16.

613 48 8
                                    

KYLO REN'S POV

Spędziłem całą noc pod gołym niebem. Spędziłem, bo nie zmrużyłem oka na ułamek sekundy. Myślałem tylko o niej. Rzeźbiłem jej twarz w gwiazdozbiorach. Choć żaden z nich, który z trudem "odzwierciedlał" jej wizerunek, nie robił tego dostatecznie dobrze.
Desperacko pragnąłem jej obecności. Uspokajała mnie. Uciszała najgorsze z myśli. Znała lekarstwo na moją własną truciznę. Ale nie chciałem jej budzić. Pewnie od dawna już słodko śpi, zanurzona w krainie snów. Jakim byłbym człowiekiem niszcząc jej nastrój? Właśnie... Jakim człowiekiem byłem, aby niszczyć na mojej drodze wszystko co spokojne i niewinne. Wszystko co w jakiś sposób szkodziło wyłącznie mi. I Snoke'owi oczywiście. Rzuciłem kamieniem w dal. Cholera z nim. To on mnie zatruł swoją pokręconą ideą pokoju na świecie. Dyktaturą, która miała zawładnąć słabymi. Polityką, mająca na celu doszczętnie zmiażdżyć pozostałości demokracji. A może to po prostu ja byłem popieprzony w każdy możliwy sposób, a on tylko mi to uzmysłowił? Nie mogłem dłużej leżeć. Nigdy nie miałem w nawyku spać. Nie dlatego, że nie chciałem. Po prostu nie mogłem. "W nocy zdesperowana, żeby usnąć." Ciekawe czy ona dalej meczy się z bezsennością. Jako że nasza telepatyczna więź nie została zerwana mogłem do niej zajrzeć. Ale tego nie zrobiłem.
Zamiast tego postanowiłem wziąć się za pracę.
Zakasałem białe rękawy luźnej koszuli. Od dawna nie miałem okazji takiej nosić. Belki pozostawione na boku, ułożyłem w rządku, wymierzyłem, ustabilizowałem i końcowo, związałem grubym sznurem. W ten sposób utworzyłem pierwszą ścianę. Gdy to robiłem, przypominały mi się lata dzieciństwa. Chewbacca często zabierał mnie na targ, gdzie z reguły mieszkańcy naprawiali zepsute roboty na zamówienie i pokazywali, jak budować fortyfikacje w razie niebezpieczeństwa. Wtedy nie było jeszcze wojny. Rodzice też gdzieś się zgubili.
Otarłem rękawem pot. Spojrzawszy w górę widziałem, jak upływa czas, na co żywym dowodem był przemieszczający się nieboskłon.
Za parę godzin nastanie świt, a Rey wybudzi się ze snu. Nie chciałem, więc marnować czasu, ale 
powieki same mi się zamykały, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Po całym dniu i nocy pracy, wydawało się, jakby kości zamiast twardymi, stały się kruche. Ważnym jednak dla mnie zadaniem było ukończenie postawionego przed sobą celu.
Zdołałem jeszcze utworzyć drugą ścianę, zanim padłem ze zmęczenia i pierwszy raz od wielu dni zaznałem odrobiny snu.

*******

O świcie, zerwałem się szybko, jeszcze zanim moje ciało zdążyło się należycie wybudzić. Wiatr wiał niezwykle mocno, a wyspa parowała kremowymi obłokami, zakrywając niebo. Nie poruszała się po niej choćby jedna żywa dusza. Kapłanki gdzieś zniknęły, a jakby razem z nimi małe irytujące istotki też postanowiły się ukryć. U brzegu morza opłukałem twarz wodą i zebrałem kilka wyjątkowo wielkich muszli. Niestety każda z nich miała albo postrzępione brzegi albo łamała się w rękach. Może byłem za mało delikatny, lecz tak czy inaczej zrezygnowałem ze żmudnych poszukiwań tej idealnej i wpatrywałem się w nieskończoną budowlę. Wyglądała inaczej, niż wcześniej. Tamta była bardziej, jak z gliny. Kamienista, zimna. Zaś ta... Ta była ciepła. Drewno nadawało jej kształtu, dawało duszę. Była też większa. Te małe stworki pewnie w ogóle nie rozważały noszenia takiego ciężkiego drewna, a co dopiero go rąbania. Zapewne Luke i tak pomagał im w naprawach. Luke... Przepraszam. Pomimo narastającej w moim sercu nostalgii, pocieszała mnie sama myśl o tym, że może jeszcze kiedyś znajdziemy się sam na sam z Rey w jednej z takiej chat, trzymając się za ręce przez choćby tylko te parę sekund. Tym razem mój wuj nie będzie już raczej stanowił żadnej przeszkody. Jakkolwiek źle by to brzmiało... Tak czy inaczej, to wspomnienie motywowało mnie do dalszej i cięższej pracy. Nie zdawałem sobie jednak jeszcze sprawy z tego, że zasłona nocy i milczenia, była wtedy dla mnie ulotnym błogosławieństwem, które niestety nie miało zamiaru trwać wiecznie. Dopiero, gdy zobaczyłem, jak Rey leniwie wychodzi z progu swego domku, rozciągając swe lekko napięte mięśnie, których oliwkowy kolor przysłaniał resztę widoku, a rozczochrane włosy wyglądały, jak utkane ze złotych nici, poczułem potrzebę natychmiastowej ucieczki. I to jak najdalej.
- Hej. - powiedziała do mnie nieśmiało, a ja nie odważywszy się na jakąkolwiek sensowną odpowiedź, zdecydowałem się na marną imitację machania, po czym bez słowa wycofałem się. Bądźmy szczerzy- uciekłem. Co gorsza później mierzyłem czas, tępo wpatrując się w przemieszczające się słońce, w dodatku siedząc gdzieś w krzakach. Bezsensownie błądząc, żeby na nią nie wpaść. Jak kompletny idiota. Ale tak właściwie to czemu? Poprzednia noc była najlepszą jaką miałem w ciągu ostatnich lat, jak nie najlepszą w całym moim marnym życiu. Być może miałem nieodparte wrażenie, że możliwości jakie dawała nam osłona mroku była bardziej kusząca, niż uroki dnia, lecz pomimo to zachowałem się, jak ostatni dureń, kiedy zabrakło mi języka w gębie. Mi, dowódcy Pierwszego Porządku, Mistrzowi Zakonu Ren. Mi, który doprowadzi do zmartwychwstania p...
- Ben? - zapytał cichy głosik za mną. - Wszystko w porządku? Zginąłeś od ostatnich paru godzin i zaczęłam się niepokoić.
Martwiła się o mnie? Ona. O mnie...
Jej twarz stawała się coraz to bardziej czerwona, im dłużej się we mnie wpatrywała. Głos najwidoczniej ochrypł, bo zanim ponownie coś powiedziała, musiała odchrząknąć.
- To ja... Zostawię cię samego. - Poprawiła szybko opadający jej do oczu kosmyk włosów i na jeszcze jeden krotki, a jednak niezręczny moment, złapała się za ramię w oczekiwaniu na moją reakcję.
Chciałem zareagować, ale czułem się skrępowany, a powietrze było zagęszczone wszechobecnymi emocjami. Oplotła swoją dłoń wokół swojej szczupłej szyi i prawie natychmiast pozostawiła już bez słowa.
Gdy Rey się oddaliła głęboko odetchnąłem. Nie z ulgi, ale z rozczarowania, które wobec siebie odczuwałem. Szepnąłem tylko pod nosem jej słodkie imię i drapiąc się po karku, wróciłem do roboty, która sprawiała wrażenie niekończącej się. Szukałem jej dyskretnie wzrokiem, kiedy przenosiłem gałęzie. Wypatrywałem jej drobnej twarzyczki gdzieś w oddali, gdy "przypadkiem" przechodziłem, by szukać nieistniejących narzędzi. Nie poprzestałem na tym i bacznie obserwowałem okolicę, kiedy kończyłem ściany domku. Po jakimś czasie zaczęła doskwierać mi ogromna samotność. Nawet nie doskwierać, ale ssać od środka, niczym odpalony odkurzacz. Pojawiały się wyrzuty sumienia; a to, że powinienem coś powiedzieć albo ją zatrzymać. Musiałem jej to wynagrodzić. Gardzę sobą za to tchórzliwe zachowanie. Ocknij się, Ren. Znaczy... Ben. Nie bądź zimny. Znajdź w sobie ciepło...Tymczasem czekałem. Słońce zaczynało chylić się ku horyzoncie, a po niej wciąż nie było, ani śladu. Wreszcie dobitnie odchrząknąłem, poprawiłem włosy i wygładziłem strój. Nie mogłem dłużej nic nie robić. Musiałem ją znaleźć. A na wszelki wypadek wziąłem miecz.
- Hej ty!

Odwróciłem się w stronę wody. I wtedy ją ujrzałem. Praktycznie półnagą. Zakrztusiłem się. Nawet nie miałem pojęcia czym. 

- Myślałam, że miałeś mnie nauczyć pływać!

----------

Zostawcie coś po sobie! Gwiazdki i komentarze mile widziane! To dla Was jedynie parę sekund, a mi daję silną motywację, żeby pisać dalej! <3


Zapraszam także do czytania innych opowiadań mojego autorstwa! Od kryminałów, przez dramaty, sci-fi, superbohaterów, aż po amatorską poezję!

Feel me || Reylo [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz