Rozdział pierwszy

34.1K 1.1K 686
                                    

Serdecznie witam w "The gloomy boy"!

Na wstępie chciałabym uprzedzić, że pisałam tę opowieść w 2018 roku, kiedy miałam jeszcze piętnaście lat, dlatego mogą występować błędy fabularne, logiczne i inne.

Wszystkich tych, których ów krótki wstęp nie zraził, zapraszam do czytania! ♥

Wszystkich tych, których ów krótki wstęp nie zraził, zapraszam do czytania! ♥

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

PONIEDZIAŁEK, JEDENASTY WRZEŚNIA

— Gdzie mam na ciebie czekać? — pytam, z westchnieniem zamykając za sobą drzwi pokoju, który dzielę z jedną dziewczyną studiującą sztukę.

Jestem tu dopiero od tygodnia, zatem trudno mi określić, czy zdołałam ją polubić przez ten krótki czas, ale z pewnością wydaje się być miłą i sympatyczną osobą. Z drugiej jednak strony interesuje się aktorstwem — nie zdziwiłabym się szczególnie, gdyby udało jej się wepchnąć mi już kilka kłamstewek.

— Właśnie wchodzę na basen, może tam? — sugeruje mój starszy brat. Po jego zirytowanym tonie domyślam się, że nie zamierza jeszcze długo ze mną rozmawiać.

Swawolnym krokiem ruszam w kierunku schodów.

— A nie możemy spotkać się do razu w kawiarni?

— Jeśli po mnie przyjdziesz, będziemy mieć więcej czasu na tę durną rozmowę, którą chcesz ze mną przeprowadzić — odzywa się oschle.

Wywracam oczami.

— Dobra, niech będzie — mamroczę, po czym bez słowa się rozłączam.

Chowam telefon do kieszeni dżinsów i zbiegam po stopniach, uparcie spoglądając pod nogi. W drodze mijam kilku studentów, którzy nie zaskarbiają sobie mojej uwagi, ale ja również niezbyt ich interesuję. Zdążyłam już przywyknąć do tego, że na kampusie każdy ma własne sprawy i załatwia je sam, a nieznajomi nie są czymś, na co warto byłoby choćby popatrzeć.

Na zewnątrz jest ciepło, dzięki czemu na moje usta pomalowane krwistoczerwoną szminką wkrada się uśmiech. Odkąd pamiętam, lubiłam lato i panującą wtedy atmosferę beztroski i radości, jaką niosły ze sobą śmiejące się dzieciaki. Kompletnie inaczej było podczas zimy — mimo że wszystkim podobał się śnieg za oknem, nikt szczególnie nie kwapił się, by wyjść na dwór i bliżej się z nim zaznajomić.

Wskakuję w autobus i sadowię się na jednym z foteli znajdujących się najbliżej wejścia, ciesząc się, że nie musiałam długo na niego czekać. Po kilku minutach zatrzymuje się przed rozległym budynkiem z widniejącym nad drzwiami napisem SWIMMING POOL. Mój przystanek.

Mile żegnam się z kierowcą przy kości, z którego w tak parny dzień pot spływa ciurkiem. Ma do cna przemoczoną koszulę i trochę nieprzyjemnie pachnie, ale nie śmiem mu o tym napomknąć. Patrzę, jak odjeżdża praktycznie pustym autobusem, a następnie mozolnie człapię w stronę budynku, gdzie Clinton postanowił spędzić następne czterdzieści minut.

PonurakWhere stories live. Discover now