Rozdział XXIX.

17 1 0
                                    


{ PEETA }


Wieczorem tego samego dnia Dom był pełny.
Najpierw przyszła mama. Też dostała telefon ze szpitala i musiała zobaczyć, czy naprawdę z Jakiem jest o wiele lepiej.
[wzięła ode mnie Victora]
Potem przyszła Katniss i Gale, bo miasto im powiedziało, że Jake wraca do zdrowia.
Potem weszła Blake, stanęła przy uchylonych drzwiach i wszyscy
czekaliśmy i
czekaliśmy, a ja
przestałem oddychać, bo to może był
fałsz,
aż usłyszałem stęknięcie, przekleństwo, uspokajający głos taty, komendy Matta i kolejne stęknięcie.
Po czterech takich seriach, weszli do domu.
Blake zamknęła za nimi drzwi.
Jake miał na sobie ciemnozielony sweter i czarne spodnie dresowe. Ciemne włosy miał przydługie i zmierzwione bardziej niż zwykle, a jego szczękę pokrywał kilkutygodniowy zarost. Na twarzy miał grymas, spowodowany wysiłkiem, ale jego oczy przytomnie i ciekawie oceniały otoczenie. Jego boków trzymał Matt i tata, ale widać, że prowadził z nimi walkę, by go nie trzymali w ogóle.
—Prawie stracił równowagę jak wstawał z łóżka! —naskarżył Matt.
Mama spojrzała na Jake'a kręcąco.
—Wygrałem pojedynek ze śmiercią, słyszałaś – mruknął ze swoim typowym zawadiackim uśmiechem, na co wystąpiła Blake i capnęła go w ramię.
—Nie myśl sobie, że Ci przez to popuścimy, rozumiesz? Musisz teraz uważać, nie jesteś nieśmiertelny! Poza tym masz dziecko i obiecałeś, że dla niego się postarasz, Jake!
Nigdy nie widziałem, żeby tak się na kogoś patrzył, jak patrzył się w tej chwili na nią.
Jakby tęsknił nawet za jej zdenerwowanym głosem, gdy nie mógł nawet otworzyć powieki i zobaczyć jak mruży ze złością brwi.
—A ty mi powiedziałaś, że zrobimy to razem.


Jake'a głownym zadaniem było szerzenie nowej prawdy. Jest Bogiem. Wygrał ze śmiercią. Nie ma drugiego takiego jak on.
Najpierw myślałem, że chce uspokoić rodziców, bo robiłem to samo. Udawałem przy nich, że jest ze mną wszystko w porządku, bo bardziej niszczyła mnie myśl o tym, że wiedzieliby jak źle ze mną jest.   

Gdy rodzice wyszli, a Jake robił sobie tour po domu, choć spędzał tutaj nie dwie nie trzy noce, pomyślałem, że on oszukuje kogoś innego. Gdy schodził po schodach i nagle noga odmówiła mu posłuszeństwa i przytrzymał się poręczy, by nic się nie stało Victorowi, zrozumiałem, że oszukuje siebie. 

