25. Początki końca? ❧

49 8 2
                                    

- Minervo, nie sądzę, aby to był twój problem. - mężczyzna mimo ogromnych pokładów cierpliwości oraz pewnego szacunku do kobiety zaczął używać tego charakterystycznego dla siebie oschłego tonu. 

- Ależ właśnie to JEST mój problem! To moja wychowanka. Wiesz, ile ma lat. A ty takie rzeczy? Nie spodziewałam się tego po tobie. Akurat ty musiałeś się zako-... - przerwał jej w pół słowa, by do jego uszu nie dotarło to przeklęte słowo. Że ona w ogóle chciała je wypowiedzieć!

- To nie to, coś sobie ubzdurała. W sumie to nic. Przejdzie mi. Widocznie nachodzą mnie głupoty, gdy nie mam kogo dręczyć i dręczę sam siebie. Znasz mnie chyba wystarczająco długo.

Wypili już 3 butelki: wódki, rumu i likieru, ale oboje nie wyglądali nawet na wstawionych, mimo, że przecież taki miks potrafiłby zwalić z nóg. Czyżby nerwy?

- Severusie... powiedz mi jak. Jak to się zaczęło?

- To wszystko twoja wina. - prychnął - Ty chciałaś dodatkowe lekcje z eliksirów, to masz za swoje.

- Opowiedz mi. Może zrozumiem i znajdziemy jakieś rozwiązanie...

- Znajdź mi jej włos, a rozwiąże się samo. Eliksiry to moja działka. - nie potrzebowała dodatkowych wyjaśnień. Zmrużyła oczy.

- Eliksir zapomnienia? Nadal ją będziesz uczył, nie możesz zapomnieć, że istnieje. - już nie wiedziała czy się śmiać czy płakać; jak niby miałoby to wyglądać? Czy może wpajałby sobie wygodne informacje, by inaczej o niej już nie myśleć? Przecież to absurdalne.

- To da mi trochę czasu. Ale chciałaś wiedzieć, więc... pokażę Ci... – zamknął oczy i otworzył umysł przed kobietą.

Kolejna noc kiedy Granger była u Snape'a. Siedziała smutna, mieszała jakby od niechcenia coś w kociołku.

- Mam nadzieję, że nie wysadzisz nas w powietrze.

- Nie, panie profesorze... czuję się taka... nieswoja, zagubiona. Ale co to Pana obchodzi...

- Czasem obchodzi, jeśli zagrożone jest moje zdrowie i życie. Więc odstaw to i mów. - sam się sobie dziwił ile ma w sobie jeszcze człowieczeństwa.

- Eh... - posłusznie odstawiła przybory i zgasiła płomień pod kociołkiem - Nie wiem sama. Pan wie o Draco. Coś mnie do niego ciągnie. Całym sercem, ale... boję się. To taki typ... pociągający, a zarazem straszny. Straszny może przez swoje pochodzenie? Jest czystej krwi, a ja? Jego ojciec chyba by mnie zabił.

- Niewątpliwie.

- Szczerze to... Chciałabym mieć kiedyś rodzinę. Być szczęśliwa z kimś, przy kim będę czuć się bezpiecznie. Kimś dojrzałym, inteligentnym...

- Przystojnym i bogatym?

- Ależ ma Pan płytkie zdanie o kobietach! To nie o to chodzi! - prychnęła jak kotka - Jeśli ma się ukochaną osobę, nie trzeba mieć willi. Można mieć nawet tylko taki pokój jak Pana, łóżko, kilka regałów z książkami, szafa, łazienka i to wszystko.

Był lekko zaskoczony jej odpowiedzią. Nietypowa dziewucha, żeby w tym wieku tak poważnie podchodzić do życia... I czyżby podobał jej się jego pokój? Wróć, stop. Za daleko idące przemyślenia, idioto. 

Rozmawiali jeszcze tak chwilę póki jej nie pogonił. Od tego czasu przychodziła prawie codziennie i przy przyrządzaniu eliksirów rozmawiali na miliony tematów, tak swobodnie jak rówieśnicy, choć na tematy dużo mniej przyziemne."

- Czy to Ci wystarczy?

- Tak, to... w zupełności wystarczy. – Minerva wstała i po prostu wyszła. Nie wiedziała co powiedzieć. Hermiona odnalazła w nim coś na wzór bratniej duszy, ale... czy to możliwe? Czy to możliwe, żeby ta czarna paskuda również w końcu znalazła i swoją? Pech chciał, że dopiero teraz. Na Marlina, nie spodziewała się, że dożyje takiego absurdu. 

**

- Czy może mi ktoś wreszcie powiedzieć co tu się stało?! – dało się usłyszeć, że pani Weasley otrząsnęła się po pierwszym szoku.

- Mamo... Hermiona chodzi z Draco. Jest szczęśliwa. – odpowiedziała spokojnym tonem najmłodsza z towarzystwa dodając szybko drugie zdanie na ocieplenie wizerunku Ślizgona.

- A..ha. To dobrze. No tak...

Ron tymczasem o mało nie rozwalił z tego „szczęścia" salonu.

- Ron - zwróciła się do niego jego matka - rozumiem teraz, jak to dla Ciebie trudne, ale...

- Nawet nic nie mów, mamo. Nic nie rozumiesz. A ja tego tak nie zostawię. Przyrzekam, że...

- Wyluzuj brat, kobieta to jak ptak, ulotna. – szepnął troskliwy Fred.

- Za tępy jesteś dla niej. – dodał delikatnie George.

Nie mógł tego słuchać. Wybiegł. Chciał uciekać jak najdalej, zapomnieć. Biegł i biegł aż zabrakło mu tchu, przewrócił się, zaczął walić pięścią w ziemię. Wszystko było tak okropne, los był tak złośliwy; czemu wszystko jest przeciw niemu?!

**

Draco z Hermioną siedzieli sobie przy altance porastającej wielokolorowymi różami.

- Tu jest pięknie, Draco. Dziękuję. Ale czemu mnie tu zabrałeś i to wbrew temu co pisałam?

- Właśnie z tego powodu. - wyszczerzył się - Jakoś tak wydawało mi się, że jesteś smutna, więc trzeba było Cię jakoś rozweselić. Wiesz, że dla Ciebie wszystko. 

- Naprawdę, jesteś kochany. Nie wiem jak.. 

- Też Cię kocham. Dlatego chciałbym Ci coś obiecać... – złapał ją za dłonie, a po chwili zjawił się jakiś... duch. Wokół ich złączonych rąk pojawiła się wstęga. Plany Malfoya zawsze musiały być dopięte na ostatni guzik. 

- Draco? Co ty wyprawiasz? Ty chyba nie... - była lekko spanikowana; za dużo niespodzianek na raz.

- Tak, chcę. W towarzystwie mego drogiego wuja przysięgam na moje życie, że nigdy Cię nie opuszczę. Zawsze będę Cię kochał i starał się byś była najszczęśliwszą kobietą na świecie. Zawsze i na zawsze.

Po chwili wstęga „wsiąkła" w ich ręce, a duch uśmiechnął się tylko, pokłonił się i zniknął.

- Co to było?...

-Taka rodzinna odmiana przysięgi. Jak widzisz, może być też przy duchach. Oni są zawsze pomocni, a poza tym, duch nie umrze drugi raz. 

Czyli jego słowa były śmiertelnie poważne.

Samotni wśród tłumu / Hermiona GrangerWhere stories live. Discover now