14. Dziwne koleje losu

253 20 1
                                    

Serdecznie dziękuję za spełnienie mojej prośby i... podbicie statystyk ;)

Ale wychodzę z założenia, że jeśli się nie przeczyta to nie można ocenić, dlatego moja prośba nadal jest aktualna: czytajcie i jeśli Wam się spodoba dajcie gwiazdkę, jeśli coś jest jednak nie tak - komentujcie. Nie jestem nieomylna i każde wsparcie jest mile widziane.

Miłej lektury!

*** *** ***

Gdyby nie zaklęcie ochronne, wyciszające i blokujące drzwi zapewne ktoś by przybiegł w sekundę do sali eliksirów, ale niestety... Niestety, nie tylko ten kociołek wybuchł. Nastąpiła reakcja łańcuchowa między kilkoma eliksirami, które robili, co skutkowało niemal doszczętnym zniszczeniem sali. Mężczyzna mocno przytulił do siebie dziewczynę i rzucił silne zaklęcia ochronne na nich oboje, które z resztą nie takie rzeczy wytrzymywały. Dopiero gdy cisza trwała dłużej niż kilka sekund (a było to ciężkie do stwierdzenia z racji obecnego jeszcze dźwięczenia w uszach) Snape podniósł się, choć ledwo, i rozejrzał. Usiadł na podłodze i odetchnął głęboko. Dopiero po kolejnej chwili przypomniał sobie znów o dziewczynie i spojrzał na nią. Była nieprzytomna.

- Granger? Wstawaj, to nie pora leżakowania!

Brak odpowiedzi. Czyli jednak niestety tak, jak mu się zdawało. Będąc nieco przymulonym i otumanionym od oparów i huku stwierdził, że najlepszym będzie nie robić afery na pół szkoły. Jeszcze mu brakowało Dyrektora, a co gorsze McGonagall, na karku. Ochronił ją, a skoro on żył, to jej też nic nie będzie, ale im dłużej będą wdychać to powietrze może być faktycznie gorzej.

Wziął ją na ręce i zaniósł do swojego pokoju, stykającego się ścianami z gabinetem i salą lekcyjną. Położył ją delikatnie na łóżku, a sam usiadł przy niej i nie wiadomo kiedy – zasnął.

**

- Seve...?! - głos ugrzązł kobiecie w gardle. 

Profesor McGonagall weszła do pokoju Snape'a, bo nie pojawił się na kolacji ani on ani Hermiona, poza tym nie było z nim kontaktu. Sala jak się okazało była w opłakanym stanie, jakby wybuchła tam bomba, a mimo to żadna ściana nie ucierpiała nadmiernie. Ale to co zobaczyła później wytrąciło ją z równowagi, leżał on bowiem w łóżku obok Hermiony, a raczej przytulając ją do siebie. Jednak po chwili się zreflektowała, podeszła i potrząsnęła go za ramię.

- Hyy..? O, Minerva... co robisz w moim pokoju..? – ziewnął. Absolutnie nie zwrócił uwagi na pozycję, w której się znajduje.

- Co ja robię? Nie pojawiliście się na kolacji i już się bałam, że każesz jej się przepracowywać. Ale to już przesada!

- Twoja podopieczna doprowadziła własnoręcznie do eksplozji...

- To czemu nikt tego nie słyszał?! I czemu wy...!

- Ciszej, Minervo... – mężczyzna podniósł się, choć nadal wyglądał na przymulonego – Zaklęcia ochronne. Wiesz sama jakie się rzuca na pokoje, żeby wścibscy rodzice nie podsłuchiwali, czyż nie? - dotarł do niego problem sytuacyjny, ale nie mógł przecież dać po sobie znać, że w sumie jak przez mgłę pamięta co działo się po wybuchu. Trzeba trzymać fason. 

- Milcz. Przetransportuj ją do wieży Gryffindoru jak najszybciej. Ty za nią ponosisz odpowiedzialność, gdy jest pod twoją opieką! Wierzę, że pomocy Poppy nie wymaga. 

I wyszła. Mimo, że uwielbiał się z nią przekomarzać, teraz nie było mu do śmiechu, bo niestety miała rację. Ta nieodpowiedzialna gówniara mogła doprowadzić do jeszcze większej katastrofy: świat mógł stracić tak genialnego czarodzieja jak on. Wstał, wyczarował nosze, na które przeniósł Hermionę i wyszedł z nią na korytarz.

**

Wszyscy w pokoju wspólnym Gryfonów byli w niemałym szoku. Nieprzytomna Hermiona przy eskorcie znienawidzonego przez wszystkich profesora po długiej nieobecności w trakcie zajęć z nim... To brzmiało dość jednoznacznie, ale to jak on sam wyglądał... co tam się musiało stać?

Fakt, że mężczyzna wyglądał jak z krzyża zdjęty albo dopiero jakby szedł na szafot. Wizyta Minervy to preludium koszmaru, które go spotka, a Dumbledore będzie wisienką na torcie. 

Ginny troskliwie zajmowała się przyjaciółką póki ta nie otworzyła oczu. Zaraz zawołani do dormitorium zostali Ron i Harry.

- Hermiona! Jakie szczęście.. Co za śmieć! Niedorobiony nietoperz! Jak mógł Cię tak skrzywdzić! Ja się mu odpłacę! - brzmiało to w praktyce jednak jak jeden wielki bełkot.

- Ron... - zaczęła cicho.

- Tak? Tak, słucham Cię!

- Zamknij się... to była moja wina...

Ron natychmiast zamilkł, ale sądził, że to po prostu dobroć dziewczyny nie pozwoli zwalić na niego winy. Harry natomiast poprosił Ginny na słówko, korzystając z rozkojarzenia przyjaciela.

- Słuchaj, ja.. muszę wiedzieć. Czy Hermiona spotyka się z Malfoy'em?

- Skąd wiesz? Znaczy... - ugryzła się w język. 

- Widziałem ich, więc nie kombinuj. Czy możliwe, że Snape faktycznie coś jej zrobił, żeby się od niego odczepiła? - po doborze słów było wiadomo, że zielonooki ma mylne postrzeganie rzeczywistości. 

- To nie tak! To Malfoy za nią łazi jak pies. Hermiona chciała z nim zerwać, ale nie pozwolił jej na to. Oni... oni się kochają. Nie wiem co stało się u Snape'a, ale to nie mogło być z tym związane. Malfoy ceni sobie jego przychylność, a on sam wiesz jak go traktuje. A skoro blondasowi zależy na Hermionie...

- Może masz rację... Hm... - urwał na chwilę i zamknął oczy - Ciężko mi to mówić, ale może... trzeba dać im szansę? Może dzięki temu oboje będą szczęśliwi i nie będziemy znosić ich humorów? A już w szczególności Malfoya.

- Mówisz poważnie? - zaczęła niepewnie - To Ślizgon! No i Malfoy, szef tej bandy. Oskalpowaliby go i przy okazji Hermionę. To się nazywało hm me, me...melas, mezilas?

-Mezalians, Ginny, mezalians jeśli już. Ale pamiętaj, miłość nie zna granic.

Spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się. Mimowolnie odwzajemniła ten uśmiech.

*** *** ***

Pozdrawiam FotrunęKS i dziękuję za możliwość przeżycia jej historii Sevmione ponownie :)

Samotni wśród tłumu / Hermiona GrangerWhere stories live. Discover now