Rozdział 22

2.8K 208 83
                                    




    

Roztrzęsiony, siedział na lodowatej, klejącej się od brudu posadzce. Skulony niczym mały żółw chowający się przed intruzem w swym niewielkim pancerzu, drżał bezustannie, klekocząc zębami.

Na nisko zawieszonym, gdzieniegdzie zgrzybiałym suficie wisiały dwie, zwykłe żarówki. Ich rażące światło padało półkolami na obskurne ściany, z których to płatami odchodziła jasnozielona farba. Co jakiś czas jedna ze świecących jarzeniówek migotała jak szalona, oślepiając małe, zapłakane oczka chłopca. Przecierając zimną dłonią łzy cieknące ciurkiem po policzkach, przechylił dziwacznie głowę, orientując się, że zniszczone, kilka razy klejone już okulary zsuwają się ze zmarzniętego nosa. Poprawiwszy je dość niechlujnie, zaczął kołysać swym ciałem w tył oraz przód, zupełnie jak dziecko z sierocą chorobą. Zapatrzony w jeden, nieistniejący punkt, zaciskał kościste, długie palce na odsłoniętych kostkach powyżej stóp.

Zapach, jaki unosił się wokół, nie należał do przyjemnych. Przez ową śmierdzącą woń kręciło mu się w głowie, a odruchy wymiotne zawładnęły nim, raz na jakiś czas dając o sobie znać.

Nie minęła chwila, a chłopiec podniósł się raptownie z miejsca. Pod wpływem paniki podbiegł prędko do drzwi, opierając się małymi rączkami o ich metalową powłokę.

— Tatusiu, tatusiu! Dlaczego zostawiłeś mnie tutaj samego?! — szlochał, piszcząc jednocześnie. — Tatusiu! Zabierz mnie stąd. Tatusiu! Proszę. Będę już grzeczny. Proszę. Obiecuję. — Zrobił kilkusekundową przerwę. — Tatusiu! — wrzeszczał, nie mogąc zapanować nad emocjami, jakie w tamtym momencie nim targały.

Mimo tak wielu starań nie uzyskał jakiejkolwiek odpowiedzi. W zamian słyszał jedynie własne słowa odbijające się echem po całym wnętrzu. Generalnie nie miał już sił na to, aby krzyczeć kolejną już godzinę i jednocześnie uderzać bezustannie pięściami w drzwi, które były jedynym wyjściem z tego okropnego miejsca.

Chłód, jaki wydobywał się z pokrytych pajęczyną wentylatorów, powodował, że jego wargi z każdą upływającą minutą stawały się co raz to bardziej sine. Przybierały wręcz kolor ciemnego fioletu. Blada, drobna twarz oraz wielkie wory pod oczami przypominały wówczas nieboszczyków leżących na metalowych, poobdzieranych z farby łóżkach znajdujących się nieopodal. Przykryci zszarzałymi prześcieradłami, z pod których wystawały sine, gołe stopy. Zaciskając mocno powieki, miał wrażenie, że ktoś stał obok niego. Z kolei łapiąc go za dłoń, zbliżał się, dmuchając w jego policzek, zimnym, trupim powietrzem. Momentalnie otwierał oczy, łapiąc mocno rączkami swoje wąskie ramiona. Intensywnie przebierał w miejscu małymi nóżkami, by móc się rozgrzać. Nadaremno.

Głośny trzask, w jednej z rur biegnących z sufitu, mających ujście w podłodze, spowodował, że automatycznie zrobił kilka kroków w tył, wskutek czego z impetem uderzył plecami o zimną ścianę za sobą. Zaparło mu dech w piersiach, przez co raptownie zaczął łapać powietrze. Krztusił się. Po chwili rozejrzał się gwałtownie na boki. Oprócz niego w ponurym pomieszczeniu nie było ani jednej żywej istoty. Przerażony osunął się na posadzkę, po czym przyciągnął kolana do brody, kontynuując dalsze kołysanie ciałem.

***

Nie przepadał chodzić na zebrania, mimo iż to był jego obowiązek. Jednakże lubił swoją pracę. Poświęcił jej bowiem pół swojego życia. Często słyszał, że to nieprawdopodobne, by udało mu się osiągnąć tak wiele, w tak krótkim czasie oraz młodym wieku. Komentarze te początkowo nie wywoływały u niego żadnych emocji i nie przywiązywał ku temu uwagi. Z czasem jednak doszedł do wniosku, że niektórzy ludzie po prostu zazdrościli mu stanowiska i całego dorobku.

Anabella - ZakończonaWhere stories live. Discover now