Rozdział siedemnasty

11.9K 588 121
                                    

PONIEDZIAŁEK, OSIEMNASTY WRZEŚNIA

Niedziela minęła równie szybko co sobota, ponieważ nie miałam sposobności do zadręczania się zachowaniem starszego brata z wyjątkiem momentów, kiedy zostawałam sama. A było ich zgoła niewiele. W związku z tym nieszczególnie cieszy mnie powrót na kampus, gdzie w mojej głowie znów mogą pojawiać się niesforne myśli, na dodatek w każdej chwili. Również nie cieszy mnie świadomość, że za piętnaście minut rozpoczyna się mój kolejny wykład — pomimo faktu, iż lubię się uczyć, doskonale wiem, że dzisiejszego dnia nie będę wystarczająco skupiona.

— Caroline! — Odwracam się na pięcie, słysząc nieopodal znajomy głos. Moim oczom ukazuje się Sheldon, truchtający w moją stronę z kwaśną miną, najpewniej przez niewygodę, jaką funduje mu naręcze podręczników. Gdy szczupły chłopak staje przede mną, bierze przynajmniej trzy głębokie wdechy, na co reaguję uśmiechem, poprawia okulary opadające mu na prosty nos, a dopiero potem ponownie się odzywa: — Strasznie szybko chodzisz — stwierdza z frustracją. — Ciężko za tobą nadążyć.

Wzruszam ramionami.

— To nie ja chodzę szybko, tylko ty wolno biegasz — odwracam kota ogonem i z rozbawieniem poklepuję Sheldona po brzuchu. — Przydałoby się zrzucić trochę ciałka, kochany.

Chłopak spycha moje dłonie z jego ciała, jednocześnie wywracając oczami.

— Możesz mówić, co tylko chcesz, ale w głębi duszy wiesz, że jestem facetem, którego pragną wszystkie kobiety — wychwala się, wskazując na mnie palcem. — Włącznie z tobą.

Parskam śmiechem.

— Chciałbyś. — Ruszam w stronę budynku, gdzie mam następne zajęcia, z rozciągniętymi radośnie ustami. Zerkam przez ramię na Sheldona, który właśnie poprawia już nadto rozmierzwione kosmyki. — Nie tknęłabym cię nawet kijem przez szmatę!

Spogląda na mnie chwacko, równocześnie dorównując mi kroku.

— Kij i szmata nie pokonają tumanu wesz, jaki mam ci do zaoferowania — oświadcza, wyszczerzając zęby, podczas gdy ja rozdziawiam usta w obrzydzeniu.

— Fuj! — Kręcę głową, mimo że naprawdę usiłuję powstrzymać śmiech. — Jesteś obleśny.

— Uczę się od najlepszych. — Zawadiacko szturcha mnie w bok.

Prycham z rozbawieniem, postanawiając nie kontynuować tej bezsensownej rozmowy. W ciszy człapiemy brukowanym chodnikiem do jednego z potężniejszych budynków. Sheldon ma zajęcia bardzo blisko, więc może pozwolić sobie na odprowadzenie mnie. Poznaliśmy się na początku semestru w sali wykładowej. Sprawiał wrażenie nadzwyczaj poukładanego i miłego chłopaka, zatem bez problemu się z nim zakolegowałam. Teraz staliśmy się dla siebie kimś więcej — powiedziałabym, że nawet przyjaciółmi. W końcu mogę powiedzieć mu wszystko, nie martwiąc się, czy sprzeda komuś moje sekrety bądź uzna mnie za skończoną wariatkę (co prawdopodobnie zdarzyłoby się podczas zwierzania się każdemu innemu człowiekowi). Jakby tego było mało, Sheldon nie patrzy na moje cycki! Przynajmniej kiedy rozmawiamy.

— Ogólnie to nie pamiętam, czy ci mówiłem, ale dowiedziałem się, o co chodziło z tym gościem, który był przebrany za kurczaka i wpadł na nasze zajęcia we wtorek — oznajmia znienacka. Nawet jeśli chciałabym zignorować jego słowa, wrodzona ciekawość nigdy by mi na to nie pozwoliła. Nastawiam więc ucha, z zafrasowaniem oczekując na ciąg dalszy. Sheldon najwyraźniej to spostrzega, bo na jego przystojną twarz wślizguje się uśmieszek. — Okazało się, że to sprawka jednego z bractw. — Dokładniej tego, do którego należy Clinton oraz jego wierny przyjaciel, pragnę dopowiedzieć. — Po prostu wyzwali chłopaka, który chciał dołączyć do ich bractwa, i musiał przez cały tydzień latać w tym idiotycznym stroju. A wpadł na naszej zajęcia, bo mu kazano.

PonurakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz