13

7.2K 835 113
                                    

– Mam ci coś opatrzyć? – zapytała wyszczerzona, szukając jakiś śmiertelnych obrażeń.

– Nie jest tak źle, ale szczęka trochę boli. – Hollu skrzywiła się, jakby to ona dostała. – I myślę, że taki – zbliżył dwa palce do siebie – tyci buziak na pewno by nie zaszkodził.

– Buziak? – mruknęła. – A od kiedy to pielęgniarki leczą swoich pacjentów w ten sposób? – droczyła się z nim specjalnie.

Jej uśmiech był coraz szerszy, kiedy Dean zaczął się do niej powoli zbliżać. Patrzył tylko na nią, jakby byli tutaj sami. Cała ta zabawa rozgrywająca się między nimi zaczęła jej się coraz bardziej podobać.

– Od wtedy, kiedy pacjentem jestem ja – stanął przed nią i trącił ją palcem w nos – a ty moją pielęgniarką, pszczółko.

– Jaka pewność siebie – cmoknęła zabawnie.

– To tylko gra pozorów – mruknął i nadstawił policzek, wskazując miejsce, gdzie Holly ma złożyć pocałunek. Ale ona i bez tego dostrzegła tworzący się sporych rozmiarów siniec.

– Niech ci będzie. – Zachichotała i złożyła delikatnego całusa na obitym miejscu, na co Dean przyciągnął ją do siebie, układając dłonie na jej biodrach i przysuwając swoje usta do jej ucha.

– Stanowczo masz magiczne usta, bo już nie boli – szepnął i spojrzał na dwójkę mężczyzn wpatrujących się w niego z uśmiechem, po czym obaj pokazali kciuki do góry. Czyli dostał właśnie ich błogosławieństwo, którego nie potrzebował, bo między ich dwójką nic nie było i nie sadził, żeby cokolwiek kiedykolwiek się zadziało. To było raczej przyjacielskie. On potrzebował przyjaciela, a Holly mogła być właśnie taka osobą. Czyli ciepłym balsamem na jego poraniona duszę. Co nie oznaczało, że nie dostrzegał, jaką była dziewczyną.

– Nie przeszkadzajcie sobie, my wyjdziemy – odezwał się Danny.

– Nie, nie – wychrypiała lekko zmieszana Holly i odsunęła się od Deana. Odwróciła głowę do brata, który uśmiechał się niczym wariat. – Przyniosłam ci lunch, Danny. Jest w tej papierowej torbie. – Wskazała biurko. – Chociaż chyba jest tam więcej porcji niż jedna.

– To się dobrze składa, bo nasz zamówiony lunch chyba nie dojedzie.

Danny zmierzył uważnie siostrę i zajrzał do torby. Zaczął wyciągać po kolei całą jej zawartość i ustawiać na biurku Wesleya. Oczy mu się zaświeci na widok swoich ulubionych dań. Podniósł opakowanie i potrząsł nim przed oczami przyjaciela, który wyglądał jakby zaraz miała mu pocieknąć ślina. Holly zaśmiała na ten widok, ale przestało jej być do śmiechu, kiedy dobrali się również do jej lunchu.

– Nie przeszkadzajcie sobie – mruknęła. – Smakuje wam?

– Oczywiście – odpowiedział jej brat z pełnymi ustami.

– Żresz moje jedzenie. – Wskazała na Wesleya.

– Wybacz, mała.

– Mhm...

– To my to już dokończymy z Wesleyem. Za to wasza dwójka może już iść. Sio mi stąd. – Machnął na nich ręką.

Dean nie czekał na kolejne pozwolenie ze strony brata Holly. Wiedział, że dostałby manto za skrzywdzenie jej, ale nawet on miał na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie spieprzyć tej znajomości. Sięgnął ręką do łokcia dziewczyny, ujął go w place i pociągnął do wyjścia z biura trenera, po czym bez słowa poprowadził do szatni.

Opuścił rękę i grzbietem dłoni otarł się o jej nadgarstek, a gdy poczuł jej palce, które niepewnie ujęły jego, splótł je razem. Poczuł coś, czego oddawana nie odczuwał. To była troska drugą osobę, którą postanowił chronić. Pszczółka, nie wiedzieć dlaczego, stała się dla niego ważna. Nie potrafił tego wytłumaczyć ani dlaczego dał jej tego cholernego papierowego motyla. Odkąd pamiętał, składał origami. Miał mnóstwo ozdób z papieru. Były one jego sposobem na radzenie sobie z emocjami. W dzieciństwie, kiedy było naprawdę źle, składał serca z papieru i pisał na nich swoje prośby do Boga, a następnie chował je do wielkiego słoja. Myślał, że zamknięte w ten sposób słowa, uchronią jego rodzinę przed cierpieniem. Niestety tak się nie stało, ale on i tak nie zaprzestał składać origami. To było uzależniające. Co prawda nie robił już tego na taką skalę jak dawniej, ale jeżeli czegoś bardzo chciał, to serce z papieru lądowało w słoju. Przekonał się, że jeśli posiadło cię coś raz, nigdy nie można było być pewnym, że to pozostanie na stałe. Kiedyś wszystko co znał, rozsypało się jak domek z kart.

Serca z papieruWhere stories live. Discover now