18.

705 42 12
                                    

KYLO REN'S POV

Trzymałem dłonie na jej biodrach, by pomóc jej utrzymać równowagę na powierzchni. Miała zamknięte oczy, a jej długie rzęsy rzucały cień na piegowate policzki. Starała się być skupiona, ale uśmiech nie schodził z jej twarzy. U mnie także ciężko było go zetrzeć. Przywykła do mojego dotyku, a ja przyzwyczajałem się do dotykania. Miała rację, mówiąc, że to wszystko jest pokręcone. Jak najbardziej takie było, ale pomimo to, podobało mi się. Póki tu była. Póki nigdy nie puszczę.
Zatopiłem stopy w piasku dla stabilizacji. Usuwałem palec za palcem, by przekonać się czy opanowała już unoszenie na wodzie.
Przez moment myślałem, że się topi, ale sądząc po jej wniebowziętej minie, widziałem, że robi to specjalnie.
Zanurzyłem się więc w odmęty wód, gdzie jedynym źródłem światła była dla nas blada poświata księżyca. I całowałem ją, aż do utraty tchu. I całowałbym do mojego ostatniego oddechu, dopóki nie wyzionąłbym ducha.

****

Po kilkugodzinnym treningu, spędzonym w błogiej ciszy, przepełnionym słodkimi pocałunkami, otuleni w objęcia nocnego morza, dyskretnie chłostani ostrymi, jak brzytwa falami, korzystając z każdej okazji by spleść nasze dłonie, a wreszcie wycieńczeni padliśmy na zimny, suchy piach.
Chciałem, by chwila, kiedy nasze oddechy się zrównały, trwała wiecznie.
"Jestem zmęczona" szepnęła wprost do mojej głowy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Pochyliłem się nad jej sennym ciałem i zgarniając je w swoje ramiona, wstałem bez słowa. Położyła swą chłodną dłoń na moim wrzącym karku. Odpłynęła. Położyłem ją na materacu w chacie, a kiedy decydowałem się odejść, złapała mnie za dłoń, szepcząc:
- Zostań.
- Ale...
- Proszę.
Usiadłem więc cholernie przerażony, nie wiedząc co począć w takiej sytuacji. Wycofać się? Już za późno. Nie miałem wyboru. Położyłem się niezdarnie. Odwróciła się do mnie plecami, a instynkt podpowiedział mi, że to jest właśnie moment, w którym powinienem ją przytulić. Mocno wciągnęła powietrze, podczas gdy mój oddech był płytki, praktycznie niesłyszalny, tak jakby mnie tam nie było. Ale ja chciałem tam być. Wyobcowanie winno pójść w niepamięć już wieki temu. Wziąłem więc głęboki i głośny oddech i wypuściłem go w jej włosy. Zachichotała cicho.
- Tak bardzo się denerwujesz? - zapytała.
- A ty? - odpowiedziałem pytaniem.
Ścisnęła mnie za rękę. Jej paznokcie wbijały mi się w skórę. Nie sprawiało mi to bólu. Możliwe było również, że żyłem w zakłamaniu i wydawało mi się, że wszystko co wychodziło z jej strony było po prostu dobre, wręcz niemożliwe do powodowania krzywdy.
- Po prostu... Fizyczna bliskość wydaje się łatwiejsza do stworzenia, niż ta psychiczna.
- Mówiąc to masz na myśli...? - zaniepokoiła się.
- Chodzi o to, że kiedy rozmawialiśmy... Wiesz, na samym początku, kiedy wszystko było jasne i nasze strony były głośno i wyraźnie określone, wtedy... - zacinałem się.
- Łatwiej było ci ze mną rozmawiać? - dokończyła, bawiąc się moimi palcami.
- Tak. - przyznałem z ulgą.
- Boisz się niewiedzy. Ale, Ben, ja... - odwróciła się twarzą do mnie. - Ja mam tak samo. Czasem nie wiem co robić. Mam w głowie tyle pytań, ale zero pomysłu na to jak się odezwać, żebym nie trafiła w twój czuły punkt. Czasem...
- Po prostu łatwiej kogoś pocałować, niż cokolwiek powiedzieć.
Przytaknęła nieśmiało.
- Słowa nie przychodzą lekko, ale cisza nie może nas zabić. - stwierdziłem pewnie, też sam przed sobą. - Tyle rzeczy nie zdołało. Pomyśl ile musieliśmy zrobić, żeby być tu gdzie teraz. Tu, gdzie mam wrażenie, że jestem odmienionym człowiekiem, bo czuję, że w ogóle istnieję. Bo, bo jestem sobą.
Uśmiech rozjaśnił jej twarz. Musnęła swymi jedwabnymi palcami mój chropowaty policzek.
- Teraz, u twojego boku, wreszcie czuję się wolny. - po chwili namysłu, dodałem: - Moglibyśmy tu zostać. Razem. Z dala od tego wszystkiego. Przecież bez nas nie ma wojny.  - Byłem dziwacznie ożywiony. Pewnie  oczy zaświeciły mi się szaleńczym blaskiem, bo Rey zdziwiły moje słowa. Zresztą co ja sobie wyobrażałem, skoro to ona sama wcześniej wyrażała potrzebę, by wrócić do walki i poprowadzić Ruch Oporu do zwycięstwa.
- Mylisz się. Bez nas czy z nami, wojna trwa dalej. Nasz pobyt tutaj... Życie na tej wyspie byłoby po prostu samolubne.
Milczałem. Nie miałem nic do powiedzenia. Spuściłem głowę, powolnie żując wargę.
- Lecz z drugiej strony... - zawahała się. - Co jeśli...
Spojrzałem na nią zdezorientowany.
- Co jeśli cię stracę?
Przeszył mnie szok w swej najczystszej postaci.
- Tak, dobrze słyszałeś, Ben. Ja...  - głos jej się załamał. Wydawała się zrezygnowana, jakby przegrana. - Nie mogę cię stracić.
- Rey...
Z jej policzków spływały srebrne, od bladego blasku księżyca, łzy.
- Tym razem wybiorę właściwą stronę. Tym razem wszystko naprawię.
- Obiecujesz? - załkała.
- Obiecuję. - ucałowałem jej drobną dłoń, krążąc kółka po jej skórze.
- Co to? - spytała po chwili, gdy w jej włosy wsunąłem kwiat o niebieskiej, cienkiej łodyżce i intensywnie pomarańczowych płatkach, które chwila moment i rozprzestrzeniły swój słodki zapach po chatce.
- Promyk nadziei. Za to, że od początku go dla mnie miałaś.
- I będę miała. Zawsze.

Feel me || Reylo [Zawieszone]Where stories live. Discover now