Rozdział pięćdziesiąty czwarty

9.5K 562 74
                                    

NIEDZIELA, PIĘTNASTY PAŹDZIERNIKA

Wczorajszego dnia Reuben wyszedł z mojego domu wkrótce po naszej konwersacji, tym samym zostawiając mnie sam na sam z uporczywymi myślami. Główkowałam przed bite piętnaście minut, czy powinnam zejść do rodziców i dać znać, że wszystko ze mną w porządku, jednak ostatecznie położyłam się na materacu i ani drgnęłam, chociaż w którymś miejscu czułam, iż było mi kompletnie niewygodnie. W głębi duszy wiedziałam, iż powinnam na razie przestać zastanawiać się nad wszystkim, co związane z Bennettem, i spędzić ostatnie godziny z rodziną, jednak chyba jestem zbyt egoistyczna, bo wciąż nie ruszałam się nawet o milimetr. Rodziciele natomiast najprawdopodobniej postanowili pozwolić mi odetchnąć, bowiem nie zaglądali do mnie ani razu, odkąd chłopak opuścił naszą skromną posesję.

Po tak niekrótkiej kontemplacji można by stwierdzić, iż doszłam do wielce zatrważających wniosków. W rzeczywistości nareszcie dotarło do mnie, że Reuben mnie kocha. A, co więcej, pragnie puścić w zapomnienie naszą nieudaną znajomość i zacząć wszystko od początku. Nadal ciężko mi w to uwierzyć.

W związku z faktem, iż podczas zarówno ostatniego wieczora, jak i nocy nie byłam w stanie doprowadzić myśli do sedna, dzisiaj ignorowałam ciekawskie spojrzenia, jakie non stop rzucali mi rodzice. Mamę wprawdzie raczej rozsadzało od środka, co potwierdza, iż to właśnie po niej odziedziczyłam wścibską naturę. Udało mi się jednak zbywać jej pytania i pożegnałam się z nią zwykłym uściskiem, nie mówiąc zbyt wiele. Również teraz, kiedy siedzę już w samochodzie brata, pogrążona jestem w zadumie, a moje usta są zamknięte i nieszczególnie kwapię się, by je otworzyć. Dodatkowo Clinton raz po raz posyła mi rozjątrzone spojrzenia, co wzbudza we mnie jeszcze większe wątpliwości co do faktu, iż jakakolwiek rozmowa byłaby na miejscu. Jednak mój brat, zupełnie ignorując tę oczywistą oczywistość, postanawia zabrać głos w połowie drogi na uniwersytet:

— O czym wczoraj rozmawialiście? — zagaduje. Ta, on chyba również dostał w genach całe pudło dociekliwości.

— O nas — mówię zdawkowo.

Clinton marszczy brwi.

— Chodzi ci o to, że rozmawialiście o waszej relacji? — Jest oburzony.

— Dokładnie to mam na myśli. — Skupiam spojrzenie na jego profilu dokładnie w momencie, gdy zaciska szczękę z całej siły, jakby moje lekceważące podejście doprowadzało go do białej gorączki. — A czego się spodziewałeś?

Patrzy na mnie przez ułamek sekundy.

— I do jakich wniosków doszliście? — kontynuuje, kompletnie nie zważając na zadane przeze mnie pytanie.

Powstrzymuję fuknięcie. Prawda jest taka, że powinnam z radością opowiadać bratu o wszystkich sprawach w moim życiu, aczkolwiek nie jestem w stanie się na niego nie wściekać, przez co także nie mam ochoty zwierzać mu się z zagwozdek obecnych w moich myślach. Denerwuje mnie, iż Clinton za każdym razem wpycha się w nieswoje sprawy, gdy doskonale widzi, że nie mam chęci na pogawędkę. I pomyśleć, iż jeszcze kilka dni temu nie miałam nic przeciwko temu.

— Że muszę wszystko przemyśleć — odpowiadam sucho.

— I przemyślałaś?

— Nie.

Chłopak parska pod nosem.

— A przynajmniej rozważyłaś opcje? — rozgaduje się na dobre. — Wiesz, możesz albo kopnąć go w dupę, albo mu wybaczyć. Jako dobry brat radzę ci wcielić w życie pierwszą z tych opcji, ale z drugiej strony, kiedy powiedział mi, że jednak go do ciebie ciągnie, zacząłem mieć wątpliwości, bo w końcu chcę twojego szczęścia. A więc jeżeli z nim jesteś szczęśliwa, to...

PonurakWhere stories live. Discover now