Rozdział pięćdziesiąty

9.7K 559 81
                                    

PIĄTEK, TRZYNASTY PAŹDZIERNIKA

Poprzedni dzień upewnił mnie w przeświadczeniu, że zdecydowanie powinnam zaprzestać kontaktów z Reubenem, choćby nieumyślnych i przypadkowych. W związku z tym bez najmniejszego wysiłku można dociec, iż nie zamierzam pojawić się na imprezie w domu bractwa, która ma się rozpocząć, kiedy tylko słońce skryje się za horyzontem. Wstępnie zaplanowałam już sobie kilka absorbujących rozrywek na najbliższy wieczór, by przypadkiem nikomu nie udało się mnie wyciągnąć spod kołderki bądź wyrwać mi laptopa. Uściślając, mam apetyt na film romantyczny, przy którym będę mogła wylać wiadro łez i rozpaczać nad swoją nędzną dolą.

— I jak było? — zagaduje mnie Sheldon, moszcząc się, jak zwykle, po mojej prawej stronie w sali wykładowej. — Opowiadaj od początku.

Unoszę kpiąco brew, co tylko powiększa jego cwaniacki uśmieszek. Najwyraźniej nie wymigam się, mimo że w nieznacznym stopniu pragnę wspominać nienaturalnie krępującą sytuację, w jakiej się znalazłam.

— Jeśli chcesz wiedzieć, faktycznie było zabawnie. Cóż, przynajmniej w twoim mniemaniu. Ja miałam ochotę zwiać przez najbliższe okno — oznajmiam.

— Ho, nie powiem, zaciekawiasz mnie coraz bardziej.

Wywracam oczyma, po czym zaczynam mówić, chcąc mieć to już za sobą:

— Na początku zastałam Clintona i Simone podczas pocałunku, potem wpletli mnie w koszmarnie kompromitującą pogawędkę, podczas której zresztą poczęłam pleść bzdury — burczę na jednym wdechu i po skonsternowanej minie czarnowłosego chłopaka domyślam się, iż musi mocno się skoncentrować, by wyłapać pojedyncze słówka, które z prędkością błyskawicy opuszczają moje usta. — Jakby tego było mało, okazało się, że Simone wcale nie zachowuje się jak dziwka i, prawdę mówiąc, polubiłam ją. A, wspominałam już o tym, że Reuben zajrzał do naszego pokoju? — Kręci głową. — No to Reuben zajrzał do naszego pokoju.

Między nami zapanowuje niemiłosiernie długa chwila ciszy. Ciągnie się na tyle, bym po chwili postanowiła przekartkować zeszyt w poszukiwaniu nielicznych notatek z ostatnich zajęć.

— Czeeeej, co? — mamrocze chłopak. Ponownie odwracam się w jego stronę i posyłam mu czupurny uśmieszek. — Czy ty właśnie powiedziałaś, że spotkałaś Bennetta?

Wzdycham głęboko, tym samym próbując uzyskać więcej czasu do namysłu. W końcu nie tyle spotkałam Reubena, ile po prostu się na niego natknęłam. Prawdę mówiąc, nawet na niego nie spojrzałam, zatem ciężko nazwać to spotkaniem. Bardziej niechętnym naprzykrzeniem się.

— Właściwie nawet na niego nie spojrzałam — wyznaję, powtarzając jedno z kilku stwierdzeń powstałych w moich myślach. — To Clinton poszedł z nim porozmawiać.

— O czym? — ożywia się momentalnie, jednocześnie szerzej otwierając zielone ślepia.

— Nie wiem, nie powiedział mi. Krótko po tym incydencie wyszłam i tyle mnie tam było. Ale zdążyłam się już pozbierać i na nowo zapałać nienawiścią do wszystkich wokół, nie musisz się martwić — dodaję cierpko.

— Ta, w to nie wątpiłem ani przez chwilę — kwituje, znów racząc mnie uniesionymi kącikami ust.

Konwersujemy jeszcze przez chwilę, lecz kończymy, gdy profesor staje na deskach sceny w swoim kubraczku i siwych włosach, rozmierzwionych na czubku głowy. Zajęcia nie dłużą mi się już tak, jak jeszcze kilka dni temu, ponieważ chyba naprawdę nieco polepszył mi się humor. Oczywiście nie na tyle, by choćby znosić towarzystwo Reubena, gdyż to wciąż jest uciążliwe i wciąż, ku mojej rozpaczy, wzbudza we mnie feerię krzywdzących moją duszę i serce emocji.

PonurakWhere stories live. Discover now