13.

711 54 11
                                    

REY'S POV

Co ja najlepszego zrobiłam? Cisnęłam kijem w bok.
Unikałam Bena przez taki szmat czasu. Dążyłam do balansu, a uległam pokusie. Jeju. Pokusie? Zawiedziona usiadłam przy brzegu, obmywając twarz zimną wodą. Mój wzrok sięgał horyzontu, poprzedzonym morskimi głębinami, które jakby posypane były słonecznym brokatem.
Czy on rzeczywiście tu przyjdzie?
Pozdrowiłam drobne kapłanki. Chyba zaczynały mnie lubić, bo zauważyły, że istnieje.
I będzie sam?
Ognisko w chatce zaczęło słabnąć.
A co jeśli zechce mnie zabić?
Dorzuciłam parę drewienek, żeby podtrzymać płomień.
Lub naśle kogoś by zrobił to za nią?
Ognisko zaczynało się kopcić.
Oh, nawet nie chcę o tym myśleć...
Ciekawi mnie jednak czy powinnam spiąć włosy. Dziś jest dość gorący dzień. Bo przyjdzie dziś? Jeśli w ogóle? Co mnie zresztą to obchodzi...
Z oburzeniem, zaczynałam grzać dłonie przy ogniu. Czy to był w ogóle dobry pomysł? A jak mnie oszuka i każe zabić? A jak...
Ciepłe dłonie zakryły moją widoczność. Moje fizyczne reakcje ucichły. Jakby ktoś je umyślnie osłabił. Potężny wróg. Nie odzywał się, lecz pomimo tego zdawałam sobie sprawę z wagi niebezpieczeństwa. Solidną chwilę zajęło mi wyrwanie się z dziwacznego uroku przeciwnika. Jako element zaskoczenia jeszcze moment siedziałam w bezruchu, a kiedy nastąpił odpowiedni czas, wykonałam swój ruch. Podcięłam zakapturzoną postać i rzuciłam na ziemię. Wypadliśmy z domku. Wydawało się, że powalony leży, jak długi i nie wstanie. Myliłam się. Skoczył na mnie, gdy było to najmniej oczekiwane, o dziwo nie wykorzystując okazji by mnie udusić. Musiał być mimo wszystko porządnie niedouczony. Jednakże zdołał pociągnąć mnie za sobą w dół. Padłam na jego rosłe cielsko i już miałam użyć telepatycznej pomocy, żeby go odeprzeć, kiedy on popchnął mnie razem z sobą przez trawy. Turlikaliśmy się przez łąki, zatrzymując się tuż na niskim klifie przed spadkiem do wody. Oddychaliśmy ciężko. Byłam przez niego przygożdżona.
- Kim jesteś i co tu robisz?! - wykrzyczałam.
Kaptur zsunął się z jego głowy i ujrzałam nikogo innego, jak Bena.
- Oh... - speszyłam się.
- Skąd ta zmiana humoru? Zawstydzam cię? - uśmiechnął się triumfująco.
- Nie. - skłamałam, chcąc wyrwać się spod jego uścisku. - Puść mnie.
- Ale lubisz to... - wpatrywał się we mnie intensywnie.
- Co?
- Uśmiechasz się.
I rzeczywiście dopiero teraz zorientowałam się, że szczerzę się, jak głupia.
- Mylisz się. - spoważniałam na pokaz.
- A te wypieki?
- Przywidziało ci się. Jest gorąco.
- Z pewnością. - powiedział z przekąsem. - Skoro tak- może nie zaszkodziłoby ci trochę ochłody?
- Co masz na myśli? - myślałam o czymś kompletnie innym, gdy spadałam wraz z nim i z pluskiem wkroczyliśmy w odmęty głębokich wód. Gdy cudem wypłynęłam, zacząłem krzyczeć z oburzeniem:
- TY! DUPKU!
On zareagował w beztroski sposób, nietypowy dla człowieka jego pokroju. Po raz pierwszy wyglądał, jakby był szczęśliwy. Ja za to nie byłam. Żyjąc na piaszczystej planecie nie mogłam liczyć na nauki lekcji pływania. Dlatego właśnie opłakanym sposobem ledwo co utrzymywałam się ponad porywistą linią wody.
- Zaraz, zaraz... - wyczułam okazję do odwetu, lekko dławiąc się. - Czy ktoś tu chce się śmiać, ale jego duma mu nie pozwala?
Przewrócił oczami, chcąc wypłynąć na pobliski brzeg.
- Oj, nie uciekniesz mi tak szybko. - polałam go, a gdy to nie zadziałało, rzuciłam się na jego odwrócone do mnie plecy. Miałam cień nadziei, że tym samym uratuję samą siebie przed uduszeniem.
Zanurkowaliśmy razem, ale gdy wyszłam na powierzchnię jego nie było.
- Ben? - zaniepokoiłam się. - BEN?!
Utopił się? Może już nie może oddychać? A jeśli tak naprawdę nie potrafi pływać? Ja nie potrafię...
Ktoś ścisnął mnie za nogę i pociągnął na dno. Nie zdążyłam nawet wrzasnąć.
- Słodka zemsta. - zaśmiał się wreszcie. Jego śmiech był... Inny niż się tego spodziewałam. Pełny życia, choć należał do kogoś tak przepełnionego śmiercią.
- To coś co dobrze znasz, hm? - zapytałam zanim zakręciło mi się w głowie. Moje mięśnie nie wytrzymywały już udawania, że potrafię utrzymać się na powierzchni. Było to kłamstwo, a nawet mojego ciała nie dało się oszukać. Straciłam dech w piersi. Żebra ściskały moje wnętrzności, niczym lalkę. "Ben..." wyszeptałam w myślach. "Zabijesz mnie tak czy inaczej...". Krew przestała dopływać mi do mózgu, organizm tracił siłę, a ciało wiotczało. Traciłam przytomność. Pod wodą wszystko było jednostajne. Ciemno, jak w pustce. Chyba tak właśnie wygląda śmierć, prawda? Nie było już czym oddychać. Dławiłam się nadzieją. Ona była przyczyną mojej sromotnej porażki...

