10.

764 51 2
                                    

Witam w Nowym Roku 2018!
Dziękuję za 1000 wyświetleń i gwiazdek, o których nawet nie pomyślałam, by zamarzyć. Jesteście kochani <3

Wattpad wciąż szwankuje, a ja od kilku dobrych dni nie mogę udostępnić rozdziału ;-;

KYLO REN'S POV

Spodziewałem się jej. Odkąd się wyłączyła czułem każdą jej emocję. Przeszywał ją gniew, wylewała się z niej niepewność, a promieniowała determinacja, a teraz z jej twarzy spływały łzy. Siedziała skulona w jak mniemam, jakimś zaciszu. Wyglądała na rozbitą. Nawet jej fryzura; trzy koki, gdzieś zniknęła.

- Rey. - dałem jej znać, że jestem tuż obok.

- Oh, to ty. - wyłoniła swą głowę spomiędzy kolan. Kosmyki włosów przyczepiły się jej do zaróżowionych policzków. - Nie bałam się, wiedziałam, że nie jestem tam bez przyczyny. Tak blisko poznania odpowiedzi na pytania. Na próżno.
Nie wiedziałem o co jej chodzi. Dostrzegłem jednak jej rozedrgane ciało i gęsią skórkę, która je pokrywała. Stanąłem przed nią. Spojrzała w górę, ale nie z byka, jak zwykle to robiła. Ściągnąłem moją pelerynę i okryłem nią jej ramiona. Wyglądała na zaskoczoną, ale nie przerażoną. Usiadłem naprzeciw niej. Nasz kontakt wzrokowy trwał.
- Nigdy nie czułam się tak samotna. - szepnęła, spuszczając głowę.

- Nie jesteś sama. - powiedziałem, zamiast pomyśleć.

- Ty też. Nie jest za późno.

Jeszcze niedawno żywiłem nadzieję na odnalezienie lokalizacji Luke'a, ale teraz, gdy w jej niewinnych oczach odbijały się iskierki i jej nieskazitelna dłoń znalazła się tak blisko mnie i sama ona była na wyciągnięcie ręki, nie mogłem się oprzeć i ściągnąłem rękawice. W wolnym tempie przywarłem swymi palcami do niej. Czułem to niewytłumaczalne uczucie. Jej klatka piersiowa poruszała się nerwowo. Podobnie, jak moja. Jakby przyciąganie. Oddałem się mu. Ona również. Jakbyśmy stali się jednością. Zobaczyłem jej rodziców. Zaniedbanego ojca, który zapomniał w jakim celu istnieje woda, ale pamiętał cenę alkoholu za który sprzedał swoją rodzoną córkę. I ta matka, zapatrzona w kasynową ruletkę tak bardzo, że w jej tęczówkach odbijały się kolorowe liczby. To nie tego oczekiwała. To nie oparcie, którego tak potrzebowała. I wtedy ujrzałem ją owianą ciemnymi barwami, z groźnym spojrzeniem i rozwianymi włosami. Poskromiała wrogów jednego za drugim, posługując się diabelską, dwustronną klingą. Podbijała planety, a ludzie padali jej do stóp. Tę niebiańską harmonię, zniszczył Luke, który widząc nas razem ze złości zniszczył całe otoczenie i zerwał nasze połączenie. Samotny, bez jej kojącej obecności, trzymałem dłoń w powietrzu. Obejrzałem się wokół za nią, ale- co ja sobie wyobrażałem? Komu uwierzy w sprawie tej szczególnej nocy w akademii? Mnie, potworowi w masce czy przedstawicielowi tej właściwej strony? Jej przyjaciołom zostało zaledwie parę godzin, więc wkrótce, nie ważne w jakich okolicznościach nasze nasze spotkanie było nieuniknione.
Postanowiłem dokonać ostatnich oględzin owoców pracy Pierwszego Porządku. Generał Hux ćwiczył swą przemowę motywacyjną, a kapitan Phasma dopilnowywała ćwiczeń nowego oddziału szturmowców. Gdybym tylko miał pod sobą armię władających Mocą. Rycerze Ren dalej nie ukończyli podstawowych treningów pod okiem Snoke'a. Sam czasem traciłem wiarę w to, że jeszcze w ogóle istnieją. Połóżyłem się, marząc chociaż o chwili snu.
- Ben? - szepnęła właścicielka delikatnego głosu. To sen? - Ben? - powtórzyła nachalnie dziewczyna. Rozwarłem oczy, by zobaczyć jej postać. Była cała mokra. - Oh, obudziłam cię? Lepiej już pójdę. Przepraszam.
- Nie, Rey. Zostań.
- Przyjadę do ciebie. Obiecuję, Ben.
- Poczekaj.
Już miała odchodzić, ale odwróciła się.
- Tak?
- Wierzysz mu?
Uśmiechnęła się.
- Wierzę tobie.
Zanim zdążyłem sięgnąć po jej dłoń, zniknęła. Chwila, przyjedzie po mnie? Rey! Krzyknąłem rozpaczliwe w myśli. Bez odpowiedzi. Przecież się tego spodziewałem; jej przeznaczeniem jest stanąć u mojego boku. Poza tym ciężko ostatnio odróżnić jawę od snu.
Nie mogłem jednak po prostu spać, kiedy losy galaktyki spoczywały na moich barkach. Pozostały raptem trzy godziny na kulminację zdarzeń sprzed ostatnich miesięcy. A Rey lada moment miała się pojawić w naszej bazie. Co ona do diaska sobie wyobraża?
Zawiadomienie o zbliżającej się kapsule ratunkowej, przyszło szybciej, niż tego oczekiwałem. Szybciej niż pilna prośba Snoke'a o audiencje z dziewczyną. Może przejrzał na oczy i dostrzegł jej potencjał? Zjechałem windą do głównego hangaru, gdzie na mój widok szturmowce ustawili się w zwarty szyk, tym samym oddając mi respekt. Pewien jestem, że Hux teraz zmywa łzy ze swej twarzy, na ten widok. Pomimo ogólnego rozgardiaszu, dla mnie wszystko było jasne. A raczej jedna sprawa, która właśnie leżała tuż przede mną z szeroko rozwartymi oczyma i rozchylonymi ustami.
Dzieląca nas szyba zasyczała, otwierając się na oścież. Miałem nieodpartą ochotę podać jej pomocną dłoń, ale przy tylu świadkach, a nawet przy samym sobie, nie działałbym według kodeksu, pomagając swojemu wrogowi. Czy była naprawdę tylko tym?
Bez słowa poprowadziłem ją w stronę windy, najpierw pozwalając wyżej postswionemu szturmowcowi założyć jej kajdanki. Niepewnie spojrzała na mnie spod rzęs, gdy drzwi zamknęły się.
- Powtórka z rozrywki? Znowu przeprowadzisz przesłuchanie i zrobisz mi bałagan w głowie?
- Jako kreatura w masce?
- Jej już nie ma. - spojrzałem na nią, wlepiała we mnie swoje oczy przepełnione niewinną nadzieją. - Nie musisz tego robić, Ben. Czuję w tobie konflikt. Wyniszcza cię od środka. - podeszła bliżej. Po raz pierwszy poczułem jej zapach; delikatny, ale pomimo to potrafił omamić mój umysł. - Kiedy dotknęłam twej dłoni... - ujęła ją, na co moje ciało zareagowało inaczej, niż bym się tego spodziewał. - Zobaczyłam twoją przyszłość. Nie upadniesz przed Snoke'iem. Przemienisz się. A ja ci w tym pomogę.
- Ja też widziałem twoją przyszłość; gdy nadejdzie właściwy moment, staniesz przy moim boku.
Puściła moją dłoń, a nadzieja wyparowała z jej oczu, dając szansę niewyobrażalnemu smutku. Była zawiedziona. A ja bez jej dotyku czułem się dziwnie pusty. Odwróciła się do mnie plecami z podniesioną głową, wchodząc do komnaty Snoke'a.
- Ah, dziewczyna, o której tyle słyszałem! O Mocy tak wielkiej, że pewien byłem, że pochodzi z rodu Skywalkerów. Lecz myliłem się. Ta Moc narodziła się, tkwi w tobie. Rośnie wraz z siłą Kylo Rena. Podejdź bliżej, dziecię. Chcę ci się przyjrzeć.
Nie widziałem jej wyrazu twarzy, ale czułem jak jej nienawiść kłuje w serce nawet i mnie. Ani drgnęła. - Uparte dziecko. - przyciągnął ją do siebie, nawet nie kiwając palcem. - Jest w tobie tyle ten ślepej nadziei. - mówił, dotykając jej drobnej twarzyczki swoimi potwornymi szponami. - Jak możesz być tak naiwna, by wierzyć, że uda ci się go zmienić? - wybuchnął śmiechem. - Myślisz, że nie wiem o waszej więzi, co? Że to wasz mały sekret. Ale to ja połączyłem wasze umysły.
Doznałem szoku. Czemu miałby to robić? Widziałem zaś, jak Rey używa Mocy, by zaatakować Wodza. Nie przeszkodziłem jej, udając ślepca. Poza tym i tak poległa, dostając krzyżową rękojeścią po głowie. - Głupiaś. Wpierw pokonasz mnie, uratujesz przyjaciół i przekabacisz mojego ucznia na swoją stronę?! Co jeszcze? Wybudujecie sobie domek, zasadzicie kwiatuszki i będziecie żyli długo i szczęśliwie? Tak ślepa. Przez tę wiarę. Luke też ją miał. O, tak. Wierzył że uda mu się sprowadzić Vadera na Jasną Stronę. Ha! Ale jakże się mylił...
- Kłamstwa! Luke zbawił swojego ojca. Tak jak ja zbawię Bena!
- Bena? Jakiego Bena? Czy widzisz tu jakiegoś? Bo ja dostrzegam jedynie mordercę, oddanego jedynej dobrej stronie, jaka może istnieć. Księcia ciemności. Mistrza zakonu Ren. Ach i jeszcze twych umierających przyjaciół. - prowadził nią, jak kukiełką. Jak... Mną. - Ich transportowce lada moment zostaną zniszczone, a razem z nimi wszystkie rebelianckie szumowiny. Chyba, że... Jeszcze coś planują. Powiesz mi wszystko, co wiesz. O ich planach, o Skywalkerze.
- Nigdy.
- To nie była prośba. Tak czy inaczej; to będzie przewyborna zabawa.
Dziewczyna nagle wzniosła się ponad podłogę. Snoke werżnął się przemocą w jej wnętrze. Jej krzyk rozdarł mnie od środka. Z reguły to ja byłem na miejscu oprawcy. Teraz zaś czułem się, jak ofiara, patrząc jak jej ciało drży z bólu, a umysł powoli umiera. - Ach, tortury zawsze przyprawiają mnie o świetny humor.
Chciałem zareagować. Sidła zła jednak mi na to nie pozwolili. Rey upadła z hukiem. Wydawało mi się, że słyszałem, jak jej kości się obijają. Osłabione mięśnie, nie pozwalały jej wstać. Serce kruszyło mi się na ten widok. Udało jej się oprzeć o kolana.
Niespodziewanie zerwała się i przywłaszczyła mój miecz. Czerwień odbijała się od jej, zlanej potem twarzy.
- Dalej ten silny duch! Cecha prawdziwego Jedi! I właśnie dlatego musisz umrzeć. - runęła przede mną, upuszczając klingę. Po sali rozległ się głośny gruchot. Zacisnąłem mocno dłoń. Nie podobało mi się to. - Gdybyś tylko była po tej stronie, co trzeba. Cóż; jest już dla ciebie za późno. Nie widzę w tobie już żadnego pożytku.
- odwrócił ją do mnie. Gdy była tak przede mną, sponiewierana i rzucona na kolana. Słaba, lecz wciąż uparta. Z zaczerwienionymi oczyma od bólu, szramami na twarzy i siniakami na całym ciele, zrozumiałem, co muszę zrobić.
- Mój drogi uczniu, synu ciemności, godny potomku Dartha Vadera, tam gdzie było niezdecydowanie, wyczuwam teraz pewność, tam gdzie słabość- siłę. Ukończ swój trening i wypełnij swe przeznaczenie!
Sięgnąłem po miecz.
- Wiem, co muszę zrobić.
- Ben. - szepnęła osłabionym głosem. Wciąż w oczach miała nadzieję. Ona naprawdę we mnie wierzyła.
- Wciąż myślisz, że ci się uda? Nie można mnie oszukać. Nie mogę być pokonany. Widzę jego umysł! Widzę jego każdy zamysł! Tak... Czuję, jak obraca miecz, by dokonać ostatecznego ciosu, a teraz, dziecko, odpala go i zabija swojego prawdziwego wroga!
Zapach palonego mięsa rozprzestrzenił się wraz ze skrzeczeniem miecza świetlnego, który przecinał jego ciało w pół. Niebieski miecz trafił w ręce zdziwionej Rey, która jeszcze chwilę mi się przyglądała, zanim wraz ze mną zabrała się do walki z pretorianami- ochroniarzami zmarłego Wszechdowodzącego. W synchronicznej harmonii iskrzących się broni, którymi odpieraliśmy silne ciosy strażników, walczyliśmy. Przez ulotny moment wsparła się o moje udo, by dokonać uniku. Chwilę później, dotknąłem jej ramienia, by przekuć pierś jej niedoszłego oprawcy. Było ich ciut mniej, niż wcześniej. Rozproszyliśmy się. Kątem oka widziałem, jak Rey zmaga się z wrogiem, zacięcie próbując śmiertelnie go skrzywdzić. Wydawało się, że zaraz przyjdzie jej koniec, ale upuszczając miecz i przeszywając jego zbroję, unieszkodliwiła go. Równocześnie ja zostałem przyparty przez następnego, którego silne ramię przyciskało mi gardło. Nie mogłem zaczerpnąć tchu, a moja broń gdzieś upadła w wirze walki. Wtedy aspirująca na rycerza Jedi, wojowniczka podała mi mój własny miecz, który w moim uścisku aktywował się i pozbawił ostatniego przeciwnika głowy. Z trudem pobierałem tlen do płuc; jej klatka piersiowa także raz za razem raptownie się unosiła. Podeszła bliżej, ostrożnie, jak łowca podchodzi do swojej zwierzyny.

- Nadszedł czas, żeby dawne rzeczy umarły. Snoke. Skywalker. Sithowie. Jedi. Rebelianci. Daj im wszystkim wymrzeć. Rey... Chciałbym, żebyś do mnie dołączyła. - wyciągnąłem rękę w stronę jej przerażonego oblicza. Zamrugała kilkukrotnie, jakby niepewna czy przypadkiem się nie przesłyszała. - Możemy razem rządzić i przyprowadzić nowy porządek do galaktyki! - dodałem z przekonaniem, próbując nakłonić ją do przyjęcia mojej propozycji. Tak rozpaczliwie chciałem ją mieć przy swoim boku. Pragnąłem jej obecności. To było niczym uzależnienie. Nie wiedząc czemu, odpowiedziała:

- Proszę, nie rób tego, Ben. - poczęła kręcić głową, a jej oczy wypełniły się tym samym zawodem, jakiego byłem świadkiem w windzie. - Proszę, nie idź tą drogą. - błagała, a jej odmowa sprawiła, że w mym środku znikało coś cząsteczka po cząsteczce. Zaraz miałem stać się kompletnie pusty. Bez niej. Nie zamierzałem się poddawać i naciskałem dalej.
- Nie! Dalej się wstrzymujesz! Odpuść! - zacząłem krzyczeć, mając nadzieję, że wtedy moja prośba zostanie przyjęta z aprobatą. Ale czemu się oszukuję...? Zastosowałem inną taktykę. - Rey, wiem kim są twoi rodzice. Ty też.
- Nie...
- Odpychałaś to od siebie od tylu lat. Trzymałaś w sobie. Te koszmary...
- Błagam, przestań... - jej oczy stały zaszkliły się.
- To ich obawiałaś się w nocy. Powiedz mi kim byli?
Odpierała to od siebie, jak mogła. Jej opór emanował tak mocno, że aż poczułem go ja.
- No? Kim byli? - powtórzyłem nachalniej podniesionym tonem. Chciałem by uodporniła się na ból i cierpienie- w jakiejkolwiek postaci. Tak jak ja zrobiłem to lata temu.
- Byli... Byli nikim. - zaszlochała. Złamałem ją...
- Nie masz miejsca w tej historii. Pochodzisz z niczego. Jesteś niczym. - zacząłem mówiąc wszystko po kolei, co przyszło mi na myśl. - Ale nie dla mnie.
Uniosła wzrok. Wtedy wiedziałem, że tego dokonałem. Uległa. Powoli unosiła swą drobną dłoń w moją stronę. Centymetry, ba nawet multimetry od moich palców. Tak blisko...
Warknęła, gdy przyciągnęła miecz świetlny Luke'a. Nie, nie, nie! Moc odpychała nas od siebie. Chciała nas odciąć. Pozbawić połączenia. Czy nie zrobił już tego Snoke, gdy jego zwłoki mimowolnie spadały z tronu? Nie wiem ile trwała ta potyczka, ale obojga nas pozostawiła nieprzytomnych, podczas gdy na zewnątrz toczyła się walka o losy całego wszechświata.

----------

Zostawcie coś po sobie! Gwiazdki i komentarze mile widziane! To dla Was jedynie parę sekund, a mi daję silną motywację, żeby pisać dalej! <3


Zapraszam także do czytania innych opowiadań mojego autorstwa! Od kryminałów, przez dramaty, sci-fi, superbohaterów, aż po amatorską poezję!

Feel me || Reylo [Zawieszone]Where stories live. Discover now