—Zawróciło mi się w głowie — tłumaczył z półuśmiechem, za oparciem kanapy starając się rozprostować rękę.
Siedzieliśmy w dużym pokoju. Blake usypiała Victora w głównej sypialni na górze. Poza mną i Jakiem nikogo nie było. Dwoje ludzi, których prawie zabił Kapitol. Dwoje trybutów na tej samej arenie. Starszy i młodszy brat. Zwycięzca może być tylko jeden. To były ostatnie Igrzyska.
—Jake...
Brat natychmiast wywrócił oczami, jego zdrowa noga zaczęła rytmicznie się unosić, a chorą rękę zacisnął w pięść, bym nie widział jak mu się trzęsie.
—Wiem, co chcesz powiedzieć i lepiej tego nie mów, jak nie chcesz, żebym znowu wrócił do szpitala.
Zimne ręce Snowa ścisnęły mnie za serce.
Jake pokazując mi, jak bardzo jest znudzony tym tematem oparł czoło na ręce.
—Myślę, że potrzebujesz lekarza.
Brat prychnął, noga unosiła się coraz szybciej, przypominając mi o pikaniu aparatury, która dopiero co monitowała bicie jego serca.
— Dopiero co nie byłem u lekarzy? — Zwrócił oczy ku mnie i widziałem jak w nich pytanie walczy z odpowiedzią.
Bo on prawie nie pamiętał szpitala.
Pamiętał jak wyszedł z domu i, że nie mógł wrócić przez chwilę.
A gdy wrócił miał niesprawną prawą część ciała, niejasne myśli, dziewczynę i dziecko.
— Myślę, że potrzebujesz lepszych lekarzy. Takich, którzy postawią Cię na nogi.
Zamrugał tak szybko, jakby jego serce wpadło w tachykardię.
—Peeta, czy ty straciłeś wzrok podczas tych kilku dni? Nie przyszedłem tu o własnych nogach?!
Spojrzałem na niego tak jak tata patrzył na mnie. Już wiedziałem, dlaczego uważałem jego wzrok za tak przenikliwy. Patrzył tak na mnie, jak przyłapywał mnie na kłamstwie.
— Dwa tygodnie.
Jake ruszył głową, czekając na rozwinięcie mojej odpowiedzi. W jego oczach widziałem strach.
—Nie było Cię dwa tygodnie, Jake.
Brat wstał gwałtownie z miejsca i pewnie zawróciło mu się w głowie, a jego prawa noga nie chciała iść tak szybko, jak lewa i wiele wysiłku wkładał w to, by nikt tego nie widział, a teraz jeden z bliskich rozbiera go z kłamstw, ściąga wszystkie plastry i to cholernie boli, bo masz wrażenie, że już nigdy nie przestanie.
—Chcesz trzymać Victora na rękach i nie bać się, że upadniesz? Chcesz chodzić wyprostowany i nie czekać, aż prawa noga zrobi krok do przodu? Chcesz pamiętać, gdzie ostatnio byłeś i o czym rozmawiałeś?
Jake zatrzymał się przed schodami, śmiejąc się gorzko.
—I kto to mówi. Może jestem za głupi, żeby pamiętać, dlaczego, ale ty też potrzebujesz pomocy, Peeta i może większej niż ja. Bo widzisz, ja przynajmniej mam przyczynę, Strażnicy Pokoju okładali mnie wojskowymi butami, bo zrobiliśmy coś, co wyłamało się spoza scenariusza. A ty, Peeta? Dlaczego ty nie możesz żyć normalnie?
Zaciskam powieki. Gdy je otwieram Jake'a już nie ma.
—Proszę, pojedź na rehabilitację do Kapitolu, proszę. Ty musisz być zdrowy, rozumiesz? Musisz.
Odpowiedział mi donośny krzyk z góry:
— Nie zostawię syna drugi raz!


Choć Dom Zwyięzcy był mój, Blake, Jake i Victor lepiej się z nim obchodzili niż ja. Blake zapytała się mnie, czy na pewno mogą się na razie tu zatrzymać, a ja jej powiedziałem, że nie wiem, czy tu jest dla nich bezpiecznie, a ona powiedziała, że nie mogą na razie wrócić do Jedenastki, bo wciąż siedzi tam Rebelia.
— Pojedzie na tą rehabilitację – oznajmiła nagle.
Spojrzałem na nią szeroko otwartymi oczami. Chciałem zacząć ją przepraszać, bo nie powinienem jej zabierać Jake'a, nie drugi raz i nie powinna robić tego z obawy, że coś zrobię jej, nie drugi raz.

Brat bawił się z Victorem na dywanie pod telewizorem. Zbudowali kolejkę i puszczali od czasu do czasu elektryczny pociąg. Ich śmiechy mieszały się. 

—Pozwoliłabym go rehabilitować samemu Snowowi, gdyby to miało pomóc.
Skrzywiłem się lekko, bo nie sądziłem, że to był dobry pomysł. Ale rozumiałem to, co chciała przekazać. Zrobi cokolwiek będzie trzeba, by Jake jej już nigdy nie zostawił, a on zrobi to samo i będą to robić razem, dopóki śmierć ich nie rozłączy.
—Musisz tylko...
—Wiem, uważać — przerwała mi, odwracając się do mnie z promiennym uśmiechem. Tak wyglądała Blake Morgan jak miała plan. — Jesteś w końcu Zwycięzcą, a Twój brat prawie otarł się o śmierć. Kapitol Ciebie uwielbia, bo uratowałeś tą... jak jej tam...
Zapomniałem. Prawie zapomniałem.
—Sophie — podrzuca Jake.
— Nieważne. — Blake wywraca oczami. — W każdym razie kochają Ciebie, Jake jest tak naprawdę Twoim klonem z większą dozą luzu i arogancji...
—Dzięki — wtrącił Jake.
—... poza tym będzie nas chronił Victor — wskazała na chłopca — jednolatkiem nic nie wskórają.
Nie może iść ani do Rebelii ani na arenę.
Jednolatek jest ich immunitetem.
— Cieszę się —mówię szczerze.
Blake mnie szybko przytula i odchodzi do Jake'a i Victora. Opieram się o kuchenny blat, patrząc się na ten obrazek. Czuję, ze zrobiłem już wszystko, co miałem do zrobienia. Wyleczyłem brata, dałem cel drugiemu, pogodziłem się z tatą i wybaczyłem mamie. Nie ma już dla mnie nic nowego, co mógłbym naprawić.
Teraz mogę odejść w spokoju. 

❝RAZEM❞ II PIONKIWhere stories live. Discover now