14. Odejście luny cię osłabia

19K 1K 74
                                    

~ Bret ~ (i co, jego się nie spodziewaliście!)

Po tym, jak Miley rzuciła na mnie zakaz luny, czułem, jakby ktoś przykładał do mojego ciała srebro. To tak cholernie bolało, ale tylko, kiedy wypowiadałem jej imię, bądź się do niej zbliżałem. 

Ale ona uciekła. 

Zakazała mi się do siebie zbliżać, co nie znaczy, że tak od razu zrezygnuję. 

Opuściłem ją, bo nie chciałem jej zgwałcić. Mam silny charakter, ale czasami nawet to nie wystarcza w pełnię.

Wysłałem już po nią tego omegę, Ryana.

Obserwowałem ją przez te lata, jej przyjaciela również. Wiem, że by mnie nie zdradziła, a on, mimo że był Casanovą, nie próbował jej wykorzystać, dlatego mam do niego zaufanie.

Cały czas wiedziała, że jest tylko moja i nie podrywała innych facetów, nawet nie zwracała na nich uwagi, ale wtedy w klubie...

Zabiłbym gościa, ale Miley by to wszystko widziała. Chciał zrobić to, czego ja unikałem.

Współczuję mojej malutkiej. Okłamywałem ją, a ona nawet nie zna prawdziwego powodu.

Zostałem przewrócony na plecy, lecąc kilka metrów do tyłu.

Tak się zatraciłem w rozmyślaniach, że nie zauważyłem, kiedy Chris to zrobił.

 - Bret, wszystko dobrze? - zapytał, wyraźnie zdziwiony tym, że zdołał w ogóle mnie dotknąć. Byłem najzwinniejszy i najszybszy jako alfa, dlatego bardzo trudno było mnie uderzyć, a co dopiero odrzucić tak daleko.

 - Jasne - odparłem, podnosząc się z ziemi.

W ustach począłem metaliczny smak krwi.

Dotknąłem kciukiem wargi i od razu pokrył się czerwoną cieczą.

No pięknie.

 - Może powinieneś pójść z tym do skrzydła szpitalnego? - blondyn spojrzał na moje usta.

 - Nie ma potrzeby. I tak niedługo się zagoi - oznajmiłem, przybierając postawę do walki. - Trenujesz czy nie?

Niebieskooki skinął głową, atakując.

Uchyliłem się przed jego ciosem, choć był blisko trafienia mnie.

Podciąłem mu nogi, a ten upadł jak długi na trawę.

 - Teraz jesteśmy kwita - uśmiechnąłem się szeroko, podając mu dłoń.

Beta spojrzał najpierw na moją rękę, a potem twarz, jakby myślał, że to zasadzka.

W końcu wyciągnął swoją dłoń, a kiedy chwycił moją, pociągnął mocno w dół, co poskutkowało moim przewróceniem się.

Nastolatek wstał, przypatrując mi się badawczo.

 - Coś z tobą jest nie tak - skwitował w końcu. - Nie jesteś taki silny, jak niedawno.

 - Co ty gadasz - odpowiedziałem, wstając. Dotknąłem ręką ust, które wciąż krwawiły. - Co jest? - powiedziałem bardziej do siebie, ale Chris spojrzał na moją ranę.

 - Odejście luny cię osłabia - skomentował.

Spojrzałem na niego z chęcią mordu w oczach.

 - Dobra, koniec treningu! - krzyknąłem do bet, a one zaprzestały swoich czynów i powoli zaczynały się rozchodzić.

Ruszyłem do swojego gabinetu, który był ukryty, podobnie jak moja sypialnia i pokoje bet.

Nacisnąłem kod, a metalowe drzwi się przede mną uchyliły.

Muszę je w końcu usunąć. Ale przynajmniej powstrzymywały mnie od pójścia do Miley w czasie pełni, więc jest jakiś plus.

Otworzyłem drewnianą powłokę od swojego pokoju, a następnie ją zamknąłem.

Odetchnąłem głęboko, mrużąc oczy.

Dotknąłem swojej wargi z której nadal wypływała krew.

W normalnych warunkach po urazie nie byłoby już nawet śladu.

Położyłem się na wielkim, białym łóżku.

Wiedziałem, że moja mate uwielbia ten kolor.

Już miałem zasnąć, kiedy usłyszałem w głowie ten piękny, słodki głos mojej ukochanej.

- Przepraszam, Bret. Cofam zakaz - oznajmiła słabo.

Wiedziałem, że nie będzie w stanie nienawidzić mnie dłużej niż cztery godziny, a tyle właśnie minęło.

- Miley... - szepnąłem, sprawdzając, czy naprawdę cofnęła zakaz, czy to tylko mi się przyśniło.

Nic mnie nie zabolało, ale coś w głębi mnie mówiło mi, że brunetka jest w niebezpieczeństwie.

Wstłem na równe nogi.

W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi.

- Wejść - nakazałem.

Drewniana powłoka się otworzyła, a w progu stanął Ryan.

Schylił głowę.

- Miley nigdzie nie było, ale kiedy poszedłem do jej ulubionego miejsca, wyczułem oprócz jej zapachu jeszcze cztery inne - powiedział na jednym wdechu. - A potem ślad się urwał.

- Banici? - zapytałem.

- Nie, banici cuchną jak bezdomne kundle, którymi zresztą są - odparł. - Ten zapach nie przypominał niczego konkretnego, ale był strasznie zimny.

Cholera.

Miley.

Nie!

- Zbierz całą watahę. Ubezpieczcie się w kołki i sztylety - rozkazałem. - Trening jutro na piątą rano.

Wyszedłem z mojej sypialni i pokierowałem się do gabinetu.

Jeśli to to, o czym myślę...

Cholera, Miley, w coś ty się wpakowała?

- Malutka, słyszysz mnie? - zapytałem w myślach moją kruszynkę. Nie odpowiedziała.

Wsadziłem kluczyk do szuflady w biurku i go przekręciłem.

Otworzyłem szufladę w której wnętrzu znajdował się cały arsenał sztyletów i kołków. Nie można nimi zabić wampira, ale wbite w jakąś część ciała, spowalniają krwiopijców.

Wiedziałem, że kiedyś to nastąpi.

Przecież zabiłem władczynię klanu.

To od tego się zaczęło.

A już niedługo rozpocznie się wojna.

Nie znam go ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz