Rozmowy

7.1K 759 127
                                    

Cain biegał jak co rano przed pracą, robiąc swój standardowy zestaw ćwiczeń. O tej porze zawsze dobrze mu się myślało, ale dzisiaj... Dzisiaj była wkurwiony i nic nie mogło spowodować, że to się zmieni. A wszystko było winą tej suki, przez którą zginął jego młodszy brat. Zacisnął dłonie w pięści i biegł dalej. Miał do pokonanie jeszcze kilometr do domu, ale jego uwagę przykuła dziewczyna stojąca przodem do zatoki, której krótkie, ciemne włosy delikatnie tańczyły na wietrze. Spojrzał na jej ubiór i zastanawiał się, kto normalny w taki upał na plażę ubiera długie, czarne leginsy. Wzruszył ramionami, bo to nie była jego sprawa. Chociaż, kiedy ją zlustrował, stwierdził, że miała świetną figurę i długie nogi oraz niczego sobie tyłek. Do głowy przyszła mu absurdalna myśl, ale nie pierwszy raz chciała zrobić coś takiego. Już uprawiał seks z nieznajomą, ale jeszcze nigdy nie posunął się do podrywu na plaży.

Postanowił przetestować swoje wdzięki, uznając, że najwyżej dostanie w pysk. Żadna mu nigdy nie odmówiła, więc warto było spróbować. Był nabuzowany i musiał spuścić pary. Dlatego zaczął się do niej zbliżać, ale raptownie odwróciła się do niego plecami i ruszyła przed siebie. Przyspieszył na widok tego cudownie jędrnego tyłeczka, który skrywał się po beznadziejnym kawałkiem białej szmaty. Kiedy prawie ją dogonił, postanowił zagadać.

– Poranna przebieżka? – zapytał, nie zdając sobie sprawy, do kogo mówił. Dziewczyna podskoczyła wystraszona, co nie uszło jego uwadze. – Wybacz, nie chciałem się przestraszyć.

– Nie przestraszyłeś, Cain – wyszeptała, gdy na moment odwróciła twarz w jego stronę, po czym odeszła.

Stał jak osłupiały. W pierwszej chwili jej nie poznał, ale tak, to była ona. Pierdolona Holly Carmichael wróciła. Wściekły ruszył za nią. Dogonił, wyciągnął rękę i wpił palce w jej ramię. Szarpnął ją, żeby odwrócić do siebie.

– Żartujesz sobie, do chuja?! Co ty tutaj, kurwa, robisz?! – wrzeszczał.

– O co ci chodzi? – Lekko pochyliła głowę.

– O co?! O ciebie. – Pchnął ją niezbyt delikatnie palcem w ramię, na co się skrzywiła. – Jak, kurwa, śmiałaś przyjeżdżać? To miasto jest za małe dla nas dwojga! – Wciąż krzyczał.

– To Miami, a ty masz jakiś problem. – Rozumiała go, ale nie była chłopcem do bicia.

– A żebyś wiedziała i to ty nim jesteś. – Dając upust swoim emocją, pchnął ją obiema rękami z całej siły. Upadając na piach, wydała cichy jęk, co miał w dupie. – Nienawidzę cię – rzucił wściekle i odszedł.

Holly ze łzami w oczach patrzyła za oddalający się Caina. Jej łzy nie wynikały z jego parującej do niej złości. Ani nawet to, że jego gniew na nią nie minął, a jedynie jeszcze się wzmógł, nie było tego powodem. To było zupełnie coś innego...

– Jezu – jęknęła chcąc się podnieść, ale ból z nogi wystrzelił wzdłuż kręgosłupa, aż zagryzła wargę do krwi.

W końcu mobilizując wszystkie siły i mięśnie, udało jej się stanąć na nogi, co było wyczynem. Odniosła mały sukces, mimo że czuła promieniujący ból. Utykając, ruszyła w kierunku domu, gdzie miała zamiar zaszyć się w pokoju do końca dnia. Potrzebowała odpoczynku. Tam był jej azyl. Ona potrzebowała ciszy i spokoju, zwłaszcza po spotkaniu ze starszym Patersonem. Musiała emocjonalnie dojść do siebie. Jej zdrowie chyba było w lepszym stanie niż jej głowa. Tak jej się wydawało.

