Rozdział XLVII.

16 1 0
                                    


{ SOPHIE }


W pewnej chwili jesteś.
A potem Cię nie ma.
W pewnej chwili z kimś rozmawiasz, nie wiedząc, że może to być ostatni raz gdy słyszysz jego głos.
W Kapitolu obiecywali nam życie.
Wmasuj ten krem w twarz, dzięki temu zawsze będziesz wyglądać młodo.
Połknij tą tabletkę, dzięki temu zawsze będziesz czuć się dobrze.
Pij codziennie tą specjalistyczną wodę, a utrzymasz idealną sylwetkę.
Użyj tych kropli do oczu, nikt nie zauważy, że źle sypiasz.
Zawsze myślałam, że jestem inna. Czułam się inna. Chciałam być inna.
Nie chciałam pozwolić im namieszać w moim mózgu.
Ale codziennie rano i wieczorem wmasowywałam w swoją twarz krem, mając nadzieję, że dzięki temu zawsze będę wyglądać młodo.
Codziennie połykałam tabletkę, czekając, aż sprawi, że poczuję się dobrze.
Piłam tą specjalistyczną wodę, zastanawiając się czy zminimalizuje efekty mnóstwa kalorii, których w siebie wpychałam.
Zakraplałam sobie codziennie oczy, mając nadzieję, że nikt nie zauważy, że nie sypiam.
Chciałam być inna.
Ale nie byłam.
Tak jak każdy inny, chciałam żyć jak najdłużej.
Miałam kilka innych poglądów, ale pod koniec dnia, gdy popijając tabletkę wodą, wmasowywałam w siebie kremy, byłam jak każda inna Kapitolka.
A potem znalazłam się na arenie Igrzysk.
Kapitol obiecał Ci życie, jeśli odbierzesz je komuś innemu.
Tutaj nie pomagały kremy, tabletki, wody.
Poderżnij jej gardło, będziesz żyć.
Uduś ją, będziesz żyć.
Rozwal jej głowę, będziesz żyć.
Wbij sztylet w jej serce, będziesz żyć.
Zawsze myślałam, że jestem inna. Czułam się inna. Chciałam być inna.
Nie chciałam pozwolić im namieszać w moim mózgu.
Ale poderżnęłam jej gardło.
I wbiłam jej sztylet w serce.
Tak jak każdy inny, chciałam żyć jak najdłużej.
Miałam kilka innych poglądów, ale koniec końców, byłam jak każdy inny trybut.
Nikt jednak nie mówił nam tego, że nikt nie jest nieśmiertelny.
Że pewnego dnia wszyscy umrzemy.
Niezależnie od tego ile kremów w siebie wmasujemy i ile gardeł poderżniemy.
Pozostawało jednak pytanie, czy lepiej żyć krócej w zgodności z własnymi poglądami?
Czy dłużej, poświęcając przy tym to w co wierzymy?


— Jakieś przemyślenia na temat tego na jakiej godzinie obecnie się znajdujemy i czy powinniśmy się czegoś spodziewać? — spytała Enobaria, idąca przede mną.
— Powiedziałam Ci już, że nie.
Kobieta zatrzymała się i obróciła w moją stronę.
— Więc cała ta szopka z genialnym odkryciem, iż arena przypomina zegar była bezużyteczna.
Wypuściłam powietrze ustami (wydech).
— Niekoniecznie. Nie szczególnie orientuję się obecnie, ale kiedy wpadniemy na jedną z aktywnych godzin, będziemy mogli od tej godziny rozpoznać gdzie będziemy bezpieczni. Najlepiej iść przeciwnie z ruchem wskazówek czyli o godzinę wcześniej a potem o godzinę później. Zakładam też, że plaża nie podlega działaniu godzin ale nie oznacza to, że organizatorzy nie zaplanowali tam kilku atrakcji, czego byliśmy świadkami.
Enobaria uniosła brwi ku górze.
— Czyli musimy być zaatakowani żebyśmy mogli być bezpieczni?
Zmrużyłam lekko oczy, próbując poświęcić chwilę na zastanowienie się nad odpowiedzią, po czym skinęłam głową.
— Genialne. Naprawdę genialne. — fuknęła, po czym odwróciła się.
— Masz jakiś lepszy pomysł, hm? — odezwała się Cashmere.
Enobaria powoli odwróciła się w jej stronę. Gołym okiem można było zobaczyć powoli kruszący się sojusz. Małe pęknięcia, które w pewnym momencie doprowadzą do rozpadu. Kobieta otworzyła usta ale w tym samym momencie usłyszeliśmy niepokojące dźwięki łamania się drzew. Wszyscy spojrzeliśmy w jednym kierunku dokładnie w momencie, w którym wielka fala zmiotła nas z ziemi.


W jednym momencie jesteś, a w drugim Cię nie ma.
W jednym momencie czujesz grunt pod nogami, a w drugim go tracisz.
Od tak.
Dla Ciebie wydaje się to końcem świata ale świat dalej jest.
Wszyscy inni dalej oddychają.
Trawa dalej jest zielona.

❝RAZEM❞ II PIONKIDonde viven las historias. Descúbrelo ahora