Rozdział VI.

65 1 0
                                    


{SOPHIE}


Gdy wysiadamy z samochodu zaczyna padać drobny deszcz. Przypominam sobie, że gdy porządnie się rozpada ulice Kapitolu pustoszeją bo nikt o normalnych zmysłach nie spaceruje wtedy, szczególnie w tym całym makijażu, butach i strojach. Dlatego właśnie korzystam wtedy z okazji i wybiegam z domu jak najszybciej. Jest coś uspakajającego w deszczu. Przyjemnie chłodzi Twoją skórę, odświeża cały organizm a przy tym uwielbiałam wsłuchiwać się w odbijające się krople od dachów i parapetów. Poza tym po deszczu powietrze wydaje się jakieś takie bardziej świeże, choć na chwilę. Wyciągnęłam dłoń łapiąc na nią lecące z nieba drobne kropelki. Jedyne czego nie lubiłam w takiej pogodzie to prawdopodobieństwo, że może pojawić się burza. Wtedy na pewno nikt nie zobaczy mnie latającej po ulicach z uśmiechem na twarzy, nucącą jakiś stary utwór, który wygrzebałam nie dawno z piwnic biblioteki. Będę wtedy siedzieć we własnym pokoju, zawinięta w kołdrę, pod łóżkiem, modląc się, że żaden z piorunów nie dosięgnie mojego okna. Zaśmiałam się cicho i pokręciłam lekko głową słysząc własne myśli co z zewnątrz musiało wyglądać z lekka dziwnie. Nie żebym nie miała teraz ważniejszych rzeczy na głowie.
— Sophie! — słyszę głos mojego Ojca tuż po tym jak przekroczę próg naszego domu. W normalnych okolicznościach przemknęłabym do pokoju po drodze, przy dobrym dniu, napotykając się na awoksę, lub przy gorszym, jakiegoś znajomego Ojca, którego imienia nawet nie pamiętam. Ba, teraz jednak jestem zwyciężczynią Igrzysk Głodowych. Córką, która planowala oddać swoje życie za trybuta i już nie długo zostanie wywieziona do dwunastki. Przytulenie w wejściu zdecydowanie mi się należy.
— Cześć Tato. — odpowiadam i uśmiecham się pozwalając mu poświęcić tyle ile chce czasu na okazywanie tych uczuć.
Odsuwam się dopiero w momencie gdy czuję rozluźnienie uścisku i schodzę z drogi tym samym ukazując stojącego za mną chłopaka.
— Tato to jest ... — zaczynam ale nie zdążyłam nawet dokończyć zdania gdyż tamten zdążył już podejść do Peety i objąć go. Uśmiecham się lekko gdy dochodzi do mnie myśl, że mojemu Ojcu łatwiej przychodzi okazywanie uczuć Peetcie niż mi. Powinnam była się zaśmiać, taka byłaby moja naturalna reakcja, ale pomyślałam, że wyszłoby to naprawdę niezręcznie. 



 { PEETA }


Stoję na bezpiecznej odległości, chcąc dać im chwilę. Nie zauważam, że pierwszy raz od długiego czasu uśmiecham się tak naprawdę. Myślę jak musiał się o nią martwić, jaki dumny z niej jest. I jaki zadowolony, że trzyma ją w ramionach. Ale z Ciebie hipokryta. „Punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia". Przy Haymitchu byś tak nie pomyślał. Dobra, mam słabą psychikę, tak? Pracuję nad tym.
Staram się wyglądać normalnie, gdy postać woła mnie do siebie gestem. Wyciągam w jego stronę rękę, ale on mnie też przytula, co mnie na chwilę dziwi. —Dziękuję, Peeta — szepcze mi do ucha. Klepię go lekko po plecach, uspokajająco. Jakbym mówił, „już wróciła, wszystko w porządku".
— Mi również miło Pana poznać, Panie Collins — oznajmiam, gdy odsuwa mnie od siebie. Całkowicie zadowolony, idąc w jej kierunku wskazuje ręką posiadłość. Dopiero teraz się jej przyglądam i jedyne o czym myślę to to, że Dom Zwycięzcy dla Sophie będzie zwykłą klitką.    


{ SOPHIE }


Gdy kończy się "część powitalna" udajemy się w głąb domu.
— No dobrze. — zaczyna mój Ojciec klaszcząc w dłonie i odwracając się w naszą stronę. — Sophie, może oprowadzisz naszego gościa podczas gdy ja zajmę się kolacją? — pyta a raczej proponuje nie oczekując odmowy i unosi brew ku górze. Skinęłam głową zgadzając się z nim po czym on kontynuuje. — Świetnie. W takim razie widzimy się o 19.
Spojrzałam na Peetę i ruchem głowy wskazałam by ruszył za mną. Już mieliśmy zacząć tą małą wycieczkę gdy nagle usłyszałam jeszcze zza pleców "Sophie!".
— Poczekaj, zaraz wrócę. — położyłam dłoń na ramieniu Peety i wycofałam się wracając tam gdzie zostawiłam tatę. — Tak? — spytałam.
— Wiesz ... wiesz może co Peeta lubi jeść? — pyta lekko ściszonym głosem i wbija we mnie zainteresowany wzrok.
Wiem, że Peeta jest odważny. Wiem, że potrafi walczyć o to w co wierzy. Wiem, że nie zasługuję by nawet oddychać tym samym powietrzem co on. Jest świetny w przemowach, mądry, rozważny, godny zaufania. Czasem zdaje mi się, że wiem o nim wiele ale ... ale prawda jest taka, że nie wiem nawet co lubi jeść. Rozchylam delikatnie wargi ale nic się z nich nie wydobywa. Czuję się zawstydzona choć tak naprawdę nie wiem z jakiego powodu. — Nic nie szkodzi. — mówi szybko mój Ojciec widząc moje zmagania. — Podamy po prostu coś dobrego i będziemy mieć nadzieję, że mu zasmakuje. — mruga do mnie i chwilę później znika w korytarzu prowadzącym do kuchni. 

❝RAZEM❞ II PIONKIDonde viven las historias. Descúbrelo ahora