Rozdział XV.

53 3 0
                                    


{ PEETA }


Nie mogłem spać. Wybierz swoją broń, grzmiało mi w głowie. Zegar zacznie odliczanie. Masz sześćdziesiąt sekund.
Przeszedłem cały pokój wzdłuż i w szerz, czekając aż zaśnie. Przeczesywałem włosy, starając się wpaść na jedną taktykę. Splątałem dłonie na karku, starając się wyciągnąć szyję, by wziąć oddech. Zacząłem podskakiwać, chcąc jakoś zmniejszyć napięcie. Wdech, wydech. Ręka na spuście. Nie mogą mi się trząść ręce. Nie mogą. W mojej głowie Glimmer ma rude włosy. Twoje dzieci umierają, Snow. Rzucam w nią oszczepem. Nie, bronią będzie szybciej. Czerwony napis z podpiskiem „pilne" przewija mi się przez głowę: Zwyciężczyni 74 Igrzysk Śmierci porwana.
Podłoga skrzypi, gdy przemierzam korytarz. Staram się rozmasować dłonie, by mi się nie trzęsły. Czuję pod opuszkami palców stare rany, ale są jak dotyk Sophie. Zbyt słabe, by się do mnie przedostać.
Może miałem rację. Peeta Mellark umarł w dniu, w którym został wylosowany. I osoba, która naciska teraz klamkę to nie ja. To jakaś jego replika, która ma dokończyć coś, co on zaczął w noc, w którą zmarł jego przyjaciel.
Burza przechodzi. Pozostawia po sobie wyładowania w klatce piersiowej i ramionach, rozdrapując stare rany. Wypuszczam ulgę z następnym wydechem. W jej oczach nie widzę znajomej zieleni, a dwa jasne punkciki, wyróżniające się w mroku.
— Przykro mi — powiedziałem cicho, jakbym bał się, że znowu skrzywdzę ciszę. — Z powodu Effie. Wiem, że byłoby Ci z nią łatwiej tutaj.
Bo ja jestem do niczego.
— I przykro mi — mówię nieco głośniej. Chcę zagłuszyć swoje myśli. —Z powodu wnuczki Snowa. Haymitch tego nie rozumie. Wiem, że wy to rozumiecie inaczej. Jesteście z nimi blisko.
Tak jak my z dwunastoma dystryktami.
Och, cicho.
—Bracia przynieśli mi kolekcję filmów taty. Chcesz zobaczyć prawdziwe kino akcji?
Uśmiech zszedł mi z twarzy, gdy się na chwilę zamyśliłem. Na żartowanie z Igrzysk było o wiele za wcześnie.
— Albo kreację wątku romantycznego. Mogę oglądać wszystko – zarzekłem z szerokim uśmiechem.
Byleby tylko nie słyszeć swoich myśli. I nie myśleć o tym, że bracia przynieśli też broń.   


{ SOPHIE }


Uśmiech. Rzucony komplement. Łyk kawy. Słuchanie. Kawałek ciasta. Pytanie. Łyk kawy. Zerknięcie kątem oka na Peetę. Uśmiech. Kawa. Ciasto. Komplement. Słuchanie. Uśmiech. Kawa. Ciasto. Pytanie. Komplement. Słuchanie. Niczym zaprogramowana, powtarzałam te same czynności, które zdawały się wpasowywać i nie psuć atmosfery.
— Bardzo miło było was poznać — powiedziałam w pewnym momencie — niestety mam za sobą dość długi dzień, więc chciałabym już pójść do siebie. — zdjęłam serwetkę z kolan, odłożyłam ją na stolik i podniosłam się, odsuwając powoli krzesło.
Pożegnałam się ze wszystkimi, po czym udałam się do swojego domu, odprowadzona przez awoksę. Gdy znalazłyśmy się przed drzwiami, spojrzałam na dziewczynę mówiąc
— Dalej sobie poradzę, dziękuję. — skinęłam głową. Widząc jednak, że nie odejdzie, zanim nie wejdę do środka, powoli nacisnęłam klamkę i zrobiłam krok do przodu, tym samym przekraczając próg. — Możesz już iść, na prawdę. — ponagliłam ją ruchem dłoni. Gdy zobaczyłam, że wreszcie zdecydowała się odejść, szybko zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami.
D O M. Nie każde miejsce, można sobie od tak nazwać "domem". Jest w tym słowie coś specjalnego, zarezerwowano je dla tego jednego miejsca. Nie będę oszukiwać samej siebie, dusiłam się w Kapitolu. Przeklinałam tamto miejsce dzień w dzień, czułam, że tam nie pasuję. Traktowałam mieszkanie tam bardziej jak karę, niż jak przywilej. Ale łatwo było to wszystko odczuwać, gdy zawsze miałam gdzie wrócić. Dom można było zauważyć w małych, na pozór nieznaczących szczegółach. Kurtka rzucona niedbale na wieszak, ślady po kubkach z kawą na blacie czy też zapach wody kolońskiej w korytarzu. Ta każda najdrobniejsza rzecz, kolekcjonowała w sobie wspomnienia. Obserwowała nas codziennie, jak rośniemy i jak się zmieniamy. Nie oceniała nas. Widziała nas w najlepszych i najgorszych momentach. Tworzyła atmosferę, której nie dało się odtworzyć nigdzie indziej. Może i nie czułam się w tamtym miejscu najlepiej. Mimo wszystko, byłam wtedy w domu.
To miejsce, było budynkiem, w którym miałam zamieszkać. Ale na pewno nie domem. Czułam się tutaj jak obcy. Gdy zrobiłam pierwsze kroki, a podłoga zaskrzypiała pod moimi nogami, dotarło do mnie jak cicho i pusto jest tutaj. Na przeciwko przedpokoju, dostrzegłam moją walizeczkę. Podeszłam do niej, podniosłam ją i zaciskając dłoń na jej rączce, ruszyłam na piętro. Zaciskałam dłoń tak mocno, jakby rączka od walizki była czyjąś prawdziwą dłonią. Jakbym odnajdywała w niej ostoję. Była jedynym połączeniem między domem a mną. Ta walizka była moim kawałkiem domu. Powoli pchnęłam drzwi, które także zaskrzypiały i weszłam do sypialni. Ha, sypialni. Tej nocy, miało być to pomieszczenie, w którym spędzę kolejną bezsenną noc, przyciskając z całej siły do piersi misia, jakbym bała się, że i to mi odbiorą.
Nie wiem, która była godzina, gdy usłyszałam w korytarzu skrzypienie podłogi.
— Może to tylko awoksa. — tłumaczyłam sobie, spinając wszystkie mięśnie. — Może przyszła sprawdzić, czy na pewno daję sobie ... — drzwi otworzyły się. Postać weszła do środka i gdy oświetlił ją księżyc, dostrzegłam wreszcie, że to Peeta. Odetchnęłam z ulgą, ale nie miałam nawet czasu by zastanowić się nad czymkolwiek gdyż on od razu zaczął mówić. Zmarszczyłam brwi, nie poruszając się nawet na milimetr, tylko po prostu go słuchając. Chłopak wyglądał tak, jakby zrzucał z siebie ciężar. Jakby niósł go od siebie aż po mój pokój i teraz powoli, z każdym słowem, starał się pozbyć tego co go męczyło. Spędzałam z Peetą dużo czasu, ale prawda była taka, że nie mieliśmy zbyt dużo czasu na prawdziwą rozmowę. Wypuściłam powietrze ustami.
— Musimy porozmawiać Peeta. — mówię, odrzucając kołdrę na bok i wychodząc z łóżka. Sięgnęłam po okulary z szafki nocnej i założyłam je. Teraz, gdy nie było tu Effie, mogłam dać oczom odpocząć. Chciałam jak najszybciej stąd pójść. Chciałam jak najszybciej pozbyć się tej ciszy. Wsunęłam bose stopy w buty i zarzuciłam na siebie sweter. Podeszłam do niego, nakładając na usta uśmiech. — Ale film też z chęcią obejrzę. — dodałam, po czym wyminęłam go i ruszyłam na dół. 

❝RAZEM❞ II PIONKIWhere stories live. Discover now