Będąc już blisko domu, musiała pokonać niby dwa niewielkie schodki przy podeście, ale to okazało się nie dala wyczynem. Chodzenie po płaskim nie sprawiało jej większej trudności, inaczej się sprawa miała z chodzeniem po schodach. Zacisnęła mocno szczęki z bólu i runęła jak długa, kiedy noga się pod nią ugięła.  Z jękiem wypuszczanym z usta uniosła się nieznacznie na rękach, a jej wzrok padł na stojącego nieopodal brata rozmawiającego z ich sąsiadem.

Upadek dziewczyny dostrzegł Danny i Cain. Ten drugi słowem się nie odezwał, kiedy kumpel wystrzelił w jej kierunku. On jedynie patrzył, jak jego kumpel dopadł do siostry i wziął ją na ręce. Zmarszczył brwi na widok tej sceny, ale nie miał dla niej współczucia. Nieważne, co jej się przydarzyło, zasłużyła na wszystko co najgorsze. Nawet na jebane plagi egipskie.

– Pieprzona dziwka – warknął pod nosem.

Odwrócił się na pięcie i wszedł do domu, w którym zamieszkał z mamą po śmierci ojca. Wprowadził się z powrotem cztery miesiące temu i wściekał się, że ich posiadłość sąsiadowała z domem Carmachiael'ów. Był tutaj również względu na śmierć Prestona. Dla jego mamy śmierć syna, a później męża były podwójnym ciosem. Za wszystko obwiniał cholerną Carmichael. Ojciec dostał zawału na wieść o śmierci młodszego syna, a po dwóch miesiącach dostał drugiego i zmarł w drodze do szpitala. Matka rozsypała się, a on był teraz jedynym mężczyzną w jej życiu, który utrzymywał ją jakoś przy zdrowych zmysłach. Jednak sam je tracił na myśl o tej kobiecie, przez którą ucierpiała jego rodzina. Nienawidził jej z całego serca za to, co zrobiła jego bratu i jemu. Nieważne, że policja uznała to za wypadek, i że nic nie dało się zrobić. On uważał, że to wszystko i tak było jej winą.

Mijając pokój brata, miał ochotę wejść tam i zniszczyć wszystkie te przeklęte papierowe rzeczy, który Preston zrobił kiedyś dla Holly i zostały tutaj tylko dlatego, że jego mama tak chciała. Był wściekły również na braciszka, że zabrał mu jedyną osobę, która kiedyś była dla niego kimś więcej. Przynajmniej tak wtedy myślał. Mały gnojek zawsze miał u niej fory, ale to z Cainem miała swój pierwszy raz. To on odebrał jej dziewictwo, a kiedy myślał, że może coś z tego będzie, wystraszył się. Więc owszem, może był winny te sytuacji, bo trochę długo mu zajęło dojście do wniosków, czego chciał, i że powinien był jej o tym powiedzieć, ale nie zdążył, bo zwyczajnie wyjechała na studia z Prestonem. 

Walnął pięścią w drzwi i ruszył pod prysznic, chciał zmyć z siebie pot oraz piasek i całą złość na Holly, ale to ostatnie tak naprawdę było niemożliwe. Gniew mu nie mijał. Odnosił wrażenie, że zaczął przybierać na sile niczym huragan. A kiedy pół godziny później stał w kuchni, trzymając kubek z resztką kawy w dłoni i kończył ją dopijać, weszła jego mama. Przyjrzała mu się uważnie, a jemu nie uszło uwadze, że była jakaś inna, jakby mniej przygnębiona.

– Ponoć Holly wróciła – odezwała się.

– I? – Zacisnął zęby. Wiedział, że ona bardzo ją lubiła.

– Może byśmy ją zaprosili na kolację, co ty na to?

Krew w nim zawrzała i miał ochotę coś rozpierdolić na wspomnienie o Carmichael.

– Nie ma, kurwa, mowy, żeby ona tutaj przyszła – wycedził i z hukiem odstawił kubek.

– A ty dalej swoje. – Rodzicielka pokręciła głową. – To nie była jej wina, kiedy ty to w końcu zrozumiesz? Wypadki się zdarzają, a twój brat nie był święty.

– Wiem, ale on, do cholery, nie żyje, a ona ma się dobrze i nie wygląda na kogoś tym przejętego. Nie chcę jej w tym domu!

– Dobrze – odpowiedziała zrezygnowana. Wciąż nie mogła pojąć, dlaczego jej syn, który wcześniej uwielbiał tę dziewczynę, tak bardzo jej teraz nienawidził.

– Przepraszam mamo – pochylił się i ucałował ją w policzek – ale Holly Carmichael jest dla mnie martwa. Idę do pracy – oświadczył i ruszył do wyjścia.

Serca z papieruWhere stories live. Discover now