Rozdział 11

3.4K 256 96
                                    

— Ten hałas. Tam ktoś jest, Mike — wychrypiała ledwo słyszalnie.

Otworzyła szeroko oczy, widząc odbijający się cień pomiędzy unoszącym się materiałem na karniszu. Była niemal pewna, że ktoś ich obserwuje.

— To tylko wiatr. Daj spokój, Anabello — mówił spokojnie, nie zaprzestając pieszczot.

— Nie, Mike, proszę cię, spójrz — nalegała, odpychając go lekko od sobie. Nie potrafiła wytrzymać niepokoju oraz niepewności.

Czy to możliwe, aby ktoś wdrapał się na balkon i obserwował ich z ukrycia? A może Bella widziała coś, co tak naprawdę nie istniało? Coś, co powstało jedynie w jej wyobraźni z nadmiaru zgromadzonych emocji?

Mężczyzna odsunął się niechętnie od dziewczyny, a następnie spojrzał w kierunku powiewających na wietrze grubych zasłon. Muzyka nadal grała cichą melodię w tle, a lekki szum wiatru jedynie pomagał rozchodzić się jej przyjemnym dźwiękom po całym wnętrzu. Zmarszczył czoło niezadowolony faktem, iż musiał zaprzestać swoich erotycznych poczynań. Zwlókł się opornie z łóżka. Poprawił opadające na biodrach spodnie, po czym podążył w stronę uchylonych drzwi balkonowych, odwracając się jeszcze raz w stronę Belli. Gwałtownym ruchem przesunął materiał pod bok, lecz nikogo za nim nie ujrzał. Zrobił krok w przód i wyszedł na zewnątrz, aby dokładnie się rozejrzeć. Ułożył dłonie na betonowych, tralkach, a następnie wychylił głowę, spoglądając w dół. Przez moment, przed oczami mignęła mu czyjaś sylwetka, odziana w ciemną bluzę z kapturem. Niestety nie rozpoznał twarzy, gdyż było zbyt ciemno, by mógł dostrzec owego podglądacza, który miał czelność naruszyć jego prywatność.

— Co jest, kurwa! — wysyczał do siebie, marszcząc nerwowo czoło. — Hej, ty! — krzyknął w stronę uciekającej osoby, która zwinnie prześlizgiwała się między krzewami rosnącymi obok domu. — Jeszcze raz cię tu zobaczę, a obiecuję, że następnym razem zejdę i osobiście skopię ci dupę! — warknął, zaciskając mocno palce na balustradzie.

Był wściekły. Jakim cudem ktoś wdarł się na posesję? Przecież nikt obcy nie miałby szans wtargnąć na teren. Być może był to ktoś z najbliższego otoczenia mężczyzny lub z konkurencji. Ktoś, kto szukał newsa, aby go pogrążyć. Był przecież wysoko postawionym bankowcem. Nic więc dziwnego, że komuś mogłoby to bardzo przeszkadzać. Natłok myśli kłębił się w jego głowie i tykał jak bomba zegarowa, która niebawem miała wybuchnąć. Kiedy do jego uszu dotarł, melodyjny, przepełniony strachem głos blondynki powrócił do rzeczywistości.

— Mike? Co się dzieje? Kto to był? — dopytywała.

Mężczyzna przetarł twarz dłonią, kolejno wypuszczając ciężko powietrze. W tamtej sytuacji przyjemności musiał odłożyć na później. Wiedział, że swoim zachowaniem rozzłości blondynkę, ale nie mógł inaczej postąpić. Ciepły podmuch owiał jego skórę, a w nozdrza uderzył mocny zapach lawendy unoszącej się w powietrzu. Naprężył mięśnie i uderzył ze złością w barierkę przed sobą. Syknął, zaciskając mimowolnie pięść. Czując lekkie mrowienie oraz pulsujący we wnętrzu dłoni ból, rozchylił ją wolnym ruchem, w taki sposób, jakby miał zamiar wypuścić z niej pięknego, barwnego motyla, uwięzionego w szczelnym uścisku. Nie było jednak ani pięknego motyla, ani też małego piórka, czy nawet okruszka. Była za to krew, która broczyła z niewielkiego rozcięcia i skapywała jak krople wody cieknące z niedokręconego kranu.

— Mike? — powtórzyła drżącym głosem, nadal pozostając w niepewności.

Zacisnąwszy ponownie dłoń, bez słowa wszedł do środka. Anabella okryta w atlasową pościel schodziła właśnie z łóżka, patrząc na niego z przerażeniem w oczach.

— Ubierz się, proszę. — Po tych słowach wiedziała, że jego gorsza strona właśnie dała o sobie znać. — Wybacz, ale muszę wyjść — dodał, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

Anabella - ZakończonaDär berättelser lever. Upptäck nu