Rozdział pięćdziesiąty piąty

9.6K 615 108
                                    

PONIEDZIAŁEK, SZESNASTY PAŹDZIERNIKA

Współlokatorka nie wykazywała zainteresowania moim weekendem, dopóki przypadkiem nie wspomniałam o bolączce, jaka majstruje w tym momencie moimi emocjami. Wtedy Bijou gwałtownie poderwała się z materaca i wytrzeszczyła oczy, niecierpliwie oczekując na kolejną ciekawą historyjkę. Mruknęłam coś pod nosem o Reubenie, mając nadzieję, że skoro lepiej zna się na facetach, będzie w stanie rozwiać moje wątpliwości. 

A desperacko potrzebowałam rady. 

Jej różnobarwne tęczówki zabłysnęły radośnie i od razu dotarło do mnie, co o tym wszystkim myśli. Oczywiście nie zamierzała patrzeć na tę sprawę obiektywnie, po prostu uznała, że skoro Bennett czegoś ode mnie chce, to powinnam mu to dać. Przytaknęłam niemrawo, nie chcąc wgłębiać się w tę bezsensowną konwersację, po czym zboczyłam z trasy i umyślnie poczęłam prowadzić naszą rozmowę na zupełnie inny temat.

Nadzieje pokładam zatem w Sheldonie.

Kiedy dzisiejszego ranka spostrzegam go siedzącego pośrodku trzeciego rzędu, automatycznie wytężam wzrok i przyspieszam kroku, by znaleźć się obok niego jak najszybciej. Klepię tyłkiem na miejsce po jego lewej stronie i omiatam go bacznym spojrzeniem, aby upewnić się, że nie ma nic przeciwko temu, bym wykorzystała jego inteligencję do swoich celów. Chwyta mój wzrok i uśmiecha się półgębkiem, jakby doskonale wiedział, co dzieje się w moim życiu, a to poniekąd zbija mnie z tropu.

— Jak ci minęła niedziela? — zaczyna ciekawskim głosem. Mrużę oczy, tym samym starając się dopatrzyć w jego zielonych tęczówkach jakiegoś zdalnie sterowanego urządzenia, dzięki któremu prześwietlałby moje myśli.

Wzdycham ciężko, postanawiając przestać dziwaczyć i zwierzyć mu się ze wszystkiego.

— Reuben przyjechał do mojego domu. Przypadkiem podsłuchałam, jak mówił, że mnie kocha, a potem poszliśmy porozmawiać. I przyznał, że faktycznie mnie kocha. A potem poszedł sobie, jak gdyby nigdy nic, i teraz nie mam zielonego pojęcia, co powinnam zrobić — burczę na jednym wdechu, podczas gdy Sheldon patrzy na mnie uważnie. — Z jednej strony chcę do niego pójść, ale z drugiej mam wątpliwości i obawiam się, że po prostu zrobił sobie ze mnie żarty. Chociaż raczej nie mógłby, bo... Ech, nieważne. — Zaciskam usta.

Przez bite kilka sekund między mną a moim czarnowłosym przyjacielem panuje grobowa cisza. Chłopak zastaje w bezruchu z długopisem nad do połowy zapisaną kartką papieru, jego czoło zmarszczone jest w zastanowieniu, a jedynym znakiem życia wydaje się kilka pojedynczych włosków, które chwieją się na czubku jego głowy. W końcu postanawia przestać mnie dręczyć i odzywa się:

— Po pierwsze, nie można czegoś przypadkiem podsłuchać, kobieto — stwierdza z podirytowaniem, na co wywracam oczyma. Oczywiście musiał w pierwszej kolejności napomknąć o najmniej ważnej rzeczy z całej mojej wypowiedzi. Cały on. — Poza tym... — Wzrusza lekceważąco ramionami, a następnie najzwyczajniej w świecie przekręca się w stronę sceny, gdzie za niecałe dziesięć minut powinien pojawić się profesor w swoim kubraczku. — Pewnie wyjdę na ciotę, mówiąc to, ale według mnie powinnaś zrobić to, co rozkaże ci serce.

— Problem w tym, że moje serce nie potrafi się zdecydować. — Cóż, przynajmniej jeden z wielu jego połamanych kawałków. Do tej pory nie udało mi się poskładać ich w całość. Może gdyby nie leżały pokruszone w nieznanym mi miejscu, byłabym w stanie poczynić właściwe kroki.

— Nie — oponuje sucho. — To po prostu ty nie chcesz przyznać prawdy. Pewnie w głębi duszy dobrze już wiesz, co zrobisz, tylko nie chcesz się do tego przyznać — wyjaśnia dogłębniej.

PonurakWhere stories live. Discover now