***

Otworzyłam oczy, trzymana w ramionach czarnowłosego. Jego włosy lśniły, a oczy błyszczały, twarz świeciła. Wyglądał, jak anioł śmierci.
- Rey? - jego głos był słaby. Ledwo słyszalny dla moich uszu, w których dalej szumiały fale.
- Ben... - chciałam znów zamknąć oczy. Mężczyzna mi na to nie pozwolił, delikatnie lecz raptownie gładząc mój policzek. Wyplułam resztę wilgoci z moich płuc. Obraz stał się ostrzejszy, jakby zaparowana tafla tęczowek się wykruszyła.
- Nie porwały mnie. - odpowiedziałam głosem odwrotnym do melodyjnego.
- Nie. - pogładził mnie kciukiem po policzku.
- Ale ty tak.
Przechylił głowę na bok.
- Widocznie mam w tym wprawę. - rzekł niepewien czy powinien cokolwiek mówić. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Czemu mi nie powiedziałaś...? - zapytał zdezorientowany. - Że nie umiesz pływać?
- Przecież wiem, że chciałbyś mnie widzieć martwą.
- Co ty bredzisz?
Piana fal dotykała naszych kostek. Przeszyły mnie dreszcze. Zęby dygotały.
- Odkąd mnie zobaczyłeś. Wtedy w lesie. A później na Starkillerze.
- Ja...
- Przepraszasz. Wiem. A ja ci wybaczam, tyle, że...
- Nie zapomnisz.
- Tortury, morderstwa. Skrzywdziłeś mnie i moich przyjaciół. To wszystko były twoje wybory. Decyzje potwora. Chcę być po prostu pewna, że teraz świadomie obierasz ścieżkę. Że chcesz światło, które tak naiwnie ci ofiaruję. Że przyjmiesz mnie do swego serca. Chciałabym, żebyś mnie do siebie wpuścił.
Ben pokiwał wolno głową. Przyswajał sobie moje słowa. Kotliły się we mnie od tak długiego czasu, że większej trudności nie sprawiło mi wypowiedzenie ich.
- Ja... Spróbuję. - szepnął.
- O nic więcej nie mogłabym prosić. - położyłam dłoń na jego, która utknęła na mojej zaróżowionej twarzy. Jego również nabrała dziwnego odcienia purpury. Bałam się ruszyć. Spowodowałoby to zerwanie połączenia. Już tyle razy nas tego pozbawiono przez różnorakie czynniki, a teraz nic nie stało nam na przeszkodzie, prócz nas samych.
- Nauczysz mnie? - zapytałam nieśmiało, mając nadzieję, że me słowa w razie czego zostaną zabrane z porywistym odpływem.
- Hm? - spojrzał na mnie. Wcześniej marzycielsko wpatrywał się w horyzont. Pewnie dawno nie miał ku temu okazji.
- Pływać. - dokończyłam, dźwigając się na łokciach. Z własnej woli rozluźniłam nasz dotyk. Ulokowałam się przy jego ciele, opierając się o ramię. Serce zamierało mi za każdym razem, gdy nieznacznie krążył koła na moim nadgarstku.
- Czy to zapach spalenizny? - spytał nagle, ruszając się gwałtownie.
- Co? - wybudziłam się z rozkosznej drzemki.
- Czy coś się pali? - powtórzył.
- O cholera. - spojrzałam za siebie widząc, jak płomienie niezgaszonego przeze mnie ogniska pochłaniają drobne mieszkanko. Złapałam się za głowę, rwąc włosy w bezradności. Kapłanki mnie zabiją.

----------

Zostawcie coś po sobie! Gwiazdki i komentarze mile widziane! To dla Was jedynie parę sekund, a mi daję silną motywację, żeby pisać dalej! <3


Zapraszam także do czytania innych opowiadań mojego autorstwa! Od kryminałów, przez dramaty, sci-fi, superbohaterów, aż po amatorską poezję!

Feel me || Reylo [Zawieszone]Where stories live. Discover now