Rozdział LIV

596 66 63
                                    

Hux wyszedł z pokoju w momencie, gdy Leia zakładała płaszcz.

- Możesz powiedzieć mi dokładnie, co się stało? - zapytała, zabierając torbę z naszykowanymi rzeczami. Były tam przybory toaletowe, ręcznik, jedzenie. – Mój, z deka tępawy, mąż nie potrafił mi dokładnie odpowiedzieć na to pytanie.

Wyszli z domu, Leia zamknęła drzwi i ruszyła wraz z Armitagem w kierunku samochodu. Otworzyła przednie drzwi, torbę wrzuciła na tylnie siedzenie. Hux nie odzywał się dłuższą chwilę, zbierał myśli, nie wiedząc za bardzo, jak przekazać jej tę informację. Odezwał się dopiero, gdy usiadł na miejscu pasażera.

- Powiedział, że wyskoczył z samochodu - odpowiedział. - Pokłócili się z ojcem i otworzył drzwi podczas jazdy. Tylko tyle wiem.

Leia westchnęła ciężko.

- Armitage? - zapytała, odpalając auto. - Czy mój syn... Czy Ben chciał coś sobie zrobić?

Huxa przeszedł dreszcz.

- Nie - powiedział z pewnością w głosie. - Powiedział, że się zdenerwował i nie chciał już być w samochodzie. Impuls.

Leia pokiwała głową.

- Przerażające jest to, jak oni są do siebie podobni, a jak bardzo nie potrafią znaleźć wspólnego języka.

Hux mruknął w odpowiedzi.

- Przepraszam cię - westchnęła i zabębniła palcami o kierownicę.

- Rozumiem go trochę - przyznał Hux, zanim zdążył się powstrzymać przed wypłynięciem tych słów. - Ja też się nie dogaduję z moim ojcem, a często słyszę, że jesteśmy podobni.

- Irytuje cię to?

- Tak. Nie jest to bynajmniej komplement w moim wypadku - westchnął.

Nie spodziewał się, że rozmawianie z mamą Kylo przyjdzie mu z taką łatwością, czuł, że nie byłby w stanie jej okłamać. Zastanawiał się czy to wynika z tego, jaka jest, czy z faktu, że jest mamą, a on był niemal w wieku jej syna.

- Pamiętaj, że możesz być zawsze taki jaki chcesz. Po prostu swój - urwała na chwilę. - Ben właśnie to robi, trochę pokrętną drogą, ale to dobrze, że własną.

Hux pokiwał głową i przypomniał sobie, że nadał swoim farbowanym włosom niespodziewaną symbolikę. Jednak pomyślał też o tym, jak zareagował jego ojciec i nie był pewien, czy zrobiłby to drugi raz.

- Tak, Ky... Ben jest bardzo unikatowym okazem - stwierdził, odsuwając temat od swojej osoby.

- Możesz mówić o nim Kylo, nie przeszkadza mi to. Po prostu dla mnie będzie zawsze Benem.

Hux uśmiechnął i zwrócił oczy na drogę.

***

Szpital był ogromny, ale Armitage dokładnie wiedział gdzie mają iść. Leia szła szybkim krokiem, determinacja aż od niej biła. Gdy doszli do sali numer piętnaście, Kylo nie było w pokoju. Jego matka od razu poszła do dyżurki.

- Jest na badaniach - westchnęła. - Idę się dowiedzieć czegoś więcej od ordynatora.

Hux usiadł na ławce pod ścianą. Byli na oddziale dziecięcym, ściany były nieco bardziej kolorowe i przyjazne dzieciom, śmiechy lub płacz niosły się echem między krokami i głębokim głosem lekarzy, dzwonkami telefonów. Sterylny zapach był nieprzyjemny, nużący. Mijały go pielęgniarki, rodzice. Huxa nieprzyjemnie mrowiło z tyłu głowy. W dzieciństwie bywał na oddziale po szwy, prześwietlenia, czasem też gips. „Spadł z roweru", „zleciał ze schodów", „pobił się w szkole" raportował ojciec lekarzowi. I był sukinsyn wiarygodny. A Armitage milczał, gdy zakładano mu opatrunki.

Antidotum na niepokójWhere stories live. Discover now