Rozdział dwudziesty siódmy

11.5K 667 324
                                    

WTOREK, DWUDZIESTY SZÓSTY WRZEŚNIA

Ze spokojnego snu wybudzają mnie promienie słońca, wpadające do pokoju przez rozległe okno. Jęczę z rozeźleniem i przekręcam się na bok, jednak to ani trochę nie pomaga. Wiercę się na materacu jeszcze chwilę, aż w końcu wzdycham z żałością i mozolnie podnoszę się do pozycji siedzącej. Mrużę oczy, uważnie rozglądając się po pokoju, a potem zgarniam z komody telefon i zerkam na wyświetlacz. Jest nieco po ósmej i przez ułamek sekundy przeżywam zawał serca, ponieważ myślę, że zaspałam. Równie szybko uświadamiam sobie, iż przecież jest wtorek, a — co się z tym wiąże — mam dodatkową godzinę snu, ponieważ moje zajęcia rozpoczynają się o dziewiątej. A więc obudziłam się na czas, brawo ja!

Gramolę się na podłogę i popiskuję, gdy moje bose stopy stykają się z chłodnymi panelami. Podciągam materiał spodni w kratę nad biodra, a potem udaję się do koedukacyjnej łazienki, uprzednio chwytając przelotem ręcznik i szczoteczkę do zębów. W toalecie załatwiam swoje sprawy, a następnie biorę odświeżający prysznic. Po umyciu włosów ulubionym szamponem i nałożeniu oraz spłukaniu odżywki, owijam się ręcznikiem i staję przed lustrem, gdzie z kolei szoruję zęby. Przy okazji nieudolnie podśpiewuję ostatnio słyszaną w radiu piosenkę, która utkwiła mi w zakamarkach mózgu, jednocześnie będąc rozradowaną, że nikt nie słyszy jak fałszuję, bo, cóż, nikogo nie ma. Kilka minut później ponownie przemywam twarz, a później powracam do pokoju, myślami buszując w swojej szafie. Dzięki jakże przydatnemu oknu mogę dojść do wniosku, iż na zewnątrz jest ciepło, co sprawia, że na moje usta wkrada się uśmiech. Nareszcie będę mogła chwilę odpocząć od nieustannego wiatru i zziębniętego ciała, a rozkoszować się przyjemnym słoneczkiem. Raźnym, niezachwianym krokiem wtranżalam się do pokoju, jednak równie pospiesznie zastaję w bezruchu, zupełnie zaskoczona widokiem postaci siedzącej na moim łóżku. 

— Reuben — stwierdzam gorzko. — Co tu robisz?

Odwraca głowę z moją stronę, jego źrenice momentalnie się rozszerzają, a śnieżnobiałe zęby lądują na dolnej wardze. Przełykam głośno ślinę, nie bardzo wiedząc, co powinnam teraz zrobić. Najwłaściwszym pomysłem byłoby zapewne wygonienie Bennetta z pomieszczenia, jednak po jego hardym wyrazie twarzy nietrudno domyślić się, iż wcale nie przystanąłby na moją niegrzeczną propozycję.

— Przyszedłem, ee, żeby powiedzieć ci, że Clinton chce się z tobą spotkać. Uhm, jutro, kiedy tylko skończysz zajęcia — mówi nieco zachrypniętym głosem. Odchrząkuje. 

— Znowu? — wyrywa mi się. 

Chłopak pytająco unosi brew.

— Znowu przyszedłem czy znowu Clinton chce się z tobą spotkać? — docieka.

— Oba — wyznaję, niekoniecznie zgodnie z prawdą.

Uświadamiam sobie, że — po pierwsze, drzwi na korytarz wciąż są otwarte, więc je zamykam, i po drugie, nadal jestem tylko i wyłącznie w ręczniku, którego rąbek wetknęłam w rowek między piersiami. A intensywne spojrzenie Reubena wręcz rozbiera mnie żywcem, co wywołuje niezwykle mocne mrowienie pomiędzy moimi udami.

— Nie powinieneś być na zajęciach? — sugeruję z niewielką chrypką w głosie.

— Powinienem. — Wciąż gapi się na moje cycki. — Ale dziś robię sobie wolne.

— Nieważne — mamroczę pod nosem. — Dobra, to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia? 

— Zasadniczo tak.

PonurakWhere stories live. Discover now