17. Umrę z nudów

17.7K 1K 51
                                    

~ Bret ~

 - Szybciej! - krzyknąłem, a moje oczy na pewno stały się czarne ze złości.  Nie ociągać się!

Wilkołaki mruknęły zniesmaczone ciężkim treningiem, ale kiedy warknąłem, od razu się uciszyły.

 - Nie karzcie mi się powtarzać! Niedługo czeka nas walka z wampirami, a nie chciałbym ponieść strat w mojej watasze, jasne!?

Mierzyłem ich wzrokiem. 

Teraz, kiedy wiem, że Miley nic nie jest i że jest w gnieździe tych pijawek, czuję się lepiej. Przecież zawsze mogli to być wygnańcy, a wtedy z takimi szaleńcami nie można by nawet normalnie porozmawiać. 

Wygnańcy może i są psychopatami, ale wampiry są inteligentne, dlatego zbieram całą sforę, aby przypuścić atak.

Po tonie mojej malutkiej wywnioskowałem, że ktoś jej coś zrobił. Poczułem wtedy na obojczyku, jakbym został ukłuty dwiema igłami naraz.

Zabiję tego wampira, który ośmielił się tknąć moją mate.

 - Bret - odwróciłem się do wilka.

Biegł w moją stronę, ale kiedy tylko zobaczył mój wyraz twarzy, natychmiast się zatrzymał i cofnął o krok, stojąc w bezpiecznej odległości.

 - Czego chcesz, Chris? - zapytałem, przewracając oczami i obserwując trenujących zmiennych.

- Wiemy, gdzie dokładnie znajduje się Luna i... - urwał.

- I co? - zmarszczyłem brwi.

- Może lepiej powiem ci to w środku?

Po jego mowie ciała zrozumiałem, że jest to coś poważnego.

Westchnąłem.

- No dobra - skinąłem głową i ruszyłem za nim.

Usłyszałem za sobą stłumione westchnienia ulgi.

- A wy do roboty! - odwróciłem się do nich. - Serro, przypilnuj ich.

Czarnowłosy posłusznie skinął głową i ustawił się przed trenującymi.

Serra jest moim drugim najbardziej zaufanym betą, więc wątpię, aby pozwolił im się obijać.

Weszliśmy do domu watahy i pokierowaliśmy się do mojego gabinetu.

- A więc? - uniosłem pytająco brew. - Co to za ważna sprawa?

Blondyn zaczął mi dokładnie wszystko wyjaśniać, a kiedy po kilku minutach skończył, poczułem się jak największy idiota na świecie.

- A to suka - warknąłem pod nosem. - Przyprowadź tutaj Ryana. Muszę z nim porozmawiać.

Wilkołak skinął głową i wyszedł z pomieszczenia.

Ta Megan nie podobała mi się od samego początku.

Pojawiła się znikąd, doświadczona w kwestii zmiennokształtnych? Dlaczego wcześniej nie pomyślałem, że to uczennica krwiopijców?

- Miley... W co ja cię plątałem... - szepnąłem, pytając o to samego siebie.

~ Miley ~

Od kilku godzin leżę na ziemi. Tak, na ziemi. Jest wygodniejsza niż to moje "łóżko".

Czuję, jak powoli uchodzi uchodzi ze mnie życie.

A więc to czują winogrona, kiedy się je suszy? Grzyby? Jabłka? Banany?

Jezu, gadam od rzeczy.

To pierwszy stopień do szaleństwa, czy drugi? A może pierwszy do mądrości?

Niech mnie ktoś obleje zimną wodą, chcę poczuć się, jak mokry pies. To znaczy... Chcę trochę otrzeźwieć.

Tak mi się nudzi, że najpewniej umrę z nudów, niż z braku krwi.

Jeszcze dwa dni... i zginę.

Nagle usłyszałam, jak drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia ktoś wszedł.

- Idź sobie - mruknęłam, zamykając oczy.

Otworzyłam jedno oko, a później drugie.

To, co zobaczyłam, kompletnie zbiło mnie z tropu.

- Czego chcesz? Wyśmiewać się ze mnie? - prychnęłam, wstając z podłogi i mierząc się twarzą w twarz z moją byłą przyjaciółką.

- Chcę ci tylko pomóc. Daj mi wszystko wyjaśnić - poprosiła.

- Okej. I tak nie mam nic innego do roboty  - wzruszyłam ramionami.

- Naprawdę? - uniosła zdziwiona brwi.

- Straszne tu nudy. Popisz się swoją techniką kłamstwa - przewróciłam oczami.

- Miley, nie będę kłamać - powiedziała stanowczo.

- Będziesz mnie oszukiwać. To praktycznie to samo.

Szatynka westchnęła.

- To prawda, że wylądowałam na tej ulicy specjalnie.

- Gdyśmy ci nie pomogli, mogłabyś zginąć - zmierzyłam ją uważnie spojrzeniem, ale nie mogłam dostrzec, czy aby na pewno jest skruszona.

- Obiecali mi, że kiedy tylko pokłócisz się z alfą, przemienią mnie, ale tego nie zrobili.

- Bo cię oszukali? O jakże mi przykro... - nie zdążyłam skończyć swojej wypowiedzi, ponieważ Megan mi przerwała.

- Ponieważ powiedziałam im, że potrzebuję jeszcze trochę czasu.

Nie wydaje mi się, aby kłamała, ale... Wcześniej byłam przekonana, że jest po mojej stronie, ale mnie zawiodła, tak jak Bret.

Bret... Ten dupek mimo wszystko jest moim mate, a to znaczy, że jeśli zginę, on także umrze, a wtedy wataha zostanie bez przywódcy.

Czekoladooka widząc, że nic nie odpowiem, kontynuowała.

- Z początku cię tylko oszukiwałam, przyznaję. Ale kiedy cię lepiej poznałam, od razu tego pożałowałam. Musiałam zgrywać pozory przed władcą klanu, żeby nie domyślił się prawdy.

- Jakiej prawdy? - zmarszczyłam brwi.

- Pomogę ci się stąd wydostać.

Nie znam go ✔Donde viven las historias. Descúbrelo ahora