Rozdział XXLIX.

72 1 0
                                    


{ PEETA }

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

{ PEETA }


30 razy uściskam jej klatkę piersiową.
Uderzyłem ją w głowę 12 razy.
30 razy uściskam jej klatkę piersiową.
Uderzyłem ją w głowę 30 razy.
12 razy uściskam jej klatkę piersiową.
Uderzyłem ją w głowę 12 razy.
Świeże krople krwi spadają na jej policzek i szyję.
Moje ręce się nad nią załamują z bezsilności.
Ręce, które przed chwilą ją zabiły i
próbowały ratować.
Krzyczę, bo nie mogę zrobić nic innego. Nie miałem zabijać, nie mogę nikogo uratować, wszyscy umarli.
To był ten rodzaj płaczu, którego nie widać. Taki od środka. Najbardziej bolesny. Słone łzy wchodziły w każdą ranę w środku, spływały wolnym nurtem, by nie ominąć żadnego wklęśnięcia. A ja miałem ich sporo.
Bo teraz ja byłem Enobarią.
Zawodowcem.
Pionkiem Kapitolu.
Na zawsze.



—Nie łapię tego — zauważył młody strażnik, wskazując trybuta stojącego na skraju lasu. Włosy, które nie były zlepione krwią i brudem, targał wiatr. Głowę miał zwróconą w kierunku szczypiec, które wciągały do poduszkowca ciało Zawodowca. Wyglądał jakby zmuszał się, by utrzymać na nim wzrok. Oczy lśniły jak tafla wody w jedynym jeziorze Dwunastego Dystryktu. — Najpierw ją zabija, a potem go próbuje ratować.
— Na serio zabiła12-latka? — spytał drugi, obracając w ręce kufel piwa. Hełmy strażników pokoju leżały między nimi.
Pierwszy wzruszył ramionami.
—Nie pamiętam.
— Ja też nie.
Strażnik upił łyk piwa, podczas gdy ciało trybutki zostało wciągnięte do środka, suche włosy Peety porwał wiatr i poduszkowiec zniknął.
Chłopak stał dalej w swoim miejscu i dalej patrzył się w górę, jakby czekał, aż poduszkowiec po niego wróci.
—A tam — żachnął się pierwszy strażnik, ocierając usta z piany — pewnie blefował. Właśnie po to, żeby taki ty albo ja się nad tym zastanawiali.
Drugi strażnik patrzył się na ekran tak uważnie, jakby chciał przez niego przeninąć.
— 12-latkowie są wybierani na Igrzyska, wiesz.
— Wiem.
Nastąpiło między nimi kolejne milczenie, które spędzili popijając piwo i obserwując paraliż Peety.
—Bałeś się? —zagaił znowu pierwszy. — Jak miałeś 12 lat i Twoje nazwisko po raz pierwszy znalazło się w puli?
— Nie – przyznał — byłem podekscytowany. Wylosowano moją kuzynkę. Byłem taki zły na nią, że w ogóle się do niej nie odezwałem.
Strażnik zacisnął usta w wąską linię.
—Czy ona...?
Drugi strażnik zatopił usta w kuflu. Mrugnął dopiero, gdy Peeta ruszył z miejsca.
Dystrykt Drugi zupełnie nie wiedział już, co powinien myśleć.
Bo nikt im tego nie powiedział.


Kolejna kropla krwi cieknie z mojego policzka do ust. Zwilżam wargi i przełykam rdzawą w smaku ciecz. Tak jest dobrze. Jest mi tak niedobrze.
To pierwsza rzecz którą robię od kiedy ciało Enobarii zniknęło w poduszkowcu.
Na trawie jest kilka wysiedzianych miejsc. Moje kroki. Jej kroki. Kilka źdźbeł trawy pokrytych szkarłatną krwią. Jej krwią. Moją krwią. Krwią Sheldona.
Zaczynam iść, chociaż zupełnie nie wiem, w którym kierunku idę. Po prostu chcę stąd zniknąć. Chcę w ogóle zniknąć. Nienawidzę siebie. Czuję, że coś mnie rozdarło od środka. I to boli. A to rozdarcie jest przykrywane słonymi łzami. I to też boli. I z tego rozdarcia sączy się krew. Moja krew. Jej krew. Krew Sheldona.
Pod moimi nogami trzaskają gałęzie, ale ja słyszę jak jej głowa uderzała o ziemię dwanaście razy.
Muszę się oprzeć o drzewo. I choć otwieram usta, ani kropla krwi nie wychodzi na zewnątrz. Wszystko jest skrzętnie ochronione przez słone łzy. Na zawsze.
Nie mam pojęcia na której jestem godzinie, nie wiem, gdzie jest Johanna, Beetee i Finnick. To nie ma znaczenia. Wszyscy umrzemy. Umieramy tutaj z każdą sekundą. A czasami umiera ktoś inny. Tak się kręci nasz świat. W tym kierunku my nim kręcimy.
Znowu robię przystanek, by otworzyć buzię i wyrzucić ze środka krzyk, krew, łzy, ale po raz kolejny wszystko zostaje ze mną. I tak już zostanie. Na zawsze.   

❝RAZEM❞ II PIONKIWhere stories live. Discover now