20: „W zasadzie to zawsze mam wszystko gdzieś"

33.3K 1.2K 329
                                    


Dylan po mnie nie przyjedzie. Jace też po mnie nie przyjdzie. Nawet autobus po mnie nie przyjedzie, bo na niego zaspałam. Wszystko tracę. Dziś zdecydowanie nie jest mój dzień. W takich chwilach chciałabym mieć przy sobie swojego brata. Niczego nie chcę bardziej niż jego uścisku, uśmiechu, głosu. W końcu to mój brat, którego nie widziałam szmat czasu. Tęsknie za nim jak cholera.

Przecieram zaspane oczy i wsypuję płatki do miski. Robię sobie herbatę. Siadam przy stole zjadam śniadanie, wypijam herbatę i wychodzę z domu. Szlak trafiłby to, że musiałam dziś wcześniej wstać. Spałam jedynie pięć godzin, to tak strasznie mało. Czuję się jak, jebany, zombie.

Decyduję się nie iść dziś do szkoły. Nie chcę, nie mam na to siły. Nie chcę widzieć ani Dylana, ani Jace'a. Żadnego z nich.

Kiedy przechadzam się ulicami naszego małego miasteczka dochodzę pod szpital dziecięcy. Zawsze przerażało mnie to miejsce. Pełne bólu, cierpienia, rozpaczy po stracie lub przed stratą. Okropność. Spoglądam na szyld, wiszący na drzwiach.

Przyjmiemy wolontariuszy!

Czy to jakiś znak? Najwidoczniej czas zmienić moje dotychczasowe życie. Stawie czoła lękowi i w dodatku pomogę innym. Brzmi dobrze. Bez wahania otwieram drzwi i wchodzę do środka. Szpital jet ładny. Górują tutaj kolory bieli, które wykańczają niebieskie dodatki. Jest pełno przezroczystych drzwi. Podchodzę do recepcji, przy której stoi niska blondynka o piwnych oczach.

- Cześć - uśmiecham się do niej.

Dziewczyna unosi wzrok znad papierów, nad którymi pracowała. Odwzajemnia uśmiech.

- Hej - kiwa głową - W czym mogę pomóc?

- Widziałam, że szukacie wolontariuszy. Jestem zainteresowana.

- Naprawdę? - rozszerza oczy - To znaczy... to wspaniale! Naprawdę nie masz pojęcia jak ciężko jest znaleźć wolontariuszy w tak małym mieście jak Brownhills... mamy tutaj mnóstwo dzieciaków, które potrzebują wsparcia. Cieszę się, że podjęłaś taką decyzje - uśmiecha się szeroko.

Przełykam ślinę. Wzruszam ramionami, posyłając jej delikatny uśmiech.

- Mogłabym zacząć od dzisiaj? - pytam.

- Jasne - ochoczo kiwa głową - Usiądź i zaczekaj. Przyniosę ci papiery do wypełniania.

- Okej - mruczę, siadając na krześle.

Wyciągam telefon, aby sprawdzić wiadomości.

Kelsey: Nie ma cię w szkole, czemu?

Rosie: Próbuje nowych wyzwań, trzymaj kciuki.

Okazuje się, że tylko Kelsey się o mnie martwi.

Mija pięć minut, w ciągu których blondynka wraca z kartką, na której napisany jest regulamin. Podpisuję go, kiedy kończę się z nim zapoznawać.

- Super! - piszczy kobieta - Ja też jestem wolontariuszką, ale Silly dziś nie przyszła do pracy, więc musiałam ją zastąpić. Jestem Kimberly - podaje mi dłoń.

Ściskam jej rękę.

- Rosie.

- Bardzo miło mi cię poznać, Rosie. Chodź, pokaże ci twojego pacjenta - mówi z ekscytacją, a ja zaczynam za nią podążać.

Mijam milion sal, w których na łóżkach leżą dzieci. Moją uwagę przykuwa czarnoskóra dziewczynka, która siedzi na łóżku, a jej oczy są szklane. Na jej głowie mieści się chustka. Moje serce łamie się wpół na ten widok.

Baby, it's complicatedWhere stories live. Discover now