Rozdział siódmy

13.6K 783 306
                                    

Zaledwie rok temu podczas zajęć z angielskiego, na które zawsze byłam przygotowana, ówczesny nauczyciel tego przedmiotu niespodziewanie wyciągnął kartki z nadrukowanymi zadaniami i rozdał je klasie. Byłam akurat w takiej grupie, gdzie wielu osobom nieszczególnie podobały się te zajęcia, zatem nie dziwne, że chłopak, który siedział w ławce za mną, nie był przygotowany na niezapowiedzianą kartkówkę w jakimkolwiek stopniu. Szeptem poprosił mnie o pomoc, a więc ukradkiem podawałam mu odpowiedzi na wszystkie pytania, będąc przekonana, że nauczyciel tego nie zauważa. Spodziewałam się znakomitej oceny, zatem łatwo wyobrazić sobie mój szok i złość, kiedy okazało się, iż załapałam najsłabszy stopień. Jednak wtedy nie byłam nawet w połowie tak zaskoczona i wściekła, jak jestem teraz, widząc przed sobą umięśnioną sylwetkę Bennetta.

— Nie mamy o czym rozmawiać — oznajmiam hardo, uprzednio stopując film na Netfliksie akurat w momencie, kiedy główni bohaterowie zaczynają się całować na masce samochodu. — Wczoraj powiedziałam wszystko.

Chłopak ignoruje moje słowa, wchodząc głębiej i zatrzaskując za sobą drzwi. Jest wyraźnie zirytowany, prawie tak mocno jak ja. Zupełnie nie raduje mnie jego widok w moim pokoju, a jeszcze bardziej denerwuje mnie świadomość, że widzi, jak wielki mam tu bałagan. Wprawdzie nienawidzę Reubena całym sercem, ale nieszczególnie chcę uświadamiać mu, iż jestem niechlujna.

— Nie spotkasz się jutro z Clintonem — stwierdza chłodno.

Prycham z rozzłoszczeniem.

— Nie ty decydujesz w tej sprawie.

— Odwołasz to spotkanie.

— Nie. 

Bennett zaciska szczękę, przez co na jego brodzie uwydatnia się szczecina, której wcześniej nie spostrzegłam. Palce zaczynają świerzbić mnie i muszę powstrzymywać się resztkami sił, by nie podejść do faceta i nie przejechać opuszkami po jego lekko zarośniętym policzku. Oczywiście to jego wina, od zawsze pociągali mnie faceci z delikatnym zarostem, a więc moje odczucia się uzasadnione.

— Słuchaj, Caroline... — Wzdycha głęboko i przysiada na skraju materaca Bijou, naprzeciwko mnie. Opiera łokcie na kolanach, tym samym pochylając się nieco do przodu. Jego brązowe tęczówki wodzą po moim ciele, ciasno okrytym kołdrą, a po moim kręgosłupie przebiegają ciarki. — Sam powiem mu o wszystkim. Musisz tylko dać mi chwilę, żeby uporać się z myślami, chcę sobie wszystko poukładać, zanim z nim porozmawiam. Okej?

Nieustannie wbija we mnie uporczywe spojrzenie, przez co już kilka sekund później moja hardość zaczyna słabnąć. Czy nie lepiej byłoby, gdyby to właśnie Reuben powiedział o wszystkim mojemu bratu? Zawsze mogłabym przecież powiedzieć, że nie miałam zielonego pojęcia o tej sytuacji, a więc Clinton nie winiłby mnie. Kurczę. Z drugiej jednak strony Bennett zawsze mógłby wyjawić mojemu bratu, czego byłam świadkiem, choćby przypadkiem. Wolałabym jakoś się przed tym zabezpieczyć.

— Chwila, skąd wiesz, że umówiłam się z Clintonem? — uprzytamniam sobie nagle, że wspomniał o tym całkiem niedawno.

Bennett wzrusza ramionami.

— Powiedział mi — mówi zwięźle.

— Och. — Marszczę brwi. — Mówicie sobie o wszystkim?

— Nie wiem, raczej tak — burczy. — Z chęcią powiedziałbym ci, na jakie tematy czasem schodzą nasze rozmowy, ale nie chciałbym zranić twojego wrażliwego serduszka — wyznaje z sarkazmem. — Twój braciszek wcale nie jest taki święty, jak myślisz.

Wywracam oczyma.

— Wcale nie uważam, że jest święty.

— Tak? — rzuca kpiąco.

PonurakWhere stories live. Discover now