Boston

15.1K 873 116
                                    

Obrazy z przeszłości napływały falami, wywołując fizyczny oraz psychiczny ból.

— Holly! — wykrzykiwał siedmioletni Preston, goniąc za nią po łące.

— Cii, Preston, zobacz jakie one śliczne. – Wskazała na dwa niebieskie motyle, które krążyły nad polnymi kwiatami.

— Złapię jednego dla ciebie — zaproponował i zaczął się za nimi skradać.

— Zostaw, bo je uszkodzisz. — Uśmiechnęła się, gdy przyjacielowi nie udało się ich pochwycić.

— Ech, głupie owady — marudził.

— Nie są głupie — zaprzeczyła — są naprawdę śliczne i nie dały ci się upolować, więc są mądre.

Drżącymi placami zasłoniła usta, żeby nie zawyć z bezsilności, gdy kolejny fragment układanki wypełniał jej jeszcze nie do końca pamiętający wszystko umysł. Czasem przebłyski pojawiały się znienacka, jak teraz. A czasem zwyczajnie tam były. Po prostu pewne rzeczy pamiętała w naturalny sposób. Chociaż tej jednej wolałaby nie pamiętać. Za bardzo pragnęła, żeby jej przyjaciel był przy niej i powiedział, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułożyły. Ale to było życzenie z serii tych, które się już nigdy nie spełnią. Tęsknota za nim wywoływała ból. Tęskniła za chłopakiem, który każdego dnia dla żartu dawała jej papierowego owada, tworząc dla niej całą kolekcję. Były symbolem ich długoletniej przyjaźni, która umarła wraz z Prestonem, pogrzebanym sześć stóp pod ziemią. Nawet nie mogła go pożegnać.

Westchnęła i spojrzała pustym wzrokiem na nocną panoramę Bostonu. Zimny wiatr przeszywał ją na wylot przez cienki sweter. Lekko trzeźwił ze wspomnień. Nawet nie była świadoma, że z oczu pociekły łzy, których nijak nie dało się powstrzymać. Tak bardzo pragnęła zapomnieć, wymazać wszystko, co się jej przytrafiło, ale życie toczyło się dalej. I tylko rodzice i jej brat wiedzieli, co się tak naprawdę wydarzyło ponad pół roku temu. Zaniki pamięci, miesiące rehabilitacji, zarwane studia, to tylko część jej obecnego życia. A dzisiaj miała wrócić do domu, do Miami, gdzie się wychowała i gdzie przez ostatnie trzy lat bywała sporadycznie ze względu na studia. Jednak najbardziej bała się spotkania ze starszym bratem Prestona, Cainem, którego znała od najmłodszych lat, a który ponoć oskarżył ją o zabicie jego brata. Nazwał ją morderczynią i kazał jej się nie pokazywać w mieście. Takie informacje dostała od swojego brata. Może i byłoby to zasadne, gdyby to była prawda, ale nie ona zabiła Prestona. Chociaż miała wyrzutu sumienia. I może w tej sytuacji lepiej, że Cain tak uważał, niż miałby się dowiedzieć, co zrobił jej jego brat i co go zabiło. Znała Caina i wiedziała, jak ci bracia byli ze sobą związani, więc wiedziała, że takie informacje zdruzgotałoby go. Wcześniej był jej przyjacielem, a ona na własne nieszczęście podkochiwała się w nim. Ale to było kiedyś. Teraz wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Życie wyglądało jakby żyła cudzym, nie swoim.

Niestety zerwał z nią kontakt w momencie śmierci najbliżej im osoby. Uznała, że jeżeli zamiast dwóch osób będzie cierpieć tylko jedna, niech tak będzie. Bo żadne słowa i tak już nie wskrzeszą Prestona. Zmartwychwstanie nie istniało. Czasem odnosiła wrażenie, że Bóg również. Jednak oskarżenia Caina o zbrodnie, której się nie popełniło, bolały.

Zagryzła dolną wargę prawie do krwi i otarła wierzchem dłoni łzy. Była wrakiem człowieka. Miała tylko dwadzieścia dwa lata, a przeszła tyle, że mogłaby tym obdarować jeszcze dwie inne osoby.

– Gotowa wracać? – Odezwał się jej brat, który cały czas stał za z nią, jakby się bał, że mogłaby skoczyć z dziesiątego piętra. W sumie byłoby to swego rodzaju rozwiązaniem, ale mimo ran jakie otrzymała, umierania nie było na jej liście. Jeszcze nie teraz, mimo że prawie do tego doszło.

– Tak, ale się boję.

– Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić, Holly. – Danny przytulił ją do siebie. – Nawet jemu. Jesteś moją siostrą.

– A on twoim przyjacielem.

– Jeszcze nim jest. Przyjaciele są lub ich nie ma. Ty jesteś ważniejsza i uważam, że powinien wiedzieć, co zrobił jego braciszek. – Zadrżała z zimna, a może ze strachu?

– Obiecaliście mi, że Cain się nie dowie. Niedawno zmarł ich ojciec...

– No i co z tego? – warknął jej brat. Był zły, że ona myślała o tym skurwielu i jego uczuciach, a sama cierpiała przez jego bezduszność i bezpodstawne oskarżenia.

– Daj spokój, od prawdy nie wstaje się z grobu. Tak się nie da – rzekła.

– Ale on cię nienawidzi.

– Trudno, jakoś przeżyję tę jego nienawiść.

Nie chciała, żeby Cain dowiedział się prawdy o Prestonie. Zniszczyłoby to wizję braterskiej przyjaźni. Jego i tak już nie było, a prawda nikomu by nie pomogła. Tak uważała. Wystarczyło, że ją to codziennie dręczyło. Za każdym razem, kiedy spojrzała w lustro i widziała swoje ciało, czuła się winna, chociaż zapłaciła wysoką cenę.

– Możemy jechać – wyszeptała, dając się poprowadzić do windy, którą zjechali do podziemnego parkingu. Nawet w tych betonowych murach było więcej świeżego powietrze niż w szpitalnych salach. A powietrze było jej wybawieniem. Nie mogła już znieść tego sterylnego zapachu, który każdego dnia przyprawiał ją o mdłości. Do końca życia nie miała zamiaru, oglądać szpitalnych ścian, nawet tych rehabilitacyjnych. Była na tyle w dobrym stanie, że postanowiono ją wypisać, a dalszą rehabilitację, jeśli będzie wciąż miała problemy, zalecono już w domu.


*************************************

Chciałabym to wydać, więc nie będzie całej książki dostępnej.

Serca z papieruWhere stories live. Discover now