Rozdział czterdziesty dziewiąty

8.9K 564 39
                                    

Wyraz twarzy mojego starszego brata momentalnie się zmienia, gdy tylko dostrzega swojego dawnego przyjaciela, stojącego właśnie w drzwiach jego pokoju. Podrywa się z łóżka, błyskawicznie gotowy do ataku, chociaż nikt nie każe mu o cokolwiek walczyć.

— Clinton, ja... — odzywa się Reuben od razu po otwarciu drzwi. Przestaje jednak mówić, kiedy jego wzrok przejeżdża po wszystkich po kolei, aż zatrzymuje się na mnie. Nie odwracam się, nie mam najmniejszego zamiaru, bowiem mam świadomość, że jeślibym to uczyniła, automatycznie ból w sercu podniósłby się do poziomu, z którym nie mam przyjemnych wspomnień. Zaciskam więc usta tak mocno,  jak to tylko możliwe, i staram się myśleć o czymś innym niż sylwetka Bennetta kilka metrów za mną i nikła woń jego mydła i perfum, którą wnosi do pomieszczenia wraz z sobą. — Przyjdę później — mamrocze, uparcie wpatrując się w moje plecy. Mam wrażenie, że wręcz wypala w nich dziurę tym swoim parzącym wzrokiem, co sprawia, iż jeszcze trudniej jest mi nie wstać i po prostu stąd nie uciec.

Słyszę dźwięk zamykanych drzwi, ale dopiero po kilku sekundach wypuszczam nieumyślnie wstrzymywane powietrze. Jednocześnie orientuję się, że spojrzenia obu osób w tym pokoju skierowane są wprost na mnie, jakby oczekiwali mojej reakcji. Pierwszy wyrywa się Clinton:

— Zostań tutaj, zaraz wrócę — charczy, lecz nie do końca wiem, kogo się to tyczy. Przyjmuję zatem, że chodzi mu zarówno o mnie, jak i o Simone. Zresztą to nieważne, bo w tym momencie moje nogi kompletnie nie zgrywają się z resztą ciała i na pewno nie są w stanie ponieść mnie do wyjścia.

Mój brat robi tak, jak zapowiedział, zadziwiająco szybko znikając za drzwiami. Ku mojemu szczęściu bądź nieszczęściu, ściany są tu nierealnie wręcz cienkie, w związku z czym słyszę trzask innych drzwi. Potem zapada cisza i, nawet jeśli moja ciekawość zmusiłaby mnie do wyczulenia słuchu, i tak nie zrozumiałabym ani jednego słowa.

— To trochę krępujące — zabiera głos Simone, więc koncentruję się na jej niebieskich oczach. Nie można porównywać ich z moimi szarymi, bowiem byłoby to dla niej strasznym upodleniem.

— Co masz na myśli? — Słowa, które wypowiadam, są trochę drżące w moich ustach, podczas gdy serce wybija niespokojny rytm w mojej piersi. Przełykam ślinę, chcąc doprowadzić się do porządku, ale nieszczególnie mi to wychodzi.

— Bo, wiesz, ja i Reuben... Zresztą widziałaś nas, a potem ty i on... I teraz... — mówi labilnie, jednak, o dziwo, całkowicie ją rozumiem. — Trochę się to wszystko pogmatwało.

— Trochę bardzo — uściślam.

Simone kiwa głową, huśtając przy tym perfekcyjnie prostymi włosami, które zsuwają się jej z pleców i opadają na klatkę piersiową. Mnie również peszy cała ta sytuacja, choć teoretycznie nie mam już z Bennettem nic wspólnego i nie powinnam czuć się niekomfortowo w jego towarzystwie. Powinnam za nim nie przepadać i mieć odruchy wymiotne za każdym razem, gdy jego sylwetka pojawia się na horyzoncie. I powinnam o nim zapomnieć, to przede wszystkim, lecz jest to chyba największy problem z całej tej wesołej gromadki kłopotów.

— Nie wiem, co między wami jest... — kontynuuje Simone. — W sensie, Clinton mówił mi, że znalazł cię w jego pokoju i odbyliście z nim zażartą kłótnię, po czym przestałaś się z nim kontaktować, ale i tak chciałabym się usprawiedliwić... — Spuszcza wzrok na splecione na kolanach palce, podczas gdy ja marszczę ze skonsternowaniem brwi. — Tego dnia, kiedy zobaczyłaś mnie z Reubenem, byłam wściekła na Clintona, bo zobaczyłam go z inną dziewczyną. Dopiero później okazało się, że nie myślał o niej w ten sposób, co o mnie, i... no wiesz. Tak jakoś wyszło. — Wzdycha i ponownie skupia na mnie zawstydzone spojrzenie. — A ja naprawdę, naprawdę lubię twojego brata.

— Rozumiem. — Uśmiecham się pokrzepiająco. — Nie ma sprawy.

— Na dodatek Reuben powiedział mnie i Clintonowi, że chodziło mu tylko o seks — dodaje.

— Mnie powiedział, że świetnie obciągasz — przyznaję, marszcząc brwi.

Na policzki blondynki wpływa czerwony rumieniec, co dodaje jej jeszcze więcej uroku, jakby nie miała go wystarczająco dużo.

— Tego akurat nie wiem — odpowiada nieco śmielej. — Musisz zapytać Clintona.

Mimowolnie wybucham cichym śmiechem, równocześnie dziękując Simone cząstką mojej połamanej duszy za doprowadzenie mnie do lepszego samopoczucia. Wprawdzie nadal jestem zestresowana i szczerze wątpię, by to nieszczęsne uczucie opuściło mnie, dopóki Clinton nie wróci do pokoju z uspokajającym uśmiechem, ale nawet sztuczny chichot jest w tej sytuacji lepszy niż słone łzy.

— Na pewno nie chcesz nic do picia? — proponuje, wskazując na biurko, na którym leżą szklanki oraz kilka butelek pepsi i wody mineralnej.

— Może skuszę się na wodę — mruczę pod nosem i sięgam po wybrany przez siebie napój. W rzeczywistości znacznie bardziej mam ochotę wypić napój gazowany, jednak przy Simone i jej znakomitej sylwetce nie chcę wyjść na obżartucha.

Jednym haustem wypijam całą zawartość, jaka znalazła się w mojej szklance, po czym zaciskam ją w palcach. Obie — ja i długonoga blondynka — na raz odwracamy głowy, gdy drzwi otwierają się po raz wtóry dzisiejszego dnia. Clinton pojawia się wewnątrz z głęboką zmarszczką na czole, co wzbudza we mnie podejrzenia. Możliwe, że wyczuwa, iż się na niego gapię, bo skupia na mnie mocno zamyślone spojrzenie.

— I co? — dopytuję się. Może i nie chcę mieć z Reubenem nic do czynienia, ale wrodzona ciekawość pragnie przynajmniej dowiedzieć się, z czym miała związek ich niezwykle łagodna pogawędka. — O co chodziło?

Przez długą chwilę zadręcza mnie ciszą. Odpowiada, dopiero gdy usadawia się już naprzeciwko mnie na materacu i niespokojnie zerka na swoją dziewczynę.

— O nic — bąka oschle.

Nie jestem przekonana, że sprawa ta nie wymaga dalszego omówienia, ale skoro nie chce mi tego tłumaczyć, muszę przyjąć do wiadomości, iż najprawdopodobniej to po prostu nie moja sprawa. Doskonale wiem, że jeśli zostałabym tu jeszcze chwilę, z całą pewnością poczęłabym wypytywać go o wszystko, zatem znienacka podrywam się z krzesełka i chwytam za płaszcz.

— Na mnie już pora.

— Okej. Odprowadzisz ją, Simone? — prosi.

Dziewczyna bez chwili zawahania zgadza się, więc posłusznie kieruję się za nią na parter. Mojej uwadze nie umyka, iż tym razem, gdy przemieszczamy się do drzwi wyjściowych, prawie wszystkie oczy zwrócone są w naszą stronę. Nietrudno się dziwić, ja sama wpatrywałabym się w Simone, gdybym była facetem. 

— Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy miały okazję pogadać — oświadcza, kiedy już stoimy na chodniku.

— Miło by było — zgadzam się, posyłając jej delikatny uśmiech. Również się do mnie uśmiecha, a po krótkim pożegnaniu znika z powrotem w budynku bractwa, zatem udaję się na przystanek autobusowy.

Pół godziny później jestem w swoim pokoju i kładę się na łóżku, nie reagując na zaskakująco badawczy wzrok mojej współlokatorki. Moje myśli mimochodem powracają do ostatniej godziny i zawzięcie zastanawiam się, jak ja, do cholery jasnej, mam zapomnieć o Reubenie, jeśli ten co rusz pojawia się w moim życiu i na nowo roztrzaskuje pozostałe cząsteczki mojego serca i duszy.

 Moje myśli mimochodem powracają do ostatniej godziny i zawzięcie zastanawiam się, jak ja, do cholery jasnej, mam zapomnieć o Reubenie, jeśli ten co rusz pojawia się w moim życiu i na nowo roztrzaskuje pozostałe cząsteczki mojego serca i duszy

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

PIOSENKA: James Bay — Let It Go

Kolejny rozdział pojawi się dzisiaj wieczorem bądź po południu! ♥

Do napisania!

PonurakWhere stories live. Discover now