22

7.1K 765 166
                                    

Stojący tuż za Holly Dean, nie wiedział, kim był ten chłopak, który żył zaledwie dwadzieścia dwa lata. Napis: „Tu spoczywa ukochany syn i brat", był bardzo oczywistym dowodem, że był kochany przez swoją rodzinę. A czy Dean był? Na pewno przez brata. Rozumiał jednak żal dziewczyny. Tylko widok jej płaczącej, sprawiał, że jego serca pękało z każdym jej łkaniem.

Aż w końcu nie dał rady dłużej tego słuchać. Pochylił się, objął dziewczynę ramionami i przyciągnął do swojej piersi, po czym ją odwrócił twarzą do siebie. Wtuliła się w niego, mocząc swoimi łzami skórę. Uspokajająco głaskał jej plecy i całował włosy, próbując dodać jej otuchy. Znał to. Wielokrotnie był w tym miejscu, ale z czasem wszystko blaknęło, nawet ból. On nie mijał. On tam był, ale inny.

– Kochałam go. Był jedną z najważniejszych osób w moim życiu – wyszeptała tuż przy jego piersi, łaskocząc ciepłym oddechem jego skórę.

– To dobrze – odpowiedział tuż przy jej skroni, czując odrobinę zazdrości, którą próbował zwalczyć. – Ludzi trzeba kochać za życia, bo po ich śmierci pamiętamy, że był w naszym życiu ktoś wyjątkowy, a my mieliśmy szczęścia go znać.

Jego słowa rozbrzmiewały jej w uszach. W tej właśnie chwili, kiedy była w jego ramionach, czuła, że mogła mu powiedzieć o wszystkim. Mimo że dobrze go nie znała, był kimś, kto tak wiele rozumiał bez słów. Był zupełnie inny niż jej sąsiad.

Wzięła głęboki wdech. Miała dosyć wewnętrznej bitwy sama ze sobą i poczucia klęski. Nie czuła się winna śmierci Prestona, tylko tego, że nie potrafiła pomóc mu bardziej. Wiedziała, że tylko osoba w jakikolwiek sposób chora czy uzależniona musiała sama chcieć zmiany. Była po rozmowie z psychologiem i psychiatrą. Miała dać sobie czas. Ale chciała odpocząć choć przez chwilę od mętliku w jej głowie, a ramiona Deana były pocieszającą i bezpieczną przystanią. Było w nim coś takiego, że chciała mieć go przy sobie, choć przez krótką chwilę. Wiedziała, że jej blizny nie ja dyskwalifikowały. On nie wiedział, o czym mówi, ale zgodziła się na to złudzenie. Była przekonana, że kiedy zobaczy ją w świetle poranka, zwyczajnie się zwinie. Nikt nie zechce tak oszpeconej osoby. Nie była naiwna, chociaż gdzieś w głębi siebie bardzo pragnęła, żeby było inaczej.

– Preston był moim przyjacielem – zaczęła, gdy wyswobodziła się i nieznacznie odsunęła. – Mieszkaliśmy obok siebie na jednej ulicy. To znaczy nasze rodziny dalej mieszkają po sąsiedzku. A nasza dwójka przyjaźniła się praktycznie od zawsze.

– Rozumiem – szepnął, kiedy na chwilę zapadła cisza. Poczuł ulgę, że to był tylko jej przyjaciel.

– Wiesz – jej wzrok poszybował w niebo – nawet postanowiliśmy iść razem do tej samej uczelni w Bostonie. I poszliśmy. Był beztroskim chłopakiem, który pogubił się gdzieś po drodze i mimo moich starań, nie udało mi się go uchronić przed samym sobą – powiedziała gorzko, wiedząc, że to nie było jej zadanie. Tylko ciężko było jej się z tym pogodzić.

– Pszczółko, nikt nie mógł tego zrobić tylko on sam. – Sięgnął ręką i z czułością pogładził jej dłoń swoimi palcami.

– Nie rozumiesz.

– To mi wyjaśnij – poprosił, nie wiedząc, na co miał się szykować.

– Był narkomanem i bratem Caina. Tego Caina – powiedziawszy to, spojrzała mu prosto w oczy.

– Którego pobiłem?

– Tak.

– Nie będę za to przepraszał. Zasłużył sobie. Nawet śmierć bliskiej osoby, nie upoważnia nikogo do traktowania człowieka jak kawała gówna. On cię tak potraktował, Holly. Nie lubię go – wyznał zgodnie z prawdą.

