię i buty i byłam gotowa do wyjścia. Do kościoła jechaliśmy samochodem mojej mamy. Na miejscu to właśnie  ona powadziła mnie do ołtarza. Trochę było mi smutno z tego powodu, bo przecież każda dziewczynka marzy, by to ojciec poprowadził ją do ołtarza. Ale u mnie to nie było niemożliwe. Z jednej strony to był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu, ale z drugiej, jego ze mną nie było. To znaczy był, wierzyłam, że stał tam gdzieś i patrzył na mnie, ale fizycznie nie mógł być tam wtedy ze mną.

                   Stojąc pod drzwiami kościoła cała się trzęsłam. Wiedziałam, że wszyscy są już w środku i czekają tylko na mnie i moją mamę.

- Jesteś gotowa? - zapytała mnie

- Chyba bardziej już nie będę - odpowiedziałam

Tak więc mama zapukała w główne drzwi a one po chwili otworzyły się.  Teraz stałyśmy obie na końcu kościoła. Wzrok każdego spoczywał własnie na nas. Szłyśmy mijając kolejne ławki i spoglądając na ludzi.  W tle grały organy, a ja byłam coraz bliżej ołtarza. Coraz bliżej mojej życiowej decyzji. Coraz bliżej Shawna. Nie mogę opisać tego, co czułam gdy go zobaczyłam. To było po prostu piękne. Usiadłam obok niego. Co jakiś czas spoglądaliśmy na siebie ukradkiem, tak jak byśmy chcieli ukryć swój zachwyt. W końcu przyszedł czas na przysięgę. Z racji niedyspozycji Shawna odbywała się ona na siedząco. Złapaliśmy swoją dłoń, a kapłan obwiązał je stułą.  Teraz patrzeliśmy sobie głęboko w oczy i powtarzaliśmy słowa przysięgi.

- Ja Melissa, biorę ciebie Shawnie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy jedyny i wszyscy święci.

- Ja Shawn, biorę ciebie Melisso za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy jedyny i wszyscy święci.

Następnie nałożyliśmy sobie nawzajem obrączki.

- Melisso, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego.

- Shawnie, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego.

Usłyszałam ciche słowa księdza skierowane do Shawna.

- Możesz pocałować Pannę Młodą.

Shawn spojrzał na mnie, a ja przysunęłam się do niego bliżej. Odgarnął włosy z mojej twarzy i objął ją dłońmi i delikatnie pocałował moje usta. Pierwszy małżeński pocałunek. To było coś wspaniałego.

Po całej ceremonii wybrzmiał Marsz Mendelsona, a my zaraz za gośćmi ruszyliśmy w stronę wyjścia. Potem było rzucanie ryżu na szczęście i składanie życzeń. Kilka osób zaskoczyło mnie tego dnia, ale jedna a w zasadzie dwie, zrobiły to bez porównania.  Mam na myśli Emmanuela i Lanę. Owszem ludzie w Akademiku wiedzieli o moim ślubie, więc nie powinno to być żadnym zaskoczeniem, ale nie liczyłam na obecność Emmanuela. Co więcej nie spodziewałam się tego , co usłyszałam.

- Życzę ci wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.  Cieszę się, że jesteś szczęśliwa.

- A ja się cieszę, że przyszedłeś... mimo wszystko.

Podszedł teraz do Shawna.

- Wszystkiego dobrego. No cóż, wybrała ciebie. Ale spokojnie, ja też już znalazłem swoje szczęście - wskazał na moją lewą stronę, czyli Lanę trzymającą prezenty od gości

Moja mina musiała być wtedy bezcenna, ale nie mogłam tak po prostu zostawić gości  i robić afery. To był dla mnie szok. W końcu dowiedziałam się kto był tajemniczą osobą towarzyszącą i jakoś nie mogło to do mnie dojść.W limuzynie, jadąc z Shawnem do sali weselnej, ciągle nie mogłam się z tego otrząsnąć.

- Melissa, co się stało? - zapytał troskliwie

- Wiem, że to jest nasz dzień, ale... to jest dla mnie nie do wiary. Jak Lana i Emmanuel...razem?

- Kochanie, to jest ich sprawa i nie powinnaś się w to wtrącać.

- Ale po tym wszystkim co on mi zrobił, nam zrobił. Ona może  z nim być?

- Doskonale wiesz, że miłość nie wybiera. Ty pokochałaś mnie mimo tego jaki jestem.

- Ale to jest zupełnie inna sytuacja.

- Nieprawda, ona też  go kocha, mimo że ma jakieś wady.

Spojrzałam na niego z wątpieniem.

- No już! Wesele dziś mamy. Przypominam ci, my! 

- Masz rację, koniec marudzenia! Ty zawsze znasz sposób na mój zły humor.  Chyba muszę ci jakoś podziękować - powiedziałam i pocałowałam go bardzo namiętnie.






Disability // S.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz