22. Motyle tańczą makarenę

17.6K 969 110
                                    

~ Miley ~

Otworzyłam oczy. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

Usiadłam na łóżku, szukając wzrokiem mojego mate, ale nigdzie go nie było.

Miałam nadzieję, że to co się wczoraj wydarzyło, nie było tylko pięknym snem.

Wstałam z legowiska i wybrałam komplet na dzisiaj.

W połowie drogi do łazienki doszłam do wniosku, że chcę pobiegać. Wiem, że to głupie uciekać z domu watahy dla utrzymania formy, ale...

Wyjęłam z szuflady sportowy stanik i czarne leginsy.

Bret mnie za to ukatrupi, nie ma co.

Weszłam do toalety, a następnie wykonałam wszystkie poranne czynności, łącznie z ubraniem się.

Otworzyłam drzwi i wyjrzałam na korytarz.

Czysto.

Zaczęłam schodzić po schodach, tak szybko i jednocześnie tak cicho, jak tylko mogłam.

Byłam ciekawa, czy alfa na mnie później za to nakrzyczy.

 - Miley - usłyszałam za sobą głos, kiedy zmierzałam z pierwszego piętra na parter.

Odwróciłam się powoli, jakby przyłapano mnie co najmniej na handlu narkotykami.

 - Dzień dobry, Stacy - przywitałam się. 

Kobieta uśmiechnęła się do mnie.

 - Wydaje mi się chyba, że mam przywidzenia. Zostałaś wczoraj dopiero uratowana z rąk wampirów, a teraz wymykasz się pobiegać, z powrotem się na to narażając.

 - Eh... - podrapałam się po głowie. - Mniej więcej tak to wygląda.

Kucharka przechyliła lekko głowę.

 - Nic nie powiesz alfie? - mruknęłam, podchodząc do niej ze spuszczoną głową.

Wilczyca przez chwilę milczała, aż w końcu spojrzałam na jej twarz. Była cała rozpromieniona.

 - Możesz iść, ale wróć za pół godziny na śniadanie - oznajmiła i weszła z powrotem do swojego pokoju.

Zamrugałam powiekami. Stacy właśnie pozwoliła mi wyjść, czy tylko mi się tak wydawało?

Postanowiłam nie czekać dłużej i ruszyłam na zewnątrz.

Wiosenny wiatr uderzył mnie w twarz, niosąc ze sobą zapachy przeróżnych kwiatów.

Standardowo zaczęłam biec dróżką prowadzącą do mojego miejsca, jak zawsze to robiłam, kiedy biegałam.

Kilka chwil później, stanęłam nad wodą w jeziorku, uważnie jej się przyglądając. Odbijała od siebie promienie słońca, co dawało piękny i niepowtarzalny efekt.

Usiadłam na jej krańcu i patrzyłam bez celu przed siebie.

Może nie powinnam tu przychodzić? Bret najpewniej wygłosi mi później jakiś długi monolog o tym, dlaczego nie mogę ryzykować kolejnym porwaniem.

Moje myśli przerwał czyjś głos.

 - Hej.

Odwróciłam głowę i napotkałam wzrokiem mężczyznę stojącego przy drzewie.

Uśmiechnęłam się przyjaźnie, klepiąc miejsce obok siebie.

 - Cześć, Ryan.

Brunet usiadł obok mnie.

Przez chwilę nikt z nas nic nie mówił, ale chłopak w końcu zabrał głos.

 - E... Żyjesz - skomentował.

 - Nie, tak naprawdę jestem zombie - odparłam, a potem oboje się zaśmialiśmy. - Zjeść ci mózg?

 - Obejdzie się bez tego. Chciałem tylko sprawdzić, jak się czujesz. Niedawno poszedłem do alfy i na niego nakrzyczałem, ale był spokojny, więc chyba nie wyrzuci mnie ze stada.

 - N-nakrzyczałeś na niego? - zdziwiłam się. Ryan był wybuchowy, ale, żeby na alfę? Serio?

 - Powiedział mi o Megan - odpowiedział. Wydawał się być tym przygnębiony; jego oczy były pełne smutku.

No tak. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby to nagle moja bratnia dusza zdradziła wilkołaki z wampirami, ponadto pomagając w porwaniu luny.

 - Wybaczyłeś jej? - zapytałam współczująco. Martwiłam się o niego. On sam miał mnóstwo kobiet, ale z żadną nie był w prawdziwym związku. Opierało się to tylko i wyłącznie na seksie bez zobowiązań.

A teraz sam został zdradzony - może nie dosłownie, ale jednak.

 - To moja mate. Wybaczyłbym jej wszystko - westchnął. Czułam, że jest jeszcze coś, ale wilkołak najwyraźniej nie chciał mi o tym powiedzieć. Postanowiłam, że nie będę zadawać niepotrzebnych pytań i mu odpuszczę. - Chyba powinienem już iść. Nie chcę się narażać alfie.

 - I słusznie.

Odwróciliśmy głowy w tym samym momencie.

Ryan wstał, skinął głową w kierunku Breta i zanim się obejrzałam, już go nie było.

Białowłosy stanął przede mną. Twarz miał dość pogodną, więc może obejdzie się bez kłótni?

Wstałam i do niego podeszłam.

Stalowooki złapał mnie rękami na biodra, mocno do siebie przytulając.

 - Czego chciał?

Spojrzałam na niego. Dziwne, że nie zadał tego pytania sześć lat temu, kiedy zielonooki podszedł do mnie i zapytał się wprost o przyjaźń, kiedy inne dzieci nie miały najmniejszego zamiaru się o to zapytać.

 - Ryan jest moim przyjacielem. Chciał wiedzieć, jak się czuję i tyle - fuknęłam.

Chłopak uśmiechnął się, gładząc kciukami moje policzki.

 - Byłem po prostu ciekawy - zaśmiał się i nie pocałował.

W moim brzuchu miliony motyli tańczyły makarenę.

Bret chwycił mnie pod uda i podniósł, na co cicho pisnęłam.

Oparł mnie plecami o najbliższe drzewo, a ja nerwowo przełknęłam ślinę.

Co on kombinuje?

Mężczyzna zaczął składać ciepłe pocałunki na mojej szyi, a za każdym razem, kiedy to robił, moje policzki stawały się jeszcze bardziej czerwone.

Zmienny pocałował mnie w usta.

 - Kocham cię.

Zdążyłam mu odpowiedzieć, zanim kolejny raz złożył pocałunek na moich ustach.

 - Ja ciebie też.

Białowłosy postawił mnie na ziemi i cmoknął w czoło.

Chciał coś chyba powiedzieć, ale przerwał mu w tym wilkołak, który właśnie wbiegł na polanę.

Spojrzał na alfę, ledwo zipiąc.

 - Są tu. Wampiry.

Nie znam go ✔Where stories live. Discover now