– Ja zaczynam też go nie lubić. Zrobił się... – urwała, bo szukała odpowiedniego słowa.

– Kawała gnojka z niego i tyle. Nie ma tutaj nad czym się roztrząsać. Nie on jeden stracił brata.

– Może, jak opowiem ci, dlaczego tak się zachowywał w stosunku do mnie, zrozumiesz.

– Bronisz go? – Ściągnął swoje ciemne brwi.

– Nie, nie. Chcę ci tylko wyjaśnić, jak się sprawy mają i dlaczego on tak piekielnie był na mnie zły.

– A teraz już nie jest?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – W sumie to chyba mam to gdzieś. To, co było kiedyś między nami, dawno się skończyło.

– Aha – bąknął, bo powoli zaczynały mu się nie podobać jej słowa. Czyli dobrze czuł, że ten koleś miał coś do Holly. Nie chciał, żeby ten frajer wtrącał się między nich. Zrozumiał, że powoli stawał się zaborczy względem tej dziewczyny.

– Byłam w nim kiedyś zakochana. No wiesz, taka młodzieńcza miłość – wyznała i lekko wzruszyła ramionami, nie patrząc na Dean. Nie chciała widzieć jego być może oceniającego spojrzenia. Ale nie wyobrażała, żeby mogła go okłamywać. – Ale to już nieaktualne – kontynuowała.

– To dlaczego on był tak wkurwiony na ciebie? – zapytał dostanie.

– Założył, że to ja spowodowałam wypadek, w którym zginął jego brat.

– Ja pierdolę – zaklął.

– Prowadził Preston...

Słowa same wypływały z ust Holly, a Dean jedynie stał z napiętymi mięśniami i słuchał. Był pełen gniewu na tego drania, że tak ją traktował, ale słuchał, bo tylko tyle mógł teraz zrobić. Opowiedziała mu swoim przyjacielu, imprezie i o tym, że mieli wypadek, w którym zginął Preston. A kiedy skończyła w jej oczach, mimo że było dość ciemno, dostrzegł bezbrzeżny smutek.

Teraz już rozumiał, ale nie oznaczało to, że będzie w jakikolwiek sposób wyrozumiały dla tego skurwiela. Nie. On gardził takimi ludźmi. Wystarczyło zapytać, wyjaśni i wszystko byłoby bez żadnych żalów i pretensji. W sumie to miał ochotę sprać na kwaśne jabłko tego frajera.

– Jestem przy tobie. – Przybliżył się, objął Holly ramieniem i ucałował ją w skroń. – Pozwól mi być.

– Pozwolę – szepnęła.

Ten wielki ciężar, który nosiła miesiącami na ramionach, jakby zelżał. A bryłka lodu w żołądku powoli topniała. Preston i Dean by się zaprzyjaźnili, mimo że tak bardzo się od siebie różnili. Ale obaj byli dla niej wyjątkowi.

Wtuliła się w mężczyznę. Przyłożyła policzek do jego klatki piersiowej. Pod ciepła skórą biło miarowo jego serce, którego rytm dawał jej ukojenie. Głaskał jej plecy nic nie mówiąc. Za to go lubiła. Nie wypowiadał zbędnych słów. Czasem milczenie było sto razy lepszy od wypowiadania samych pustych frazesów.

– Czy... – zaczęła – czy...?

– Czy co? – wyszeptał, mając umieszczony swój podbródek na jej głowie. Mieściła się idealnie w jego ramionach. Była idealnie do niego dopasowana.

– Chcę, żebyś mnie zobaczył mnie.

– W jakim sensie?

– Moje blizny. Po wypadku zostały mi blizny. Jak je zobaczysz, opowiem ci dalszą część mojej historii i sam zdecydujesz, czy nadal ci się podobam.

– Ja pierdolę – zaklął i mocno ja przytulił. – Czy ty myślisz, że to miałoby mnie odstraszyć? Pszczółko, to nie ma żadnego znaczenia – zapewnił, bo dla niego nie miało.

Problem był taki, że ona mu nie wierzyła. Chciała się przekonać. Zbyt wiele razy widziała współczucie w oczach ludzi. Nawet jej własna matka miała ten wyraz twarzy, którego ona nie znosiła. Nie chciała ich litości. Litość była najgorszą formą współczucia. Czasem sama patrzyła na siebie jak na kogoś, kogo mógł stworzyć Frankenstein.

– Chodź. Chyba pora zwijać się z tego cmentarza. Robi się trochę...

– Dziwnie?

– Taaa.

Serca z papieruWhere stories live. Discover now