21: „Bardzo brzydko z twojej strony, Rose"

33.9K 1.3K 960
                                    

Rano budzę się zlana potem. Złe sny są... po prostu złe.

Schodzę z łóżka i zakładam kapcie na moje nieogolone nóżki.

Mmm, każdy chłopak będzie twój z takimi nogami.

Zamknij się, nie moja wina, że jestem leniwa.

I owłosiona.

Oddech. Idę do łazienki, w której robię siku. Potem standardowo się maluję i ubieram. Schodzę na dół i jem tosty. Zjadłabym naleśniki. Szkoda, że dziś nie mam czasu, aby je zrobić. Zakładam kurtkę na ramiona i trampki na nogi. Wychodzę z domu i idę na przystanek autobusowy, który zawozi mnie pod szkołę.

Wchodzę do miejsca, którego tak bardzo nienawidzę. Nie cierpię szkoły, zupełnie serio. Nienawidzę nauczycieli i większości uczniów. Są chorzy umysłowo.

A ty niby jesteś zdrowa?

- Kogo my tutaj mamy - słyszę, więc odwracam się, aby napotkać uśmiech Kelsey.

Odwzajemniam go.

- Hejka - witam się z nią - Jak tam?

- Jakoś leci. Babcia znów wariuje, ale staram się to znosić i tłumaczyć to sobie tym, że ona po prostu mnie kocha - wywraca oczami.

- Bo taka prawda. Kocha cię z całego serca, nie możesz być na nią zła z tego powodu - wzruszam ramionami, otwierając szafkę.

Oddałabym wszystko, aby moja babcia do mnie wróciła. Strasznie za nią tęsknie. Była dla mnie, cholernie, ważna. Zawsze była przy mnie, stała za mną murem. Interesowała się mną, kochała mnie całym sercem. Byłyśmy bratnimi duszami. Tak, okropnie, mi jej brakuje.

- Wszystko okej? - pyta mnie Kelsey.

Mrugam dwa razy, aby pozbyć się szklanych oczu.

- Nie mogło być lepiej - posyłam jej szeroki uśmiech.

- Mamy biologię - przypomina mi.

- Kurwa - syczę - Zabij mnie, błagam, zrób to dla mnie. Nie zniosę dziś Bruce.

- Możemy się zerwać - wzrusza ramionami.

Spoglądam na nią jak dziecko na swoją matkę.

- Zrobiłabyś to dla mnie? - nie kryję swojej radości.

- Oczywiście, że tak - wywraca oczami, ale po chwili jej twarz poważnieje - Zaraz. Czy ty we mnie zwątpiłaś? - patrzy na mnie surowo.

Otwieram szeroko oczy.

- Co? - udaję urażoną - Nigdy, jak mogłaś mnie o to posadzić? Nie tego się po tobie spodziewałam - kręcę głową z dezaprobatą.

Kelsey prycha pod nosem.

- Lepiej już chodźmy - mruczy i ciągnie mnie za rękę w stronę wyjścia.

Ale ja, jak to ja, zawsze muszę mieć, pierdolonego, pecha, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Kiedy już chciałyśmy wyrwać się z tego okrutnego, okropnego, ohydnego miejsca przede mną stanął nikt inny jak Dylan. Cholerny Dylan, z którym się pokłóciłam. Pierdolony Dylna, którego za nic w świecie nie chciałam oglądać. Nadal mi nie przeszło. Po prostu strasznie mnie zdenerwował. Nie podoba mi się sposób, w jaki mnie traktuje. Czuję się, jakbym była jego własnością. A ja, do cholery, nie jestem niczyją własnością.

No chyba, że chciałby mnie wykupić Mcdonald's. Wtedy mogłabym to przedyskutować.

Spoglądam na niego. Marszczę nos, kiedy widzę delikatny zarost na jego brodzie. Serio? Minęły jedynie dwa dni, przez które się nie widzieliśmy, a on już ma zarost. Dziwaczne. Ze wszelkich sił staram się nie patrzeć w jego piękne, brązowe oczy, w których jestem w stanie się rozpłynąć. Dziś jego włosy są proste, ładnie się układają. Pierwszy raz widzę je tak idealne. Wolę je w nieładzie, ale tymi też nie pogardzę. Ma na sobie biały t-shirt wycięty w serek. Przełykam ślinę. Spoglądam na swoje buty.

Baby, it's complicatedUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum