4.

781 64 8
                                    

KYLO REN'S POV

Z zewnątrz statek Snoke'a przypominał drapieżne morskie zwierzę, które właśnie pożerało naszą lądującą w jego środku, kapsułę. Za to we wnętrzu, roiło się od ustawionych w szeregu szturmowców i żołnierzy z wyższymi stanowiskami stojącymi na baczność, w ciemnych mundurach. Przebrany w swój rozpoznawalny strój, bez słowa pożegnania od Huxa, poszedłem wśród rzędów obszernej armii, za poleceniem Najwyższego Przywódcy, kierując się do jego komnaty. Po przejściu zawiłymi korytarzami i krótkim przejazdem windą, wreszcie stanąłem przed jego obliczem, dla niego przejrzysty, niczym otwarta księga. Wokół tronu, stali odziani w czerwone szaty - pretorianie. Wysocy, silni i wyszkoleni obrońcy życia Wodza.
- Kylo Renie, mistrzu Zakonu Ren, witam w moich progach. Tutaj, nastąpi koniec twego wieloletniego treningu, tutaj poznasz tajniki potęgi Ciemnej Strony Mocy! Tutaj zostaniesz wystawiony na najwyższą próbę. - powiedział podniośle, podkreślając dobitnie każde wypowiedziane słowo.
- Jestem gotowy, mistrzu. - upadłem przed jego majestatem.
- Jesteś tego pewien? - zagroził pytaniem.
- Tak, ja...
- Jesteś pewien, że zabójstwo własnego ojca...
- Han Solo nic dla mnie nie znaczy. Zrobiłem wszystko o, co mnie prosiłeś. Nie zawahałem się stojąc przed wyborem... - przerwałem mu wpół zdania.
- KŁAMSTWA! - wykrzyczał, zrywając się z miejsca. Zadrżałem na dźwięk jego głosu. - Poza tym jest jeszcze ta dziewczyna.
- Jaka dziewczyna?
- Nie żartuj sobie ze mnie. Doskonale wiesz, o kogo chodzi. O dziewczynę, która bez żadnego treningu, najmniejszej wiedzy o Mocy; dziewczynę, która nigdy nie trzymała miecza świetlnego w dłoni, pokonała ciebie, zostawiając bliznę, jako dowód twej sromotnej porażki. A oboje wiemy, że ta skaza nie pozostała jedynie na twej twarzy.
Wbiłem wzrok w podłogę. Pozostałem bez słów, bo wiedziałem, że ma rację, a on znając każdą mą myśl wiedział, że zdaję sobie z tego sprawę.
- Najwyższy Przywódco, jestem gotów zmierzyć się z ostatnim testem. Jestem gotów zakończyć swój trening.
- Ściągnij tą żałosną maskę.
Hełm zasyczał, gdy zsuwałem go z głowy. Czułem wstyd, jakbym został upokorzony. Tyle że nie przed innymi, ale przed samym sobą.
- Jesteś rozbity bardziej, niż kiedykolwiek. Twe uczucia to istny chaos. Czuję w tobie brak równowagi, rozdarcie pomiędzy Ciemną, a Jasną Stroną Mocy. Kiedy tu przybyłeś po raz pierwszy, byłem pewien twojej potęgi, przecież to krew największego mistrza Sithów w dziejach galaktyki - Dartha Vadera, pierwszego z rodu Skywalkerów, myślałem. Teraz widzę w tobie zbyt wiele Solo. Widzę w tobie jedynie niezdecydowane dziecko, które nieustannie trzeba prowadzić za rączkę, które...
Wystarczy. Prosiłem w duchu. Czułem się, niczym stojący nad krawędzią. Z tą różnicą, że tej krawędzi wcale nie było.
- Jest słabe.
Przyjąłem jego słowa ze stoickim spokojem, choć me wnętrze burzyło się z każdą sekundą.
- Dalej boli? - spytał nagle ze słyszalnym poczuciem satysfakcji.
- Nie. - skłamałem.
- Nie? - wypuścił z siebie niski, krótki śmiech, po czym nachylił się i z pretensją dopowiedział: - Kiedy się nauczysz, Ren? Znam każdą twoją myśl. Teraz idź. Może trening uspokoi twoje nerwy.
Zacisnąłem dłoń w skórzanej rękawicy i z trudem odpowiedziałem:
- Tak, Wodzu.
Wstałem z kolan i pewnym krokiem wróciłem do windy. Nigdy wcześniej tak szybko nie chciałem wrócić, a nigdy nie trwało to tak długo. Odetchnąłem z ulgą za zamkniętymi drzwiami. Białe światła jakby stawiały mnie w reflektorach. Czułem się bezustannie obserwowany. Każda moja myśl była nadzorowana. Pewnie nawet teraz. Spojrzałem na mój hełm. Ogarnęła mnie fala nienawiści. Muszę dać upust przeszłości. Wziąłem głęboki oddech i zamachnąwszy się roztrzaskałem ją. Jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze... To już nie była maska. To tylko jakieś porzucone odłamki bez znaczenia. Drzwi zasyczały, a w ich progu znikąd wyłonił się generał Hux z krwawiącą szramą na brodzie, ramię w ramię z kapitanem Phasmą. Zmrużyłem oczy w podejrzeniu.
- Co, Ren? - warknął rudzielec.
Milczałem. Nie spodziewałem się jego dziwnej reakcji na moją obecność. Zignorowałem ją i pchnąwszy jego ramię moim, ruszyłem w stronę sali treningowej. Ledwo co wszedłem i usiadłem na ławce, padłem już przed rozpoczęciem ćwiczeń. Nie ze zmęczenia. Nie chciałem tego przyznawać, ale...
- Chewie, włącz hipernapęd. - zerwałem się z miejsca, obróciwszy się wokół, aktywując miecz. To ona. To ta dziewczyna.
- Przepraszam, sir Kylo Ren, a-ale przyszedłem przekazać informacje o... - do pomieszczenia wparował jakiś podoficer.
- Tak? - wyłączyłem miecz, wciąż będąc czujnym.
- Namierzyliśmy statek Ruchu Oporu. E-ewakuowali się z ostrzału ich bazy na D'Qar i teraz kierują się w-w stronę bezpieczeństwa. Zapewne chcą aktywować h-hipernapęd.
- A dziewczyna? Jest tam?
- Dziewczyna? Jaka dziewczyna?
- To ja tu zadaję pytania.
- T-tak, sir. Przepraszam. - ukłonił się. - J-jeden z pilotów zniszczył naszą najsilniejszą broń. Zostaliśmy z niczym.
- Z niczym? Mamy żołnierzy, armię, statki. Generał Hux niczego nie zarządził?
- Najwyższy Wódz jest niepewny jego kompetencji, a-ale generał polecił wysłanie eskadry na zewnątrz i ostrzelenie ich statku.
- Dołączę do niej. Wyjdź.
Chłopak pokiwał głową i podążył za moim poleceniem.
Czy ja mam jakieś urojenia? Oszalałem? Może walnąłem się w głowę, wtedy na Starkillerze? Byłem zdezorientowany, ale wiedziałem, że muszę teraz lecieć. Czułem, że muszę. Wstałem i kilka minut później doszedłem do hangaru. Zabiegani ludzie, nagle na mój widok albo przystawali albo szli jeszcze szybciej, żeby zejść mi z oczu. Każdy jednak oddawał mi szacunek, a to, że wzbudzałem w nich strach, tylko pieściło moją pewność siebie.
Wsiadłem do mego osobistego Tie-Fightera i wraz z resztą wystartowałem. Nad naszym statkiem wciąż unosił się dym ze szkód i bombardowań zadanych ze strony naszych wrogów. Nie mogliśmy zostawić tego bez odzewu. Ich myśliwce powinny stanąć przeciwko naszym i równie groźnie atakować, ale zanim się to stało, podleciałem w stronę ich hangaru i podkręcając statek, wystrzeliłem parę strzałów, które puściły z dymem wszystkie ich zasoby lotnicze. Zostali z niczym. Teraz nie mają, jak się obronić. Zostało tylko zabicie Generał. Generał Lei Organy. Mojej matki. Przełknąłem ślinę, stanąwszy przed oszklonym dziobem statku, zatrzymując palec przed przyciskiem wystrzeliwującym wielki pocisk, który rozdrobniłby go w drobny mak. Chciałem tego? Czy naprawdę...? "Ben, nie rób tego, proszę" odezwała się w mojej głowie kobieta. "Mamo?" Nie zrobiłem tego, ale ktoś się nie zawahał, ktoś strzelił, ktoś zabił moją matkę. To niemożliwe, ona nie może być. Nie. Ona musi być martwa. Otrząsnąłem się, oszołomiony tym, co się stało. Część mnie wciąż wierzyła, że jest szansa, że wciąż żyje. Ta część mnie nie powinna istnieć.

----------

Zostawcie coś po sobie! Gwiazdki i komentarze mile widziane! To dla Was jedynie parę sekund, a mi daję silną motywację, żeby pisać dalej! <3


Zapraszam także do czytania innych opowiadań mojego autorstwa! Od kryminałów, przez dramaty, sci-fi, superbohaterów, aż po amatorską poezję!

Feel me || Reylo [Zawieszone]Where stories live. Discover now