Rozdział czterdziesty czwarty

9.5K 565 61
                                    

NIEDZIELA, ÓSMY PAŹDZIERNIKA

Kobieca intuicja nie zawiodła mnie, gdy uparcie trzymało się mnie przeświadczenie, że dwie godziny jazdy samochodem do Indianapolis będą trudną podróżą.

Mój starszy brat bowiem nieustannie wpatrywał się w asfalt przed sobą, zupełnie jakby nie było mnie obok niego, a minę przez cały czas miał rozzłoszczoną. Nawet teraz, gdy spoglądam na niego znad stołu w jadalni, nie wygląda na zadowolonego. Na dodatek mama chyba spostrzegła, iż coś jest między nami nie tak, ale na razie tego nie komentuje. Tata tymczasem zajmuje się kompletnie innymi sprawami — jego główną zagwozdką jest wymyślenie sposobu, w jaki uda mu się zjeść całą masę pieczonych ziemniaków, które bezmyślnie nałożył sobie na talerz.

Wzdycham ociężale i wbijam spojrzenie w mięso, uprzednio nabijając je na widelec. Moja rodzicielka próbuje wplątać mnie w rozmowę o córce swojej przyjaciółki, która ma uczulenie na kakao, podobnie jak ja, ale nie za bardzo jej to wychodzi, ponieważ wciąż krążę myślami nad nieprzyjemną sytuacją, mającą miejsce wczorajszego ranka. 

— Mówiłem ci, żebyś się z nim nie zadawała — powiedział ostro Clinton, przerywając huczącą ciszę dopiero po godzinie, odkąd przebrałam się we własne ciuchy i wyjechaliśmy spod mojego akademika. Byłam szczerze zaskoczona, że w ogóle postanowił odezwać się do mnie przed śmiercią. — Dobrze wiesz, jaki ma stosunek do kobiet.

— Wiem — przyznałam cicho.

— To dlaczego mnie nie posłuchałaś? — drążył.

Zacisnęłam usta.

— Nie mam pojęcia, Clinton. To się... po prostu stało. 

Wciąż na mnie nie patrzył, kiedy mówił:

— A kiedy się zaczęło?

— O co dokładnie pytasz? — Spojrzałam na niego kątem oka, chcąc ocenić, jak bardzo w skali od jeden do dziesięć przesunęła się jego wściekłość. Oceniłam, że prawdopodobnie spadła do ośmiu, ale pewna być nie mogłam. W każdym razie i tak musiałam uważać. — Pierwsze spotkanie, pierwszy pocałunek czy pierwszy...

— Nie kończ — wszedł mi w słowo któryś raz w ciągu ostatnich kilku godzin. — Wciąż nie mogę znieść, że uprawiałaś z nim seks bez mojej wiedzy.

— Wolałbyś, żebym napisała ci esemesa? — sarknęłam buńczucznie.

Brat wyraźnie zgrzytał zębami, gdy na ułamek sekundy odwrócił uwagę od drogi i przyjrzał się moim oczom. 

— Wolałbym, żebyś mi powiedziała, że coś między wami jest — odpowiedział, kiedy już przestał na mnie patrzeć. — Mógłbym przemówić ci do rozsądku, nim zaszłoby to za daleko.

Wywróciłam oczami, mocno podenerwowana. Wprawdzie doskonale wiem, iż sposób, w jaki postępuje, wynika z jego troski o mnie, jednak ciężko mi zaakceptować to, że przez cały czas domaga się rozległych informacji o każdej podjętej przeze mnie decyzji, choćby najbardziej błahej. Jestem już na tyle dorosła, by sama rozporządzać swoim życiem i nic mu do tego nawet, jeżeli postanowię spotykać się z jego przyjacielem.

— Już i tak po wszystkim — stwierdziłam słabym głosem i spuściłam wzrok na palce u dłoni, które nagle stały się o wiele ciekawsze, niżbym mogła się spodziewać. — Więcej się nie spotkamy.

— I bardzo dobrze, przynajmniej oszczędzisz sobie zbędnych rozczarowań.

Zgodziłam się z nim wczoraj i zgadzam się także teraz, aczkolwiek pomimo tego nie potrafię skasować ze świadomości myśli, iż zdążyłam się już rozczarować. Przy okazji samowolnie odłamałam z serca kilka kawałków i poharatałam je przez zgubne wyobrażenia — miałam wrażenie, że niektóre spojrzenia, jakie posyłał w moją stronę Reuben, czy też niektóre z jego pięknych uśmiechów i czułych pocałunków znaczyły coś więcej niż na pierwszy rzut oka można wywnioskować. Jak widać, pomyliłam się. Bennett przecież sam powiedział, że mnie nie kocha i nawet nie zamierza pokochać. W związku z tym nasza dalsza znajomość nie ma najmniejszego sensu, skoro ja czuję... czuję coś więcej. A on zupełnie nic.

PonurakWhere stories live. Discover now