Rozdział I.

123 5 0
                                    


{ PEETA }


 „Proszę, tylko zrób to szybko", jej głos odbija się echem po mojej głowie. Wolno wybija litery, bym dokładnie mógł usłyszeć nacisk na każdą z nich. Czerń zaczyna ustępować, zamienia się w kolorowe kawałki puzzli, a mój wzrok po nich dryfuje, jakby chciał ułożyć z nich spójny obraz. Wydaje mi się, że męczę się nad tym za długo. Wiem do kogo należały te słowa, ale nie umiem przypomnieć sobie ich właścicielki.
— Należysz do Rebeliantów? — słyszę obcy, męski głos. Taki, który prosi się o natychmiastową odpowiedź. Błądzę wzrokiem po kawałkach jeszcze bardziej natarczywie. Słyszę dźwięki aparatury, i inne głosy, które krążą po mojej głowie siejąc zamęt. Przede mną stoi Sophie. Teraz słyszę dźwięk kosogłosów i szum wody. Ma zamknięte oczy i uniesione dłonie. Znowu mnie prosi o śmierć. Pamiętam, że byłem przestraszony. Też miałem uniesione dłonie. I powiedziałem „najlepiej, żeby każde z nas poszło w swoją stronę". Nie umiem otworzyć swoich ust i nie umiem się zatrzymać. Dlaczego zawsze miałem problem z ruszeniem się z miejsca, a teraz nie mogę się zatrzymać? Widzę, że jeszcze bardziej zatrzaskuje oczy. W słońcu zalśnił srebrny, kapitolski nóż. Wkrótce zdobił jej bluzkę, wypuszczając z jej ciała czerwoną ciecz. W zastygniętych tęczówkach widzę zawód. Mówią mi, że w telewizji byłem sympatyczniejszy. Zieleń. Kolor nadziei. Upływa z niej czerwonym strumieniem. A ja się tylko patrzę, jakbym czekał aż ją zabiorą. To znaczy, nie ja. Ten drugi ja. Bo ja staram się uwolnić ze swojego ciała. Muszę się uszczypnąć, to tylko sen. Nie umiem podnieść ręki. Jakby była przywiązana do łóżka. Jestem zamknięty we własnym ciele. Czuję się tak, jakbym pukał w każdą komórkę, szarpał za każdy nerw, tylko by się przebudzić. Nic się nie dzieje, poza wywołaniem promieniującego bólu. Jakby przygniatał mnie ciężar swojego nieprzytomnego ciała.
—Masz zamiar obalić rządy prezydenta Snowa? — znowu ten głos. Obrazy rozpadają się na kilkaset małych kawałków. Gdy zaczynają wirować, czuję, że moja głowa wygina się w drugą stronę. Znowu dźwięk aparatury. Podniesione głosy. Chaos
— Zamierzasz tu tak siedzieć, Mellark? — Nagle cisza. Znowu kosogłosy. Szum wody. A ona patrzy się na mnie jak na idiotę. Nie myślę, że nie mogą nas tutaj zabić. Myślę, że mnie nie mogą zabić. Przecież ja będę Zwycięzcą, nie ona. Mówię mu, żeby się ruszył. Mówię, że oboje spadną w dół. Nie słucha mnie. Wystawia twarz do słońca, podczas gdy wokół niego coraz więcej terenu jest pochłaniane przez zwiększającą się dziurę. Mój spadek nie jest długi, szybko się łapię wystającego konaru. Nie wyciągam rąk. Nie mówię jej, ze jej pomogę. Patrzę się na zbliżającą się postać, a potem przyglądam się jak spada w otchłań. Wychodzę dopiero jak jestem pewien, że nie wyjdzie za mną.
Słyszę śmiech. Doprawdy, muszę zabawnie wyglądać starając się uwolnić ze swojego ciała. Chcę myśleć, że udało mi się przełknąć łzy, że nie krzyczałem. Ale czyjś śmiech mi na to nie pozwala. A więc to tak. Cukierek albo psikus? Słyszałem kiedyś o tej torturze. Ponoć wykorzystywali ją podczas powstania. Jeśli ktoś odpowiadał na pytanie, dostawał przyjemną wizję. Jeśli nie, całkiem odwrotnie. Staram się napiąć mięśnie, tak bardzo, żeby nie uderzać o ściany swojej świadomości. Żeby nie brać wizji na poważnie. Staram się przygotować na to, co zobaczę. Glos na mnie wrzeszczy na temat ludzi, o których nie słyszałem i miejsc o których nie wiedziałem, a ja przyglądam się jak obrazki z puzzli zamieniają się w strumień wody, który ją topi, jak powstaje z nich puma zbliżona do jej twarzy, która po chwili ją zjada. Układa się w Róg Obfitości, który wybucha z nią i z ciałem jej przyjaciela, a ja patrzę się i stoję i myślę „jeden mniej".
— Co jeśli zjadła łykołaka przed Tobą? —głos się znowu śmieje. A ja kompletnie na to nieprzygotowany stoję znowu przed nią, patrząc się jak fioletowy sok spływa z jej palców i ust. Głos obwieszcza mnie jako Zwycięzcę, więc wyrzucam za siebie jagody i czekam aż zabiorą zwłoki, a potem mnie. Zwycięzcę. OBUDŹ SIĘ, krzyczę do siebie. Na siebie, właściwie. Wciąż jestem zamknięty w ścianach swojej podświadomości, uderzam w nie resztkami sił, ale wywołuje to tylko większy ból. Nadchodzi zmęczenie, ale boję się, że jeśli zasnę, już się nie obudzę. Albo obudzę się TAM. Poddaję się i wyobrażane przeze mnie ściany, zamieniają się w małe kawałki, które wzbijają się w górę i znikają, a ja chwilę po nich. 

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz